pl | en

FELIETON

 

VI Plichtowskie Spotkanie Soniczne,
czyli „PSS Społem”


ŁÓDŹ NA WYNURZENIOWEJ DO KATOWIC NA PRZODKU, CZYLI PSS-Społem NA WYJEŹDZIE.

Druga i ostatnia odsłona testu długości - kable głośnikowe

www.architect-kaminski.com.pl


odróże kształcą, lecz nie wszystkie. Kiedy jestem w Krakowie, Wrocławiu lub nawet Warszawie zawsze towarzyszą mi chordy (nie tatarskie) zagranicznych turystów. Kolorowy tłumek Włochów, Hiszpanów, Japończyków i... stety bądź nie, ale również poddanych Królowej Matki z Wysp Brytyjskich. Co ci wszyscy ludzie robią w Polsce? Dlaczego przybywają do nas z najdalszych zakątków świata, często pięknych i egzotycznych, gdzie w zasadzie wszystko mają na wyciągnięcie ręki? Co ich tutaj przygnało? Odpowiedź jest prosta: ciekawość świata... (Na pobudki większości „Anglików” spuszczę zasłonę milczenia.)

I nie o to chodzi, że większość z nich „wszędzie” już była. Przyjazd do Krakowa, polskiego „wiecznego miasta”, gdzie od wieków stykały się kultury świata wschodu i zachodu, do miasta rodzimego Smoka Wawelskiego i orientalnego Lajkonika, jest po prostu dla, na przykład, Japończyka równie atrakcyjny i „egzotyczny” jak dla Polaka wyjazd do Japonii. Ludzie ci są w stanie „poświęcić” swój urlop na przyjazd do „krainy deszczowców”, aby poznać odmienną od swojej kulturę, zobaczyć nowe miejsca, oglądając zabytki, zwiedzając muzea, kosztując innej kuchni, jednym słowem po to, aby poszerzyć swoją wiedzę, swoje horyzonty, trochę bardziej pofałdować sobie mózg.

Ktoś kto zobaczył pół świata, był w kilkuset muzeach, poznał inne kultury, inne możliwości patrzenia na ten sam problem, przedmiot, ktoś kto skosztował dań różnych kuchni narodowych, nawąchał się różnych i „ziół” i powiedzmy kwiatów, ten ktoś z pełnym przekonaniem może powiedzieć, że mu się coś nie podoba. Bo potrafi tę opinię, mając porównanie i wiele punktów odniesienia, racjonalnie uzasadnić. W innym przypadku stwierdzenie „to mi się nie podoba” jest tyle samo warte, jak – za przeproszeniem – „chce mi się kupę”.

No tak, troszkę się chyba zagalopowałem, bo czy oby na pewno wyjazd do Japonii jest dla naszego statystycznego rodaka aż taki atrakcyjny? Zwiedzanie, powiedzmy sobie szczerze i wprost, jest męczące. A to indywidualne i na własną rękę, wręcz bardzo. Wymaga planowania, trzeba się przygotować coś przeczytać o danym kraju, miejscu, cały dzień trzeba jeździć samochodem i nie można się napić! Nie po to przecież do ciężkiej cholery jest urlop aby się męczyć!
A Polak jest zmęczony, i to bardzo. Po pierwsze musi PRACOWAĆ. Dzięki Bogu ma audycję Dzięki Bogu już piątek, a w komercyjnych rozgłośniach trwa odliczanie do weekendu, który jest dla Polaka światełkiem w tunelu licząc już od poniedziałku.

Po drugie musi stać w korkach, bo nie po to ma samochód, żeby jeździć do pracy autobusem lub na rowerze. Poza tym przecież „Warszawa to nie wieś, żeby po niej na rowerze jeździć”. A w ogóle to podróż komunikacją też jest mecząca.
Po trzecie Polak ma dzieci a to jest, podobno, wybitnie meczące i „dopiero jak będę mieć swoje, to się sam przekonam”. No cóż, pozostaje mi jedynie trwać w świadomości, że w Japonii się nie pracuje, a widok włoskich lub hiszpańskich turystów Krakowie, z dwojgiem dzieci w wózkach, zwiedzających miasto to jedynie fatamorgana (albo Hata Morgana, zob.: H. Baranowski, Skąd się bierze woda sodowa i nie tylko).

