ODTWARZACZ CD

ANCIENT AUDIO
LEKTOR GRAND SE

WOJCIECH PACUŁA







Marka Ancient Audio nie jest mi obca. Powiem więcej – znam ją całkiem dobrze. A jeślibym miał się dać wyciągnąć na pogaduszki powiedziałbym, że jest mi bliska. Może nawet nie sama firma (choć to rozróżnienie, jak się później okaże, raczej dość akademickie), a jej produkty. Od dłuższego czasu używam bowiem – nie chciałbym powiedzieć: wykorzystuję – w swoim systemie odtwarzacz Lektor Prime tej firmy (recenzja TUTAJ). To fenomenalne urządzenie, niezwykle uniwersalne i wierne, dające przy tym poczucie wysokiego hi-endu przy wciąż przyzwoitej (jak na „wysoki hi-end) cenie. Nie jest to jednak najdroższy odtwarzacz tej krakowskiej manufaktury. Od zawsze, tj. odkąd tylko pojawiła się ta kategoria w ofercie, topowy był bowiem model o nazwie Lektor Grand. I było to niezwykle dobre urządzenie. Ponieważ trzy i pół roku temu testowałem je dla „Audio” (10/04), znałem je całkiem dobrze. Odtwarzacz ten był również podstawą systemu jednego z przyjaciół, członka Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, u którego często się spotykamy, aby pochylić się nad jakimś tematem. Znałem go więc nie tylko z mojego systemu. I dopóki nie było na horyzoncie Prime’a, Grand z powodzeniem stawał do porównań z najlepszymi produktami, jakie do nas zawitały i choć to tu, to tam takie odtwarzacze, jak poprzedni system dCS-a, dzielony odtwarzacz EMM-Labsa czy model Mikado Gryphona pokazywały coś, czego Grand nie potrafił (proszę też spojrzeć na artykuły TUTAJ i TUTAJ), to jednak z czystym sumieniem można było powiedzieć, że to ta sama klasa. Gdyby złożyć z nich wszystkich jeden produkt , ten rozniósłby krakowską konstrukcję, jednak w izolacji, były one po prostu propozycją „obok”, a nie wyżej. Szczególnie silny oddźwięk miało porównanie Granda z ostatnim z wymienionych odtwarzaczy – oto Mikado jest urządzeniem, które przetwarza bas, jak żaden inny odtwarzacz. Jest on czysty, mocny, dynamiczny. To po bezpośrednim porównaniu z nim napisałem w teście, że „bas Lektora jest nieco poluzowany”. Ubawiłem się setnie czytając potem, jakie też ludzie z tego wnioski wyciągnęli, bo wyraźnie widać było, że nie mieli w szkole zbyt wielu możliwości, aby poczytać ze zrozumieniem, a potem to już jakoś samo poszło... A przecież moja uwaga dotycząca basu została powiedziana w kontekście najlepszych pod tym względem urządzeń, jakie słyszałem, a mianowicie wspomnianego Gryphona oraz przetwornika Delius dCS-a w towarzystwie firmowego napędu. Każdy inny odtwarzacz przy Lektorze grał basem jak z pocztówki dźwiękowej (trochę przesadzam, ale chodzi mi o pokazanie dysproporcji). I tak należy czytać testy – zawsze są one odnoszone do czegoś, często do danego przedziału cenowego, a czasem – jak w tym przypadku – do „ściany”, do najlepszych produktów danej kategorii, jakie znamy.

