PŁYTA MIESIĄCA
ARTUR LESICKI ACOUSTIC HARMONY
"AN UNBELIEVABLE SILENCE"
Universal Music Polska 981 698 2

To już czternasty rok profesjonalnej pracy Artura Lesickiego. Artysta związany m.in. Markiem Napiórkowskim, Krystyną Prońko, Wojciechem Karolakiem, Zbigniewem Lewandowskim, Tomaszem Szukalskim czy Piotrem Baronem, dotychczas grał w stworzonym przez siebie i przyjaciół zespole FUNKY GROOVE. Jak sama nazwa wskazuje, głównym polem eksploracji zespołu była muzyka funky i szeroko rozumiany elektryczny jazz. Najnowszy projekt, Artur Lesicki Acoustic Harmony, jest więc wejściem w nieco inne rejony, rejony muzyki akustycznej. Zespół, oprócz Lesickiego oczywiście, tworzą: basista Robert Szydło, perkusista Michał Czwojda oraz grający na akordeonie i fortepianie Piotr Dziubek. Jak przystało na formację akustyczna, premiera materiału miała miejsce na koncercie, w listopadzie 2002 roku, na II Wrocławskim Festiwalu Jazzowym. Jej "namacalna" forma w formie krążka CD, zarejestrowana została w styczniu 2004 roku (chociaż w opisie płyty znajdziemy rok 2003) w studiu w Wiśle (DR Studio) i Wrocławiu (Fonoplastykon Studio), ukazała się zaś 19 kwietnia 2004 roku. Na krążku znajdziemy osiem utworów, z czego sześć jest autorstwa lidera - Artura Lesickego, zaś dwa pozostałe to covery - "Anna Maria" Weyne`a Shortera oraz "Little Sunflower" Freddiego Hubbarda. Płyta nagrana została w nie całkiem "prawomyślnym" składzie (a cóż obecnie znaczy "prawomyślność?), a mianowicie z gitarą akustyczną, akordeonem, fortepianem, akustyczną gitarą basową oraz zestawem perkusyjnym. W utworze "The End" dodatkowo występuje kwartet smyczkowy. Płyta została wydana ze smakiem, ponieważ posiada czysty, a jednocześnie wyrazisty projekt graficzny, którego twórcom przyświecała najwyraźniej myśl "mniej znaczy więcej". To całkiem jak w audiofilizmie...

Nie jestem zawodowym krytykiem muzycznym, zaś moja kolekcja płyt i doświadczenie z muzyką są dość eklektyczne. Nie chcę przez to powiedzieć, że złe - jak chce tego dobrze ugruntowana tradycja, która temu słowu nadaje pejoratywny wydźwięk - ani też najlepsze - a eklektyzm jest hasłem naczelnym i celem postmodernizmu - ale myślę, że mimo wszystko dość szerokie i pozbawione "obciążeń". Nie będę się jednak wypowiadał o stronie merytorycznej wydawnictwa, ostatecznie "High Fidelity OnLine" nie jest stroną muzyczną, ale o warstwie, że tak powiem, technicznej. Innymi słowy o dźwięku.