A może Polacy są po prostu leniwi? Nie, no skąd, przecież jesteśmy Chrystusem Narodów (A. Mickiewicz, Dziady), a też i Winkelriedem (J. Słowacki, Kordian). Do wyboru, do koloru, a co jeden „wieszcz” to lepszy, bo lepiej p...szy. Polacy lubią po prostu jakość i „się należy”, dla tego właśnie, kiedy nasz „ziomal” się wybiera na wakacje, słowem kluczem, wręcz wytrychem, kurcze, jest małe, niewinne „all inclusive”, dodane na pierwszej stronie oferty wyjazdu. Gwarantuje ono dobrze i przede wszystkim godnie spędzony urlop (piękne słowo, a tu z niemieckiego „urlaub” – urlauben- ‘zwolnienie średniowiecznego rycerza z posługi na czas zaciągnięcia się do bitwy’).

Wylegiwanie się całymi dniami na ekskluzywnych leżakach, nad bardzo czystym basenem, sączenie wysublimowanych drinków złożonych z lokalnej łyski z lokalną kolą, możliwość skosztowania lokalnych specjałów z pięciogwiazdkowej restauracji hotelowej, trzy razy dziennie do oporu i ile wlezie, pod warunkiem, że to fryta i kura, dyskoteki do białego rana, rzyganie po krzakach no i przede wszystkim „animator”, który zabiera na cały dzień dzieci, aby mogły się oddać równie wysublimowanym rozrywkom jak ich rodzice – to wszystko są elementy konieczne, aby urlop się udał i aby z honorem i podniesioną głową można się było w śród znajomych pochwalić, jak dobrze się spędziło wolny czas.

Polak na wakacjach głód obcych kultur też odczuwa. „Noca turecka, turecka noca”, płatna po 30 euro, przybliża go w sposób profesjonalny i autorytatywny do kultury i tradycji danego regionu, a w praktyce Polak wiedzę tam nabytą wykorzystuje na okolicznym bazarku „zakupowując” okulary Rayban, zegarki Omega i damskie torebki od DG. Ugruntowując przy okazji swoje zdanie na temat autochtonicznej ludności, która śmie się z nim targować, a to przecież po pierwsze jest niegodne a po drugie męczy.

Aż trudno nie być dumnym z naszej słynnej tradycji szlacheckiej, sarmackiej kiedy to „za króla Sasa jedz pij i popuszczaj pasa”. Przeciętny, XVI, XVII-wieczny dwór szlachecki wyglądał jak resort „all inclusive” w Hurgadzie, z womitorium w centralnym miejscu, a posłowie wysyłani przez króla z wiadomościami wagi państwowej spóźniali się po kilka miesięcy. Nikomu się nie spieszyło, bo Polska długa i szeroka jak okiem sięgnąć.

A jednak… Nikt mi nie powie, że w zwiedzaniu świata, lub tym bardziej Europy przeszkadza brak pieniędzy. Znam takich, którzy w wyżej opisany sposób spędzają wakacje nie w Turcji czy w Egipcie, lecz na przykład w Tajlandii wydając kilkadziesiąt tysięcy złotych, lub raczej wyrzucając w błoto, a przecież w porze monsunów tam nie jeżdżą.

Ciekawość - motor postępu

Jak widać wstęp znów nie ma nic wspólnego z tematyką artykułu i profilem czasopisma, i w ogóle. A guzik prawda – wszystkie, podkreślam: wszystkie ludzkie czynności napędza jedna, niesamowita siła – ciekawość. Nawet ci, którzy twierdzą, że jest inaczej, że to jednak popęd seksualny ciągnie człowieka (czytaj: mężczyznę) do tego, aby przeć do przodu i tak w końcu zgodzą się z teorią, iż dany egzemplarz był po prostu ciekawy jak wygląda inna kobieta niż żona, kiedy wyjmuje pranie z pralki. Mam wrażenie, że wręcz odwrotnie, o czym nie raz i nie dwa było pisane na łamach „High Fidelity”, niż jest to w opinii powszechnej tak zwanych „internautów” zapisane - nie audiofile mają małe przyrodzenie, lecz ci, którzy ich o to najbardziej posądzają.