W każdym razie już wtedy słychać było, że można co nieco poprawić. Aż pojawił się Prime. Niewielki, zgrabny (Grand składa się z trzech pudełek – napędu oraz dwóch monofonicznych przetworników D/A), zagrał tak, że droższe urządzenie, choć wciąż w niektórych dziedzinach o włos lepsze, już nie było po prostu warte wydania tylu pieniędzy, ponieważ za ich część można było mieć Prime’a, wcale nie tak znowu gorszego. Ale Ancient Audio to firma, która wciąż i wciąż na nowo usprawnia swoje urządzenia, a wszystkie nowe pomysły są możliwe do wprowadzenia w każdej chwili do starszych urządzeń. Mój Prime, dla przykładu, przeszedł już pięć apgrejdów, a czekają go dwa dalsze, już „komercyjnie” gotowe. I tak, krok po kroku powstawał nowy Grand SE. Tak naprawdę zupełnie nowe urządzenie, a nie tylko „Special Edition”. Przyspieszenia, a można nawet powiedzieć – ‘poweru’ projekt nabrał, kiedy firma otrzymała zlecenie na kompletny system od multimiliardera, mieszkającego w USA właściciela firmy Kingston, Johna Tu (opis tej niezwykłej przygody – TUTAJ). Pozwoliło to na zakup wszystkich potrzebnych do badań komponentów i podzespołów i eksperymentowanie do woli. I tak zrodził się Lektor Grand SE. Oto bowiem jest chyba tak, że będąc na tym poziomie cenowym, tj. powyżej 50 000 zł za komponent nie ma chyba innej możliwości, żeby nabywać produkty „custom”, tj. skrojone na miarę, właśnie dla nas. Jak mówi przywoływany Janusz, pierwszy właściciel Granda, jeśli chcemy kupić wysokiej klasy garnitur idziemy do krawca. To samo z suknią ślubną. Nie jest to do końca ta sama sytuacja, bo jednak urządzenie audio ma być uniwersalne, a nie tylko pasować do czyjegoś systemu, ale coś w tym jest. Myślę, że chodziło w tym porównaniu przede wszystkim o możliwość poprawek już po zakupie. W większości firm są one możliwe, bo i dCS, i EMM Labs, dla przykładu, oferują usprawnienia ‘softwarowe’. Są to jednak rzadkie zmiany – dwie, maksymalnie trzy podczas „cyklu” życiowego danego modelu. W przypadku takich firm jak Ancient Audio jest to właściwie proces bez końca – dopóki firma będzie istniała, albo dopóki będzie żył jej „mózg”, pan Waszczyszyn, dopóty kolejne, lepsze wersje będą powstawały i będą dostępne dla wszystkich posiadaczy poprzednich inkarnacji. To chyba najpełniejsza realizacja ideału urządzenia „rosnącego” wraz z firmą i użytkownikiem.

ODSŁUCH

Słyszałem sporo najlepszych cyfrowych odtwarzaczy jakie są obecnie produkowane. Ale nie wszystkie. Nie słyszałem np. Metronome Technologies Kalisto, urządzeń Zandena, ani Reimyo (chociaż te już do nas jadą), ani Weissa (te też są zamówione). Co więcej – nie słyszałem też najnowszej topowej propozycji dCS-a. Z drugiej strony, wszystkie te urządzenia znam z pokazów i wystaw. To nie jest równorzędne z odsłuchem w domu, ale daje jakieś pojęcie o czym mowa. Od razu powiem więc, że nie słyszałem wszystkiego, co się dzieje w cyfrowym niebie (czy też piekle, jak uważają zwolennicy winylu). Myślę jednak, że moje doświadczenia mimo wszystko pozwalają na wysunięcie pewnych wniosków, przynajmniej na mój własny użytek. Do tej pory najlepszym źródłem Compact Disc, jakie słyszałem był (powtarzam – to moja ocena), był czteropudełkowy system firmy Jadis (test TUTAJ), który podobał mi się bardziej niż poprzednia wersja Granda, co zresztą dawałem od tego czasu wyraz w swoich tekstach. Myślę jednak, że Lektor Grand SE jest klasą samą dla siebie. Teraz słyszę, że genialna, niesłychanie nasycona średnica francuskiego systemu była nieco „podkręcona”, to znaczy trochę bardziej nasycona niż chyba (bo to zawsze tylko przybliżenie i założenie a priori) powinna być. To wciąż wybitny odtwarzacz i jeśli miałbym takie pieniądze, to mógłbym go kupić choćby i dziś. Myślę jednak, że Lektor gra dźwięk, przy zachowaniu wszystkich zalet, nieco bardziej neutralny.

Być może dlatego Grand SE wcale nie od razu mnie powalił na ziemię, bo dość długo słuchałem go na zmianę z moim Primem i choć oczywiste było już od pierwszego taktu, że mam do czynienia z inną „bajką”, to jednak wcale nie kazało mi to gorączkowo myśleć o tym, jak spieniężyć mój odtwarzacz i jak rozmawiać z panem Waszczyszynem, żeby uzyskać na zakup Granda jak najlepszą cenę. To przyszło, ale później i w dodatku do tej pory nie jest tak oczywiste. W brzmieniu topowego odtwarzacza Ancient Audio nie ma bowiem niczego, co by się narzucało. Takie urządzenia, a należał do nich i Jadis, i CD12 Sondek LINN-a, bardzo szybko zdobywają serca słuchaczy. Kiedy odpaliłem na nich płytę Sonny Rollins & The Contemporary Leaders (Contemporary Records/JVC, VICJ-61337, K2 HD, CD) od razu wpadłem w gęsty, ciepły sound saksofonu lidera. I dobrze – to bardzo dobre granie. Jeśli jednak posłuchamy po nich czegoś takiego, jak nowy Lektor, zobaczymy, że jest tam coś więcej. I to nie chodzi nawet o detaliczność. Grand jest niezwykle rozdzielczy, to absolutna czołówka, nie robi tego jednak na modłę np. Esoterica czy poprzedniej generacji dCS-a, tj. nie stawia wszystkiego na jedną kartę. Nie – tutaj rozdzielczość służy wydobyciu z płyty nie detali samych w sobie, że tak powiem, ale całego spektrum, detali w kontekście innych detali, tworząc tym samym zupełnie nową jakość, już niezależną od szczegółów, bo te składają się na coś większego. To dlatego powaliła mnie któraś z kolei płyta – genialny album J.M. Jarre’a Geometry of Love (Aero Prod/Warner Music, 60693, CD) wydany, nie wiem dlaczego, pod szyldem Project by Jarre. To muzyka elektroniczna, żadna wyrafinowana produkcja, a jednak głębia dźwięku, układanie się planów, faktura poszczególnych dźwięków były wybitne. Myślę, że sam Jarre tego w ten sposób nie słyszał.