Na wstępie chciałbym przybliżyć moje preferencje brzmienia oraz używane przeze mnie referencje. Najlepszym okresem w technice nagraniowej, przynajmniej, jeżeli chodzi o jazz, były według mnie lata 50. oraz 60. W dźwięku najważniejsza są dla mnie zależności dynamiczne oraz barwa. A barwa instrumentów akustycznych zarejestrowana w owych latach jest znakomita - wyrazista, dokładna i po prostu wierna wielowarstwowej naturze harmonicznych. Jedyna wada tamtych nagrań związana jest z używanymi mikrofonami, które bez wyjątku były mikrofonami wielkomembranowymi (1"). Oznacza to mniejszą szybkość oraz ograniczone pasmo przenoszenia, najczęściej do 12-15 kHz. Współczesne mikrofony małomembranowe posiadają znacznie lepszą odpowiedź impulsową oraz pasmo, które nierzadko przekracza 30 000 kHz. Przy płycie CD ma to, mimo wszystko dość duże znaczenie, gdyż oznacza, że tracone było ponad 5 kHz góry. Wszystko to jednak da się wybaczyć, biorąc pod uwagę jakość nagrań. Ponieważ realizacje wielościeżkowe były wówczas s powijakach, nagrań dokonywano najczęściej na "setkę", bez dodatkowych nakładek. To z kolei pozwalało zachować prawdziwe emocje i zależności zachodzące pomiędzy muzykami. Jedyną wadą tamtych nagrań jest scena dźwiękowa, która sprowadza się najczęściej do realizacji - L+C+R, gdzie trio jazzowe było przywiązane do wyznaczonego miejsca. Znacznie lepiej pod tym względem realizowane były nieco późniejsze nagrania klasyki, w tym Living Presence wytwórni Mercury Records. Bardzo dobrą akustykę we współczesnych realizacjach można spotkać na niektórych płytach Telarca, Denona, Chesky`ego, a w klasyce - Alia Vox. I tyle. Reszta jest słuchaniem.

BRZMIENIE

Dlaczego w ogóle zajmuję się płytą Artura Lesickiego? Jej brzmienie jest bowiem na tyle dobre, że bez wstydu można ją postawić obok płyt pochodzących z wytwórni audiofilskich. Ponieważ jednak jest to poziom światowy, nie będzie więc żadnej taryfy ulgowej i głaskania. Zresztą, nie będą ono potrzebne.

Instrumenty mają swoje dokładnie wyznaczone miejsce i swoją "własną" przestrzeń. Nie wiem, jak było dokonywane nagranie, ale mimo wszystko, wydaje się, że była to produkcja wielościeżkowa. świadczą o tym minimalne zmiany w barwie przestrzeni pomiędzy instrumentami oraz nie do końca naturalne umiejscowienie instrumentów w przestrzeni. Może się więc wydawać, że albo kłamałem teraz, albo linijkę wcześniej - nic z tych rzeczy. Owe anomalie są słabo zaznaczone i słychać je tylko porównując płytę do krążków, na których zarejestrowano całość za pomocą jednego stereofonicznego mikrofonu, np. z wytwórni Opus3. Bez takiej referencji, albo przy dłuższym odsłuchu, owa rozbieżność jest zacierana. Głównie za sprawą bardzo dobrych zależności dynamicznych. Najwyraźniej bowiem na instrumenty, oprócz perkusji, nałożono bardzo mało kompresji. Gitara lidera oraz fortepian mają dobry atak i "żądło", podobnie jak bas. Ten ostatni jest wyjątkowo dobrze uchwycony w utworze Wayna Shotera, gdzie we wstępie wykonywana jest identyczna przygrywka, jak ta zarejestrowana na samplerze Mangera. Tam jednak grał to kontrabas. Gitara Roberta Szydło ma niższy i pełniejszy dźwięk, a co najważniejsze, zachowana została dobra faktura, bez zdudnienia i rozmazania. Bas w naturalny sposób kończy się tam, gdzie sięga instrument, bez sztucznego pogłębiania i powiększania. Bo właśnie naturalna wielkość instrumentów wydaje mi się być największą siłą brzmienia tej płyty. Niezależnie czy to jest gitara basowa, akustyczna czy akordeon, wymiary instrumentów są, przez duże kolumny oczywiście, przekazywane w naturalny sposób.