Audiofil jest z natury ciekawski, dzięki czemu się nim stał, jak również z konieczności, bo w swoich poszukiwaniach systemu, który w możliwie najlepszy sposób zbliży go do dźwięku występującego w naturze, będzie wiecznie drążył i węszył i sprawdzał i porównywał i tak bez końca, aż do momentu kiedy się zmęczy, lub ze starości ogłuchnie. Takie cechy, moim skromnym zdaniem, raczej świadczą o nadwyżce testosteronu niż o jego braku. A może po prostu tym wszystkim forumowym krytykantom, onanistom, bo tak niestety należy nazwać tych wszystkich, którzy piszą o rzeczach których nigdy nie doświadczyli (nie dotykali) inaczej niż poprzez szkło monitora, pomylił się hormon, którego mają w nadmiarze. Panowie wycieka wam uszami nadmiar progesteronu!

Wierzcie mi, warto wyjechać daleko od domu w ciepłe bądź zimne kraje. Warto zobaczy kawał świata, warto posłuchać paru systemów za milion, nawet w salonie audio, warto pojeździć szybkimi samochodami, choćby na Torze Poznań z wypożyczalni. Warto to zrobić za każde pieniądze, bo dzięki temu naszą jedyną przygodą z obcymi kulturami nie będzie egzotyczna panga z francuskimi frytkami na plastikowym talerzu nad polskim morzem, naszym jedynym przeżyciem z prędkością nie będzie powtórka z Top Gear lub gra komputerowa, a naszym jedynym oknem na świat nie będzie telewizor. Jak to wszystko przeżyjecie, kochani internauci, to nie będziecie pitolić głupot na forach, które ewidentnie są waszą jedyną szansą, aby „ktoś” was wysłuchał.

Postanowiliśmy i my rozszerzyć nieco nasze horyzonty myślowe. Dodatkowo, jako że to już (uff...) ostatni test długości, który w zasadzie skłania do jakiegoś podsumowania pomyśleliśmy, że można by to zrobić w jakiś specjalny sposób. Teraz będzie coś z dramatu (chodzi o formę jak u Fredry, nie o treść).

Telefonuję do Rogera Adamka:
- Zoo, słucham...?
- Dzień dobry, chciałem z gorylem, klatka numer sześć.
- Goryl wyszedł
- Ale wyszedł, czy zszedł...?
- Wyszedł, czyli zszedł! Na dół poszedł znaczy się!

I tak właśnie, na ogół wyglądają poważne, biznesowe rozmowy, no w każdym razie efekt był taki, że na ostatniej odsłonie testu „długości” wylądowaliśmy w salonie firmy RCM w Katowicach.

WSTĘP

Podobnie jak w poprzednim wydaniu PSS-Społem, gdzie zajmowaliśmy się wpływem długości IC na brzmienie systemu (czytaj TUTAJ), teraz postanowiliśmy przebadać ten aspekt ale z kablami głośnikowymi. I znów spotkaliśmy się z bardzo serdecznym odzewem producentów i dystrybutorów kabli. Tak samo jak w poprzednich odcinkach zadbaliśmy o to, aby testowane przewody były tak samo wygrzane, bądź nie wygrzane w ogóle. Po dokonaniu odsłuchów w Katowicach, w siedzibie RCM, oczywiście nie wytrzymałem i postanowiłem sprawdzić jeszcze raz wszystko od nowa w moim systemie. No i dostałem za swoje - o dziwo w przypadku niektórych kabli spostrzeżenia były odwrotne niż w systemie przygotowanym przez Rogera Adamka! Ale po kolei.