Wspomniałem o systemie Jadis. Nie przypadkiem. Myślę, że Ancient Audio to wraz z francuskim kompaktem to najlepsze, co się mogło w moim systemie zdarzyć. Póki co oczywiście, nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem. Obydwa urządzenia mają bowiem niebywale, niesłychanie, niespotykanie prawdziwy dźwięk. Jak wspomniałem, w Jadis jest on lekko mocniejszy na środku, przez co od razu zanurzamy się w nim, jednak, ostatecznie, nie wiem jak słuchane przeze mnie płyty tak naprawdę powinny brzmieć. Powiem więcej – nikt nie wie, bo to ostatecznie kreacja i nawet porównanie z analogową taśmą-matką mówi tylko część prawdy. Jeśli pomyślimy bowiem o tym pod kątem sprzętu towarzyszącego, to i tak będziemy ograniczeni do systemu z którego korzystamy – czy to źródłem jest taśma, czy odtwarzacz. To dlatego staram się zawsze ważyć słowa – zarówno w przypadkach „dobra”, jak i „zła”. Mogę tylko przypuszczać, że jest tak czy tak, zakładać, mogę nawet mieć mocne przekonanie o czymś, ale pewności – nigdy. Skąd więc biorą się moje wybory i oceny? Ano z porównania z innymi urządzeniami oraz z porównania z wydarzeniami na żywo, i to w tej kolejności. I na tej podstawie mogę powiedzieć, że i Jadis, i Ancient Audio prezentują tak wyrafinowany dźwięk, że ja p...ę.

Wyrafinowanie krakowskiego odtwarzacza przejawia się chociażby w zakresie dynamiki. W szybkim porównaniu Prime wydaje się szybszy i potrafiący mocniej przyłożyć. Błąd. To tak, jak kobieta z mocnym makijażem wydaje się wieczorem w pubie bardziej atrakcyjna niż ta z delikatnym. To tak, jak ludzie skupiający w towarzystwie uwagę na sobie, będący „duszą” towarzystwa niekoniecznie są najbardziej interesujący i najmądrzejsi. Ancient jest „głębokim” w pokłady emocji urządzeniem, ale niczego nie narzuca, raczej sugeruje, podpowiada niż wciska. Prime z kolei idzie trochę na skróty (dotyczy to wszystkich innych odtwarzaczy, jakie słyszałem, oprócz Jadis). Kiedy uderza, robi to szybko, dokładnie, ale trochę jakby bez namysłu. Grand SE ma wszystko od razu zaplanowane – uderzenie, a po nim wybrzmienie i przy tym wszystko z doskonałym timingiem i bez grania w próżni. Nie oznacza to przy tym zwolnienia. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale słychać to tak, jakby Prime, a wcześniej dCS i Gryphon, nieco przyspieszał wydarzenia. To oczywiście niemożliwe, ale być może chodzi o to, że Grand SE pokazuje wszystkie elementy w równie uważny sposób. Prime nieco akcentuje atak, konturując dźwięk. Grand SE – nie. Czasem, niektóre płyty wydają się przez to na tańszym odtwarzaczu bardziej interesujące. Tak było np. z piękną płytą Billa Evansa i Jima Halla Intermodulation (Verve/Universal Music Japan, UCCV-9342, CD), niezbyt dobrze nagraną, z obciętymi pasmem i spłaszczoną dynamiką. Jest na niej jednak mnóstwo muzyki i Prime ją wydobył.