Oczywiście chciałbym się do czegoś przyczepić. Niech będzie to perkusja. Mam mianowicie wrażenie, że jest ona nieco zbyt mało obecna. Czy to ma związek z kompresją dynamiki, czy po prostu ze ściszeniem jej na stole mikserskim - nie wiem. Wiem tylko, że blachy są nieco za suche i nie mają tej perlistości, jaką można znaleźć chociażby na płytach Davisa z lat 50. Podobnie i stopa, która powinna co jakiś czas uderzyć tak, jak w rzeczywistości, tutaj jest nieco wycofana i złagodzona. Wydaje się, że realizatorom chodziło o to, aby nie przykryć perkusją pozostałych instrumentów. Przy tak dobrej ich realizacji, nieco "poweru" jednak by się przydało, a nic by im nie zaszkodziło. I jeszcze jeden drobiazg. Akustyka nagrań jest bardzo ładna i chwała realizatorom i producentowi albumu za to, że nie utopił brzmienia w pogłosach, które chociaż może i ładne, potrafią zabić ducha w każdym nagraniu. Jedyne, co nieco przeszkadza, to wybrzmienia długich fraz i zakończenia utworów, w których pogłos nieco się ciągnie. Wiem, że Lexicon 480 (nie wiem, na czym były one robione, ale strzelam) jest fantastycznie muzykalnym urządzeniem, ma jednak, podobnie jak i inne maszyny, tendencję do grania zbyt czystym i wypreparowanym dźwiękiem. Tak więc właśnie w tych momentach słychać, że album został nagrany nie w naturalnej akustyce pomieszczenia, a przy pomocy "maszyny". Może zresztą się mylę, a album jest nagrany purystycznie? Tego nie wiem, ale nagrania Sary Vaughn i Perry`ego Como pokazują, że niewielkie studia mają zupełnie inną, znacznie bardziej bogatą harmonicznie, akustykę.

Miało być bez taryfy ulgowej - i było. Myślę, że jest to jeden z najciekawszych muzycznie i brzmieniowo albumów od dłuższego czasu. W odróżnieniu od wielu (zbyt wielu...) nagrań audiofilskich, muzyka oraz jej wykonanie stoją na najwyższym poziomie. Wiem - miałem się nie wypowiadać o muzyce, przecież się na tym nie znam. Wymazuję więc słowa 'najwyższym poziomie' i piszę: 'poziomie, dzięki któremu album mnie się wyjątkowo podobał'. To ostatecznie mogę. No i dźwięk. Poza kilkoma uwagami - wyjątkowo naturalny i "organiczny". Płytę polecam z czystym sumieniem. Trzeba jej jednak wysłuchać kilkakrotnie, żeby ją docenić. Nie jest to "szybkostrzelna" maszyna, a raczej wolna i mniej dokładna armata, która kiedy jednak przywali, to na dobre.

Wojciech Pacuła

Skład zespołu:

Artur Lesicki - gitara akustyczna
Piotr Dziubek - akordeon, fortepian
Robert Szydło - gitara basowa akustyczna
Michał Czwojda - perkusja, instrumenty perkusyjne

Dodatkowo - kwartet smyczkowy (8):
Marta Sochal - skrzypce
Olga Kwiatek - skrzypce
Agata Samocka - skrzypce
Olga Konczak - wiolonczela

Spis utworów:
1. An Unbeliveable Silence 5:38
(Artur Lesicki)
2. Yellow 6:52
(Artur Lesicki)
3. Filmpom 4:23
(Artur Lesicki)
4. London's Break 5:34
(Artur Lesicki)
5. Human Error 5:08
(Artur Lesicki)
6. Ana Maria 7:01
(Wayne Shorter)
7. Little Sunflower 6:14
(Freddie Hubbard)
8. The End 3:44
(Artur Lesicki)

nr kat. CD 06024 981 698 2(7)


Wybrana dyskografia Artura Lesickiego:

  • Funky Groove - Mercury/Polygram Polska
  • Krystyna Prońko - "Supersession II" - Polskie Nagrania
  • Krystyna Prońko - "Złość" - Power Music
  • Salted Peanuts - "Jazzy Positive" - Studio K2
  • Funky Groove - "Go To Chechua Mountain"
  • Kompozycje Artura Lesickiego - różni wykonawcy (m.in. Dorota Miśkiewicz, Piotr Baron, Kuba Stankiewicz) "świąteczny świat"
  • Kompozycje Artura Lesickiego - różni wykonawcy (m.in. Maciej Balcar, Marek Bałata, Dorota Miśkiewicz) "Mikołajowe nutki'
  • Adam Wendt Trio - "Triologue"


KONTAKT:
arturlesicki@wp.pl   www.arturlesicki.of.pl


© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by Studio LooK