Testowane kable

1. HELUKABEL HELUSound 2x2,5 mm2 - długości: 2 m i 4 m
2. SLINKYLINKS – długości 2,5 m i 3 m
3. SUPRA QUADRAX – długości 2 m i 3 m
4. ORGANIC ORIGINAL – długości 2,5 m i 4 m

Uczestnicy spotkania

  • Marek Moczkowski - z wykształcenia informatyk ale od zawsze elektronik i zapalony krótkofalowiec. Z dziedziną audio ma raczej nie wiele wspólnego, ale lubi słuchać – jest u mnie na „testach” nowego sprzętu od momentu kiedy kupiłem w 90 roku pierwszy CD Fonica, czyli od początku. Marek był zawsze, delikatnie mówiąc, „dobry” z fizyki; zwany dalej MM.
  • Aleksandra Sumorok – doktor nauk technicznych, historyk sztuki, specjalista w dziedzinie Stalinowskiej Architektury i Sztuki okresu Realizmu Socjalistycznego. Audio się raczej, jak większość kobiet, nie interesuje. Z największą przyjemnością słucha ciszy, o którą u nas w domu ciężko... ;-); zwana dalej AS.
  • Witek Kamiński – czyli „mła” (zapis fonetyczny – przypis redakcja) - z zawodu architekt, słucham jak muszę i jak nie muszem.. Ale nigdy nie chcem, ale muszem; zwany dalej WK.
  • Bliżej nieokreślona istota zwana w języku martwym „Spirytus”, ulokowana w różnym stężeniu w napojach, które człowiek musi spożywać w celu podtrzymania podstawowych funkcji życiowych organizmu. Nie wyrażała bezpośrednio opinii na temat dźwięku, lecz miała zdecydowany wpływ (czysto naukowy) na obniżenie naukowości naszych. Niestety w Katowicach nie obecna, stąd może inne wyniki odsłuchów niż w domu.

Sprzęt grający – PLICHTÓW

  • Wzmacniacz LUXMAN L-507s
  • Odtwarzacz SACD YAMAHA CD-S2000
  • Gramofon PRO-JECT RPM-5.1/ORTOFON 2M BLUE, Custom Version One
  • Przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor SE 10/10
  • Kolumny VIENNA ACOUSTICS Beethoven Baby Grand
  • Kable zasilające WKAudio model one
  • Interkonekt (przedwzmacniacz → końcówka mocy) VDH D-103 MKII
  • Interkonekt (gramofon i przedwzmacniacz) SUPRA EFF-I/NEUTRIK by AVcorp
  • Interkonekt (SACD) SUPRA EFF-I/NEUTRIK by AVcorp
  • Kable głośnikowe VDH THE REVELATIONS
  • Sennheiser HD 580, modyfikowane, by rekabling@vp.pl
  • Podstawy antywibracyjne WKAudio model one

Sprzęt grający - KATOWICE

  • Przedwzmacniacz Vitus AudioSP-102
  • Końcówka mocy Vitus Audio MP-S-102
  • Gramofon Dr. Feickert Analog model Firebird, Schroeder model CB 9”, Miyajima model Takumi
  • Przedwzmacniacz gramofonowy RCM Theriaa
  • Kolumny Gauder Akustik model Berlina RC9
  • Okablowanie Furutech, Organic Audio

Płyty użyte w testach

    SACD:
  • Carmen McRay, Live At Birdland West, Concorde Jazz.
  • Gustaw Mahler, Symphony no. 6, B.F. Claudio Abbado – DG.
  • Gustaw Mahler, Symphony no. 2, W.P. Gilbert Kaplan – DG.
LP:
  • Rachmaninov, Symphonic Dances, LSO, A. Previn; EMI Angel Master Series, DMM (1975-77).
  • The Trumpet Summit meets The Oscar Peterson big 4, Pablo Records (1980).
  • Beethoven, Symphony nr 2 in D major, P.Ch.P.O., Wojciech Rajski, “Tube Only”; TACET 180 g, (2007).

ODSŁUCH
KATOWICE

1. HELUKABEL HELUSound 2 m i 4 m
MM: Krótszy odcinek, w stosunku do dłuższego, zagrał dźwiękiem przygaszonym i stłumionym. Scena dźwiękowa była węższa i jakby „zlana”. Nie było precyzji w pozycjonowaniu instrumentów. Odcinek czterometrowy w zasadzie poprawił wszystkie te aspekty brzmienia, zagrał o wiele lepszym dźwiękiem. Wyraźnie doprecyzowały się instrumenty i dodatkowo pojawił się bas, który ładnie się rozciągnął i wybrzmiewał.
WK: W zasadzie to zgadzam się z tą opinią, wiec nie wiele mogę dodać. Cztery metry zagrały mniej sucho i trzeszcząco. Instrumenty lepiej wybrzmiewały, a dźwięk był lepiej rozciągnięty.