I tak można iść dalej, bo każdy detal, każdy element brzmienia domaga się tutaj opisu i uwagi, bo jest wyjątkowy. Żeby jednak nie rozdymać tego testu ponad miarę powiem jeszcze tylko o dwóch „grubszych” rzeczach – o przestrzeni i górze pasma. Żaden odtwarzacz, jaki znam, nie gra tak głębokiej, tak naturalnej sceny. Celowo nie piszę o ‘dokładnej’ scenie, bo w tym przypadku jest to element służebny, wynikający z wierności. W odtwarzaczu Ancienta każdy dźwięk ma swoją unikalną sygnaturę dźwiękową, barwę, charakter, temperaturę itp., a także swoistą relację z przestrzenią wokół siebie. Odtwarzacz ten pokazuje wiele takich ‘mikroprzestrzeni’ wokół wykonawców, a wszystko ukazane jest mimo wszystko jako jedno wydarzenie. Powietrze jest „gęste”, ale nie na modłę Jadisa, gdzie było też ciut osłodzone. Tutaj jest gęste, bo jest głębokie, a nie „przesycone” (pamiętajmy, że mówimy o topowym dźwięku i opis ten nie ma nic wspólnego z opisem tańszych urządzeń). Mówi się często o tym, że „widzi” się ściany – proszę mi wierzyć, to tylko przybliżenie do tego, co można usłyszeć. Słuchając Granda SE łapałem się co chwilę na myśli o tym, że nieprawdopodobne jest, jak wiele informacji zakodowane jest na tak fatalnym nośniku, jakim jest Compact Disc – tych rzeczy, na zdrowy rozum, nie powinno tam być! Głębia, szerokość, gradacja, pełnia, wszystko to słyszalne jest i na monofonicznych nagraniach (tak!), jak np. przy Saxophone Colossus Sonny’ego Rollinsa (Prestige/JVC, VICJ-60158, XRCD), i na wczesnych stereo, jak na płycie Mulligan Meets Monk (Riverside/JVC, JVCXR-0032-2, XRCD), i na współczesnych perełkach w rodzaju nagrań z samplera Stockfisch Records Closer To The Music. Vol. 2 (Stockfisch, SFR 357.4006.2, SACD/CD; recenzja TUTAJ). Myślę, że wiąże się to z fenomenalnym prowadzeniem góry. Moim zdaniem czystość, pełnia, nasycenie, umiejętność pokazania ciężaru blachy, miejsca, w którym uderza ją pałeczka jest lepsza niż z jakiegokolwiek odtwarzacza cyfrowego, jaki miałem możliwość usłyszeć. Nawet Jadis tego nie potrafi – we francuskim urządzeniu góra jest słodsza i nieco bardziej kremowa. Ancient nie bawi się w ulepszenia. Prime robi to samo, tyle, że nie ma tak głębokiego wejścia w dźwięk, blachy nie są aż tak trójwymiarowe. I do tego zero wyostrzeń. To rzecz, która w niektórych systemach może w Primie irytować. Grand SE tego nie ma.

Czy biegnę załatwiać dla siebie takie cudo? Jak pisałem – jeszcze nie. W jakiś sposób odtwarzacz ten pokazuje bowiem ścianę, o którą odbijają się urządzenia towarzyszące i to jest rzecz, którą muszę „załatwić” w pierwszej kolejności. Nie chodzi nawet o pokazywanie wad, bo to nie jest „wytykanie” czegokolwiek. Znając charakter urządzeń grających w moim systemie wiem, jak zmienia się dźwięk z setką innych urządzeń. Wpięcie Ancienta do systemu momentalnie pokazało jego klasę, ale też dotknęło problemów, z którymi muszę się zmierzyć przed jego zakupem. Myślę, że to ostatecznie czas na rozejrzenie się za kolumnami. Harpie Dobermann, których używam są wybitne, zarówno pod względem rozdzielczości, rozciągnięcia pasma, dynamiki itp. A jednak to już nie ta sama liga. Pieniądze oczywiście także nie, bo za Granda SE trzeba dać ponad dwa razy więcej niż za Dobermanny, więc sprawa jest jasna. Myślę, że czas dodać do mojego dźwięku więcej plastyki i głębi. Trzeba też utemperować i pogłębić średnicę. I zmniejszyć nieco konturowość dźwięku jako całości. I dodać głębi sceny. Świetnie to było słychać przy referencyjnej realizacji fortepianu, jaka ma miejsce na płycie Keitha Jarretta The Carnegie Hall Concert (ECM, 1989/90, 2 x CD), która przykuła moją uwagę, jak nigdy wcześniej i która, jak nigdy wcześniej, pokazała mi figę (informacja dla najmłodszych: ‘figa’ – w dawnym języku synonim dzisiejszego ‘f..ck’:), sugerując, że króliczek ciągle ucieka... A przecież odtwarzacz Ancienta żadnej z tych cech nie podkreśla, nie uwypukla – wręcz przeciwnie, to elementy są w nim niezwykle „miękko” prowadzone. A jednak, po wpięciu do systemu, słychać, że można się nad nimi zacząć zastanawiać. Jeślibym tu i teraz, z tymi doświadczeniami, jakie mam, został postawiony przed półką pełną odtwarzaczy i dostał nieograniczony budżet, to miałbym tylko jeden zgryz: Jadis JD1 MkII/JS1 MkIII czy Ancient Audio Lektor Grand SE? Powtarzam: nie słyszałem wszystkich urządzeń na świecie i ich nie znam. Poruszam się jedynie w ramach moich doświadczeń, nie jest to więc prawda absolutna. Proszę się jednak nie łudzić, że prawda tego typu istnieje...