2. SLINKYLINKS 2,5 m i 3 m
MM i WK: O dziwo możemy podpisać się wspólnie... Dwa i pół metra zaprezentowało dużo szybszy i bardziej detaliczny dźwięk. Dzięki balansowi tonalnemu przesuniętemu lekko do góry instrumenty i wokale miały więcej blasku. Przekaz był żywszy i bardziej energetyczny. Towarzyszyła mu fajna stereofonia i „lekkość” dźwięku, ale nie w sensie braku niższych rejestrów, lecz w postaci oderwania go od głośników. Trzy metry pokazały węższą, ale za to głębszą scenę muzyczną. Dźwięk troszkę zwolnił i stracił na żywiołowości krótszego odcinka, lecz stał się bardziej „poważny”, autorytatywny.

3. SUPRA QUADRAX 2 m i 3 m
MM: Krótszy wykazał się dużą precyzją w prezentacji wydarzeń muzycznych. Instrumenty były bardzo dobrze od siebie odseparowane. Dźwięk był szybki i energetyczny. Odcinek dłuższy był równie precyzyjny, ale jak by odrobinę wolniejszy.
WK: Dla mnie krótszy również zagrał szybciej i bardziej przejrzyście. Pokazał więcej powietrza na scenie dźwiękowej oraz dookoła instrumentów. Dłuższy był troszkę wolniejszy i mniej detaliczny ale za to bardziej dostojny. To tak, jak by bardziej skupił się na całości wydarzenia niż na jego poszczególnych aspektach.

4. ORGANIC ORIGINAL 2,5 m i 4 m
MM: Nie chce mi się (kolega znów leniwy - patrz inne testy – przyp. red.) analizować za bardzo różnic w brzmieniu długości tych kabli, bo oba grają świetnie! Mogę tylko podać moją zupełnie nieracjonalną opinię, że gdybym miał je kupić wybrałbym dłuższe. Po ich podłączeniu „sprzęt” zaczął OPOWIADAĆ!
WK: Należy pamiętać, że są to najdroższe kable w naszym porównaniu, a różnica w cenie jest bardzo znacząca. Też uważam, że oba zagrały świetnie, a opis różnic nie jest wytykaniem ich błędów sensu stricte, tak jak nie może być stwierdzeniem, że samochód, który przyspiesza w 3 sekundy do setki jest wolniejszy od tego, który robi to samo w 2,9 s. Chodzi mi o zobrazowanie skali. Jeśli miałbym wybierać te kable dla siebie (urok marzeń), to też bym wybrał dłuższe. Lepsza była lokalizacja, jak i wybrzmiewanie instrumentów. Były one lepiej odseparowane od siebie na scenie, a zarazem dźwięk był bardzo spójny, gładki i koherentny. Takie wysublimowane połączenie słodkiego i gorzkiego, czyli naturalne brzmienie, które jest zarazem dynamiczne i detaliczne oraz zarazem gładkie i pastelowe – ja przynajmniej tak słyszę.

ODSŁUCH
PLICHTÓW

1. HELUKABEL HELUSound 2 m i 4 m
AS: Dłuższe kable zagrały o niebo lepiej. Było szybciej, głośniej, dźwięczniej i więcej powietrza. Instrumenty były lepiej od siebie odizolowane, dłużej i dokładniej wybrzmiewały. Dźwięk był mniej matowy, był lepszy bas i jego kontrola. Wokale były bez przeszkadzających i nienaturalnych sybilantów.
WK: W zasadzie to uważam to samo. A w kwasie to jeszcze dodam, że dłuższe kable miały lepszą kontrolę nad dźwiękiem jako całością. Na przykład w głośnych partiach orkiestrowych, gdzie gra dużo instrumentów nie było bałaganu!

2. SLINKYLINKS 2,5 m i 3 m
AS: Krótsze kable zagrały głośniej, wyraźniej lepiej artykułowanym i wybrzmiewającym dźwiękiem. Szersza była scena. Dźwięk był odrobinę bardziej piskliwy niż w dłuższych, które zagrały spokojniej. Obie długości były bardzo do siebie podobne!
WK: Myślę tak samo. 2,5 m to głośniejszy dźwięk o większej dynamice, potędze brzmienia, lepszym i silniejszym basie. Więcej jest w nich detali i powietrza, dźwięk jest bardziej nasycony i mniej piskliwy. Wokale są bliższe i bardziej naturalne. Jednak ta długość jest w stosunku do trzech metrów bardziej „nerwowa”. Dłuższy kabel może i pokazał mniej, ale zrobił to z większą klasą. Zagrał spokojniej i z iście angielskim dystansem.

3. SUPRA QUADRAX 2 m i 3 m
AS: Dłuższe Supry zaprezentowały większą przestrzeń, scena była szersza i głębsza niż w krótszych. Dodatkowo instrumenty dłużej i dokładniej wybrzmiewały z większą ilością detali. WK: W dwumetrówkach balans tonalny był podniesiony lekko do góry, co towarzyszyło dodatkowo ogólnej tendencji do faworyzowania skrajów pasma. W dłuższych odcinkach jednak obie te cechy zniknęły bez śladu. Wróciła równowaga pomiędzy zakresami dźwięku, co pozytywnie wpłynęło na poprawę barwy dźwięku. Dłuższe kable zagrały głośniej, potężniej, z większą ilością powietrza i detalu. Instrumenty wybrzmiewały dłużej i bardziej dokładnie. Myślę, że głównie stało się to za sprawą średnich tonów, które bardzo mi się podobały, były głośniejsze i bardziej wyeksponowane niż w krótszych odcinkach.

Podsumowanie

Kończymy nasz dyptyk z kablami. Wnioski jak zwykle pozostawiam czytającym. Wydaje mi się, że tak jest najlepiej, bo każdy rozum swój ma. Starałem się jedynie pokazać jak złożonym i wrażliwym organizmem jest system audio i jak wielkie zmiany może wprowadzić tak „mały” element układanki jak długość kabla.
Podczas budowy swojego sprzętu nagłaśniającego nie wolno zapomnieć o żadnym elemencie poprzez który płynie prąd. Od najmniejszego bezpieczniczka po wielkie wzmacniacze ważące po kilkaset kilo. A nade wszystko należy pamiętać, że diabeł na ogół tkwi w szczegółach. Jak nam udowodnił Roger Adamek podczas katowickich odsłuchów, wpływ na dźwięk ma wszystko. Przetarcie terminali głośnikowych „magiczną” miotełką, zdejmującą z nich ładunki elektryczne, założenie niewielkiego pierścienia na wtyczkę kabla zasilającego, lub nawet mocniejsze lub słabsze dokręcenie końcówek kabli głośnikowych. Najlepsze jest to, w odróżnieniu od opinii na forach internetowych, że wszystko te z pozoru nieistotne „duperele” mają potwierdzenie w nauce zwanej fizyką, tylko że większość osób to na fizyce jak widać grała w piłkę na boisku.

To, co najbardziej zaczyna mnie fascynować w „branży” audio, to, to że jest ona w odróżnieniu od gry w szachy nieskończona. Audiofil gnany żądzą dobrego dźwięku nie ma przed sobą końca. Audiofilizm to więc nie religia, bo nie daje żadnej obietnicy, nie daje żadnego ukojenia, nie przewiduje żadnego „happy endu” i nie wybacza - nawet jednego źle dobranego kabla. Audiofil jest sam we wszechświecie, zawieszony w próżni własnych przemyśleń, poszukiwań. Jedyne co może zrobić, to na chwilę przycupnąć by zaraz znów zatracić się w szaleńczym cwale do nikąd.