Dodatek 1

Po przeczytaniu pierwszego szkicu tego testu dotarło do mnie, że zapomniałem zupełnie o odtwarzaczu DP-700 Accuphase’a. A to byłby błąd i niesprawiedliwość wielka. Jeśli pamiętają Państwo porównanie tego urządzenia z poprzednią wersją Granda (jeszcze bez V-Capów na wyjściu i bez Base pod napędem – felieton TUTAJ), ten zapewne kojarzy, że wskazanie „zwycięzcy” wcale nie było takie jasne. W dłuższych odsłuchach, kiedy wiadomo było co gra, Grand zdawał się mieć pewną przewagę. W krótkich samplach, w przesłuchaniu na „ślepo”, w układzie AB jednoznacznie wskazywano na DP-700 jako na przyjemniejsze źródło. Jak się wydaje tym, czego Lektorowi w tych porównaniach brakowało to pogłębienia tonu i pewnej „miodowej” góry. Myślę, że Grand SE robi to wszystko, a nawet więcej. To jednak jedynie moje przypuszczenie, ponieważ nie słuchałem tych odtwarzaczy „łeb w łeb”, a jedynie w różnych systemach. Warto więc przed ostateczną decyzją posłuchać i jednego, i drugiego.

Dodatek 2

Nie wspominałem o tym w głównym teście, ale przed zakupem jakiegokolwiek drogiego źródła cyfrowego trzeba chwilę zastanowić się nad sensownością takiego kroku. Nie chodzi o to, czy warto, bo w przypadku najlepszych urządzeń, jak Grand SE, tyle kosztuje obecny „state-of-the-art” i kropka. Ja sam, choć w teście zarzekałem się, że Prime jeszcze będzie mi służył, teraz, kilka dni po oddaniu topowego Lektora dochodzę do wniosku, że będę jednak musiał się zastanowić nad jakąś możliwością jego kupienia. Chodzi zaś o to, że stoimy właśnie w obliczu zmiany systemowej zarówno dystrybucji muzyki (i obrazu), jak i jej odtwarzania. Myślę o pamięci stałej. Pisałem o tym wielokrotnie, już ze dwa lata temu i właśnie moje przewidywania zaczynają się spełniać – utwierdza mnie to w przekonaniu, że potrafię jednak z drobnych zdarzeń, tekstów, rozmów itp. wysnuć właściwe wnioski i jednocześnie każe się zastanowić nad przyszłością audio. Właśnie pojawiła się pierwsza fala serwerów LINN-a, Naima, Arcama i innych. Miejscem „składowania” danych jest w nich dysk twardy. W zminiaturyzowanej formie mamy z tym do czynienia w iPodzie, gdzie możemy w bezstratnej kompresji ALAC zapisać sygnał nawet o parametrach 24 bity/96 kHz. Myślę jednak, że rośnie konkurencja dla twardych dysków. Jak wiadomo, najpoważniejszym problemem z nimi związanym jest bardzo wysoki jitter na wyjściu, który trzeba redukować w układach DSP. Pozbawiony tych problemów wydaje się zaś czytnik kart Flash. Mówiło się o tym od jakiegoś czasu, jednak przypomniał mi o tym artykuł z najnowszego wydania brytyjskiego magazynu „Hi-Fi Choice”. Richard Black, szef techniki w piśmie pisze tak:

„Póki co, jedyną wadą, jaką w nich [kartach flash] widzę jest skromna kompatybilność czytników i różnych typów kart. [...] Wraz ze wzrostem pojemności i spadkiem cen jest to technologia, o której usłyszymy jeszcze nie raz i nie dwa.” (Richard Black, Getting Flash, „Hi-Fi Choice”, July 2008, s. 23)