Jedyną stałą jest DOŚWIADCZENIE nabyte w czasie setek godzin słuchania muzyki. Audiofil jest więc jak żeglarz, który dziesięć tysięcy lat temu wyruszył gnany ciekawością i chęcią dotarcia do nieosiągalnego horyzontu. Nigdy do niego nie dotarł, ale dzięki temu odkrył cały świat.

NA KONIEC

Nie przez przypadek znana naukowcom historia ludzkiej ekspansji na błękitnej planecie rozpoczęła się około dziesięć tysięcy lat przed naszą erą. Człowiek wyszedł, a raczej dość gwałtownie wyskoczył, z epoki paleolitu, gdzie prowadził raczej osiadły, plemienny tryb życia, i od razu rzucił się na szerokie wody epoki neolitu. Ta przenośnia ma tutaj znaczenie dosłowne. Chodzi o wynalazek żeglarstwa. W czasach tych człowiek nie znał jeszcze koła, a więc przemieszczanie się po lądzie trwało wieki (i nie tylko z dzisiejszej perspektywy). Za pomocą nawet prymitywnej łódki ci najodważniejsi byli wstanie w krótkim czasie przemierzać niewyobrażalne dla ówcześnie żyjących przestrzenie i odległości.

Myślę, że porównywalne do opuszczenia w dzisiejszych czasach naszej galaktyki, co jest przecież na razie w sferze „rozrywkowych” opowiadań o pilocie Pirxie Stanisława Lema. Świat się otworzył. Zaczął się miedzy sobą „przelewać”, zaczęły się przenikać kultury o różnym stopniu zaawansowania nauki i techniki, o różnych zwyczajach i obyczajach, wierzeniach. Wpłynęło to na rozwój handlu, ten na rozwój kupiectwa, to z kolei na powstanie ekonomii, ta na inwestycje, czyli budownictwo. Zaczęły powstawać pierwsze większe społeczeństwa ludzkie, nie posiadające już znamion plemiennych.

Nastąpił rozwój rolnictwa. U ludzi zaczął się mieszać materiał genetyczny inaczej niż to miało miejsce dotychczas, czyli w obrębie trzech sąsiednich wiosek. Ten jeden, prosty wynalazek jakiegoś ciekawskiego jegomościa (lub raczej grupy, ponieważ z badań archeologicznych wynika, że na świecie były różne ogniska powstania tej samej myśli-wynalazku), który codziennie rano jak wstawał, to przy porannej kawce zastanawiał się, co jest dalej niż to, co widzi na horyzoncie, spowodował drgnięcie kolosa, który raz wprawiony w ruch doprowadził do powstania takiego świata, jaki znamy dziś!

Nie przez przypadek to właśnie żeglarze byli przez tysiąclecia elitą, to im przypisywano heroiczne czyny, to ich czczono i opiewano w legendach - na przykład greccy Argonauci to z gr. ‘Argonautai’, od ‘argo’ - szybcy, ‘nautai’ - żeglarze). Nie przez przypadek to miasta portowe były kosmopolitycznymi ośrodkami tętniącymi wielokulturowym i wielojęzycznym tłumem, w których swobodnie mieszały się różne nurty i idee. I nie przez przypadek Krzysztof Kolumb urodził się w Genui, a nie na przykład w Colmarze, gdzie do dziś w większości hoteli obsługa mówi w każdym języku, pod warunkiem, że jest to francuski.

Trudno powiedzieć do czego doprowadzi powszechnie ogarniająca nas informatyzacja. To niestety wszechogarniające zjawisko zaczyna być sposobem na życie, moim zdaniem bardzo niebezpiecznym. Czy dzięki łatwości dotarcia do najbardziej oddalonego, egzotycznego i niedostępnego zakątka świata przed ekranem komputera, tabletu, telewizora jesteśmy bogatsi w doświadczenia, czy wiemy więcej? Czy ten fakt czyni z nas podróżników? Chyba raczej nie… Takie postrzeganie świata, zjawisk, takie nabywanie „wiedzy” i „doświadczenia” czyni z nas ignorantów, a nie argonautów. Wiemy, że „dzwoni”, ale nie wiemy „w którym kościele”.

Dzięki łatwości i szybkości nabycia „doznań” i „wiedzy” przestajemy je szanować. Zaczynamy czytać jedynie „nagłówki”, bo czeka na nas dalsza porcja. Zaczynamy się zadowalać informacjami zdawkowymi. Zaczynamy żyć w świecie wirtualnym, a to oznacza nie tylko ‘nieprawdziwym’, ale - co gorsze – ‘niepełnym’! Odartym z ogromnej ilości doznań, których dopiero suma składa się na prawdziwe i pełne poznanie (patrz mechanizm przeżycia estetycznego). Zamiast zwiedzać świat można go „oglądać” na mapach Google’a, zamiast umawiać się na randki, można korzystać z portali społecznościowych, zamiast samemu gotować, można oglądać programy kulinarne oraz zamiast samemu słuchać muzyki można czytać to, co ktoś napisał o tym na forum. Niedługo wymiana zdań między ludźmi będzie polegać na tym, że każdy będzie pisał o tym czego nie widział, nie słyszał, nie powąchał, nie dotknął, nie spróbował.

Czy ktoś z was się kiedyś zastanawiał jak wygląda świat z perspektywy ślimaka? Wydaje się nam bardzo nudny - ślimak poznaje go bardzo wolno, ale za to jak dokładnie. Proponuję wszystkim, którzy na przykład jeżdżą samochodem bardzo często tą samą drogą i uważają, że znają ją praktycznie na pamięć, wybrać się nią kiedyś na piechotę. Zobaczycie jak wiele innych bodźców do was dotrze, jak wiele taki spacer dostarczy wam nowych doznań. Sami się przekonacie jak nie wiele wiedzieliście o kawałku świata, który codziennie przemierzaliście i który oglądaliście przez okna samochodu.

Ja na przykład strasznie żałuję, że nie mogę co miesiąc czekać, aż pojawi się drukiem nowy numer „High Fidelity”. Że nie mogę pójść po niego do kiosku. Zamienić przy okazji kilka słów ze sprzedawcą - a może też się tym interesuje. Że nie mogę go przynieść do domu, poczuć zapachu papieru i farby drukarskiej, posłuchać szelestu kartek, że nie mogę z nim usiąść w fotelu i słuchając mużyki otworzyć. Cała reszta to już wtedy byłaby jedynie „wisienką na torcie”...


PS
Do mojego systemu dołączył nowy element. Słuchawki Sennheiser HD 580. Słuchawki są odrestaurowane i zmodyfikowane przez Pana Roberta : rekabling@vp.pl


Bardzo dziękujemy Rogerowi Adamkowi oraz całej ekipie salonu, za zaproszenie do odsłuchów tej edycji PSS-Społem, do Katowic, do swojego nowo otwartego salonu RCM audio.


Kable SLINKYLINKS dostarczył do testów dystrybutor: www.arspoaudio.pl
Kable ORGANIC ORIGINAL dostarczył do testów dystrybutor: www.rcm.com.pl
Kable HELUSound dostarczył do testów producent: www.helukabel.pl
Kable SUPRA dostarczył do testów dystrybutor: www.bestaudio.pl


POPRZEDNIO:

  • V PLICHTOWSKIE SPOTKANIE SONICZNE: Czarna śmierć,
    czytaj TUTAJ
  • IV PLICHTOWSKIE SPOTKANIE SONICZNE: O psach i kotach, czyli: czy długość ma znaczenie, czytaj TUTAJ
  • III PLICHTOWSKIE SPOTKANIE SONICZNE: Audiofilskie „łu-bu-du”, ciąg dalszy: dociski płyt gramofonowych, czytaj TUTAJ
  • II PLICHTOWSKIE SPOTKANIE SONICZNE: Podstawy antywibracyjne – podsumowanie, czytaj TUTAJ
  • I PLICHTOWSKIE SPOTKANIE SONICZNE: Dlaczego platforma antywibracyjna działa i co z tego wynika (czyli apel o samodzielne myślenie i ignorowanie ignorantów), czytaj TUTAJ

CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ? SZYBCIEJ?
DOŁĄCZ DO NAS NA TWITTERZE: UNIKATOWE ZDJĘCIA, SZYBKIE INFORMACJE, POWIADOMIENIA O NOWOŚCIACH!!!