I to prawda. Słyszałem kilka czytników podłączonych do wysokiej klasy przetwornika i dźwięk był z nich lepszy, często znacząco, niż z odtwarzaczy, z których dźwięk był na nie przegrywany (w obydwu przypadkach korzystano z tego samego przetwornika). Myślę więc, że to prawdziwa przyszłość audio, także hi-end. Transport to przecież najsłabszy element „łańcucha” w odtwarzaczu cyfrowym. Ale spokojnie. Wiem o tym od dawna. Przetrawiłem to w sobie i myślę, że może to nas tylko ubogacić. Dla wszystkich, którzy mają jednak sporą kolekcję płyt CD nie ma chyba wyboru – trzeba mieć hi-endowy odtwarzacz dla nich. W zeszły miesiącu we Wstępniaku (w formacie pdf TUTAJ) pisałem sporo o kolekcjonerskim aspekcie naszego hobby – dla tych wszystkich, którzy mają prawdziwe kolekcje fizycznego nośnika jeszcze przez długi czas będą potrzebowali je na czymś grać. Myślę, że wyjściem z sytuacji byłoby urządzenie z napędem, jak w Grandzie, ale również z czytnikiem kart. Musiałoby to wyglądać w ten sposób, że grając płyty CD sygnał z dysku musiałby być wgrywany na pamięć FLASH i pobierany z niej, a nie z napędu. Byłby to taki bufor. Odtwarzacze tego typu zaprezentowały już resztą takie firmy, jak: Boulder, w postaci odtwarzacza 1021, czy Bel Canto z CD-2. Taki hybrydowy odtwarzacz gwarantowałby najlepszy możliwy dźwięk z CD i jednocześnie otwierał nas na nowe technologie, w tym na materiał ściągnięty z sieci w postaci 24/96. Póki co jednak, jak pisałem, hi-endowy odtwarzacz CD nas nie ominie. Mnie przynajmniej na pewno nie.

BUDOWA

Odtwarzacz Compact Disc Lektor Grand SE krakowskiej firmy Ancient Audio jest drugą oficjalną wersją podstawowego modelu. Chociaż wciąż w produktach tej firmy wprowadzane są usprawnienia, nazwa pozostaje jednak ta sama dopóki zmiany nie zmienią go niemal nie do poznania. Z pozoru nic się jednak nie zmienia. To wciąż złożony z trzech obudów produkt – największą zajmuje transport, a dwie mniejsze monofoniczne przetworniki D/A. Wszystkie otrzymały obudowy z płyt marmurowych w układzie odsprzęgającym je od podłoża za pomocą warstwy elastomeru i pasków marmuru, do których przykręcono złocone kolce Monacora. Po raz pierwszy taka konfiguracja została zastosowana w odtwarzaczu Lektor Prime.

Front transportu stanowi szklana, czerniona płyta, pod którą zamontowano sporej wielkości, czerwone wyświetlacze LED. Są one całkiem niezłe, chociaż daleko im do funkcjonalności wyświetlaczy urządzeń Moon (patrz TUTAJ), EMM Labs, McIntosha czy niemieckiej firmy Acoustic Plan (proszę popatrzeć na odtwarzacz CD Vadi, w którym zastosowano ten sam patent co w Anciencie – płyta ładowana jest od góry i nie jest niczym przykrywana). Szczególnie to pierwsze i ostatnie rozwiązanie przypadło mi do gustu. Podobnie jest i w przetwornikach – każdy ma z przodu dwucyfrowy wyświetlacz, na którym ukazywane są wartości wzmocnienia – Grand SE to bowiem odtwarzacz CD ze zintegrowanym przedwzmacniaczem. Wskazania idą od ‘01’ do ‘99’ w krokach co 1 dB, przy czym wskazanie ‘86’ odpowiada napięciu na wyjściu 2 V rms (a więc napięciu nominalnemu standardu Compact Disc).

Pewnie powinienem od tego zacząć, ale przecież ten „drobiazg” widać na pierwszy rzut oka: płyta w Grancie SE, jak i we wszystkich innych produktach tej firmy, ładowana jest od góry i choć dociskana jest do osi silnika mosiężnym krążkiem z magnesem, nie jest niczym przykrywana. Nikt już pewnie nie dojdzie, kto był pierwszy – czy Japończycy z 47 Laboratory (chodzi o właściciela – Junji Kimurę), czy Polacy z Ancient Audio (chodzi o Jaromira Waszczyszyna). Ważne jest, że pomysł powstał równolegle na dwóch krańcach kuli ziemskiej i szybko znalazł swoich naśladowców, chociażby w postaci transportu Kalista Metronome Technologie, a potem nawet odtwarzacza A1008 Musical Fidelity i wspomnianego modelu Vadi firmy Acoustic Plan. A naśladowcy oznaczają, że udało się coś wyjątkowego... Funkcje napędu sterowane są małymi, chromowanymi guziczkami (choć na specjalne zamówienie wykonywana była już wersja z kamieniami szlachetnymi) ulokowanymi w mosiężnej płytce przy przedniej krawędzi górnej ścianki. Funkcje te dublowane są na plastikowym, śmiesznie wręcz brzydkim pilocie zdalnego sterowania, gdzie dochodzi także klawiatura bezpośredniego dostępu do utworów, podgląd czasu do zakończenia utworu lub płyty, a także sterowanie poziomem głosu. Jak wspomniałem, płytę kładzie się bezpośrednio na osi silnika i dociska mosiężnym krążkiem. Żeby „załadować” płytę, tj. wczytać jej TOC należy przycisnąć jeden z guzików. Niestety nie da się tego zrobić z pilota, co odczujemy wstając kilka razy dziennie z kanapy, zapominając to zrobić przy załadowaniu płyty.
Z tyłu mamy sporo przyłączy – wszystkie podstawowe gniazda, jak RCA oraz sieciowe UEC to znakomite elementy firmy Furutech. Niestety gniazda XLR tej firmy są zbyt duże i nie pasują do tej konstrukcji. Z transportu możemy wyjść sygnałem cyfrowym na trzy sposoby: w standardzie S/PDIF przez gniazdo RCA, w AES/EBBU (zbalansowany S/PDIF) przez XLR oraz osobnymi sygnałami dla lewego i prawego kanału, z liniami dla sygnału, dla sygnałów pomocniczych, synchronizacji między przetwornikami, zegarami itp. Na stosowanych w medycynie i wojsku, znakomitymi gniazdami 50 Ω, do których dołączane są stosowne, niezbyt długie odcinki przewodów (razem pięć sztuk na kanał). To najlepszy z możliwych sposobów transmisji sygnału cyfrowego z płyt CD. Z przetworników możemy wyjść albo sygnałem niezbalansowanym przez gniazdo RCA, albo zbalansowanym przez XLR. To ostatnie w testowanym egzemplarzu nie zostało podpięte do lampy (choć urządzenie jest w pełni zbalansowane), ponieważ odtwarzacz przeznaczony był dla systemu złożonego jeszcze z niezbalansowanych końcówek mocy Silver Grand Ancienta. Niestety żadne z wyjść nie zostało opisane.

Jak zwykle w takich przypadkach, urządzenia wyglądają wewnątrz na proste. A jednak na tę prostotę złożyło się prawie piętnaście lat pracy. Jest bowiem ważne, co ujmiemy z układu i gdzie. Nie każda prostota jest bowiem dobra. Podstawową zmianą w stosunku do poprzedniej wersji jest jednak ogromna uwaga przyłożona do zasilania. Stąd w napędzie aż trzy (!) transformatory toroidalne, każdy z kilkoma napięciami wyjściowymi. Co ciekawe, ich środki zalano żywicą, do której dodano fragmenty czegoś, co wygląda na drewno. W każdym razie osobno zasilany jest silnik, część sterująca oraz wyświetlacz. Na płytce drukowanej, na której to wszystko zmontowano jest także miejsce na zasilacz dla soczewki lasera, jednak nie jest obsadzony. Wiem, że takie próby były wykonane i rzeczywiście urządzenie grało lepiej, jednak najwyraźniej po drodze „wykryto” coś jeszcze innego... Kondensatory w zasilaczu nie są duże, ale to te same co w przetwornikach, bardzo dobre elementy Sanyo w specyfikacji na 105º. Napęd przykręcono nie do podłoża, a do płyty antywibracyjnej firmy Base, która przez dobór jej masy oraz kształtu ma „wygaszać” drgania napędu. I rzeczywiście to działa – słyszałem urządzenie bez niej i grało gorzej. Jest to zresztą jeden z apgrejdów, który czeka mojego Prime’a. Sam napęd to sprawdzona jednostka Philipsa CD-Pro2LF (Lead Free) w najnowszej wersji z certyfikatem RoHS. Odpowiada ona modelowi CD-Pro2M, tyle, że w lutach nie zastosowano ołowiu. Sygnał stąd wysyłany jest do małej, pionowej płytki przy wyjściu, gdzie są układy wyjściowe oraz znakomity zegar taktujący Tentlabs.

Wnętrze przetworników także wygląda dość prosto. Urządzenia zbudowane zostały na dwóch małych płytkach drukowanych (część zasilania oraz przetwornik) oraz metodą punkt-punkt (druga część zasilania oraz stopień wyjściowy). Przetwornik nalutowano powierzchniowo tuż przy wejściach cyfrowych 50 Ω. Niestety starto z niego oznaczenia, jednak widać, że to coś ze stajni Cyrrus Logic, z nowej produkcji (a więc kilkubitowy układ delta-sigma). Nie ma tu żadnego upsamplingu. Sygnał stąd biegnie do pojedynczej lampy 6H30 Sovteka (to podwójna trioda, gdzie każda z triod odpowiedzialna jest za jedną z połówek sygnału zbalansowanego), a potem, przez przekaźnik, do wyjść. Sygnał dla RCA pobierany jest z pozytywnej gałęzi układu. W torze widać fantastyczne i cholernie drogie (po kilkaset dolarów za sztukę), teflonowe kondensatory TFTF V-Cap. Słyszałem urządzenie z nimi i bez nich i wiem, że to one nadały mu ostateczny szlif i wprowadziły na cyfrowy Olimp. Należy z nimi jednak uważać, ponieważ potrzebują ok. 500 godzin wygrzewania, aby dojść do swojego normalnego stanu. Ja dostałem na szczęście odtwarzacz w pełni wygrzany. W zasilaniu przetworników zastosowano po jednym transformatorze toroidalnym na kanał z zalanym żywicą środkiem i wieloma uzwojeniami wtórnymi. Prostowniki wykonano na diodach półprzewodnikowych, a w filtrowaniu napięcia posłużono się świetnymi, mającymi bardzo dobrą prasę, kondensatorami firmy Sanyo. Uwagę zwraca szeroka, srebrna taśma służąca za punkt zborny masy.

Budowa urządzenia jest typowa dla niewielkich manufaktur – miejscami na bardzo dobrym poziomie, miejscami zaś przypomina produkt nastolatka przyniesiony z zajęć praktyczno-technicznych (m.in. dlatego, że elementy są miejscami przyklejane do podłoża). Ale takie jest „butikowe”, nie masowe audio – to w pełni ręczna, jednostkowa robota. Do kilku rzeczy, choćbym nie chciał, ale się przyładuję. Ostatecznie to bardzo drogie urządzenie i jako takie musi podlegać tym samym kryteriom oceny, co inne produkty. Przede wszystkim Lektor Grand SE nie wygląda na drogie urządzenie. Wspomniane dCS-y, transport Kalisto, genialny Jadis itp. mają coś w sobie, co sprawia, że od razu wiemy, że jest to coś ekskluzywnego. A w audio – ostatecznie – kupujemy też oczami. I tak powinno być. To przecież część rynku towarów luksusowych i słowo ‘luksusowych’ nie jest tu jedynie ozdobnikiem. Weźmy takie stożki (to druga rzecz), na których urządzenie spoczywa. Wiem, że może i są dobre, ale wyraźnie wykazaliśmy, właśnie z tym odtwarzaczem, że znacznie lepsze są stopy Ceraball i Cerapuc Finite Elemente (relacja TUTAJ), po którym ja sam nabyłem dla mojego Prime’a te pierwsze i się z nimi nie rozstaję. Myślę, że tej klasy podstawki w takich produktach „cost-no-object” powinny być standardem nawet jeśli miałoby to wpłynąć tylko na dobre samopoczucie kupującego. Nawet za cenę lekkiej podwyżki – przy takich kwotach i tak nikt tego nie zauważy. W każdym razie od tego modelu dostajemy dwa piloty – plastikowy i metalowy, który będzie też teraz standardem dla Prime’a. I wreszcie trzecia sprawa – krążek dociskowy. Wiem, że dobrze spełnia swoją funkcję, ale jest po prostu brzydki. A powinien być wizytówką firmy, z wygrawerowanym logo itp. Dlaczego Ayon w urządzeniu za 10 000 zł (mowa o CD-1, recenzja TUTAJ), albo Nagra w znacznie droższym, ale też przecież nie kosmicznie, CDC (recenzja TUTAJ) mogły, a Ancient nie? Wiem, że to mała firma, ale przy takich pieniądzach wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Sama forma urządzeń może się podobać mniej lub bardziej i o niej nie dyskutuję. Jedyne, co usprawiedliwia wszystkie te rzeczy to niebywały dźwięk, jaki wychodzi z tych pudełek. Jeśli więc uważacie Państwo, że w audio liczy się tylko on, to Ancient będzie genialnym zakupem, bo ostatecznie nie jest też źle wykonany. Jeśli jednak produkt audio to dla kogoś (jak dla mnie) harmonijne połączenie dźwięku i wyglądu, uwagi te powinny dać do myślenia, nawet jeśli po wysłuchaniu Lektora Grand SE nie będziemy chcieli go już wypuścić z rąk (jak ja).




ANCIENT AUDIO
LEKTOR GRAND SE

Cena: 68 000 zł

Dystrybucja: Ancient Audio

Kontakt:

ul. Malawskiego 50
31-471 Kraków

Tel: + 48 (012) 417-23-66
Mob:+ 48 602 434 841

e-mail: ancient@olsza.krakow.pl


Strona producenta: ANCIENT AUDIO





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B