NAJLEPSZA INTEGRA ŚWIATA?...
GRYPHON CALLISTO 2200

Zgodnie z obietnicą, przygotowałem tekst, w którym pragnę się podzielić swoimi wrażeniami z odsłuchów wzmacniacza Gryphon Callisto 2200. Wszystkich czytelników namawiam by zapoznali się z moją poprzednią recenzją, która dotyczyła trzech innych wzmacniaczy: Coplanda CSA-28, McIntosha MA-6900 i Krella KAV-300il. Lektura mojego poprzedniego tekstu ułatwi zrozumienie komentarzy zawartych w poniższej recenzji. Jego treść stanowiła też dla mnie wdzięczny materiał do licznych odwołań i porównań, z czego nie omieszkałem skorzystać.

SYSTEM

Podobnie jak to miało miejsce poprzednim razem, w skład systemu odsłuchowego wchodziły: odtwarzacz Krell KAV-280CD, kolumny wg projektu Akustyka - 3a2, kable głośnikowe XLO Signature Type 5.1. W roli kabla sygnałowego wystąpiły zamiennie interkonekty: Audioquest Jaguar, Cardas Neutral Reference, Kimber KCAG oraz XLO Reference. Z uwagi na fakt, iż zarówno odtwarzacz jak i wzmacniacz posiadają zbalansowane gniazda nie wypadało zastosować kabli innych niż w wersji z XLR-ami na ich końcach. W jednej z publikowanych recenzji napisano, iż Callisto jest urządzeniem w pełni zbalansowanym. Kłóci się to jednak z informacjami mnie dostępnymi czego nie mogę pominąć milczeniem.

AUDIOFILSKIE REMINISCENCJE

Starając się, by niniejsza recenzja dawała możliwie najpełniejszy obraz testowanego wzmacniacza, w pierwszej kolejności chciałbym naszkicować swój stan ducha obecny przy pierwszych odsłuchach Callisto. Nastawienie bowiem, w dużym stopniu determinuje nasze pierwsze odczucia. Podłączając nowe urządzenie do swojego systemu zawsze odczuwam duże podekscytowanie, któremu towarzyszy dreszcz niepewności. Jeśli nowo zakupiony sprzęt jest dodatkowo bardzo drogi (czyli obiektywnie rzecz ujmując - za drogi!) to wspomniany dreszczyk niepewności przeradza się w zwykły lęk. Czy skrupulatnie i z oddaniem sporządzony rachunek brzmieniowych zysków i strat znajdzie swoje odzwierciedlenie w odsłuchach? Każdy audiofil nie raz doświadczył rozczarowania między tym co POWINNO BYĆ, a tym co JEST. Czy zagra tak jak to opisywał recenzent X? Czy w połączeniu z urządzeniem Y zachowa większość zalet innego zestawienia? Czy nasze pomieszczenie odsłuchowe nie wypaczy tego co usłyszeliśmy w salonie? Niestety odpowiedzi na te pytania rzadko kiedy można uzyskać przed zakupem. W mojej dotychczasowej statystyce, bilans zakupów trafionych i chybionych ma się jak pięćdziesiąt do pięćdziesięciu (proszę nie traktować tych liczb dosłownie). Największe sukcesy to występujący tu w roli urządzenia towarzyszącego odtwarzacz Krell KAV-280CD oraz opisywany przeze mnie poprzednio Copland CSA-28. Przy obu tych urządzeniach bezpośrednio po pierwszym ich włączeniu przysiadłem z wrażenia. Słowem - wszystko lepiej! Jest to sytuacja, w której rzeczony element idealnie wpasowuje się w system i - co równie istotne - nasze preferencje. Wówczas nieważne jest, ile zakupione urządzenie kosztowało. Nawet dwa razy więcej byłoby mało. Największe moje rozczarowanie to (pewnie niektórych zaskoczę) - Krell KAV-300il. I to nie dlatego, że grał słabo. Zagrał bardzo dobrze, ale ja po prostu myślałem, że zagra jeszcze lepiej. Z tego co można było przeczytać w branżowych magazynach i wśród komentarzy z internetowych stron wynikało, że integra Krella to właśnie to czego szukam. Dodatkowo miałem możliwość posłuchać go w salonie Top Hi-Fi i wydawało się, że "musi być sukces". Tym razem rzeczywistość była jednak bardziej kapryśna niż zwykle. Mając w głowie cały ten galimatias wspomnień i obaw, który nieudolnie usiłowałem streścić w kilku zdaniach (z zaangażowaniem wartym pewnie lepszej sprawy), uruchomiłem duńską "bestię".

PRASA

BINGO! W pierwszych słowach napiszę to co zwykle podaje się na końcu. Po pierwsze, Callisto 2200 jest według mnie najlepszym wzmacniaczem zintegrowanym jaki miałem przyjemność gościć w swoim domu. Po drugie wydaje mi się, że jego wysoka (jak na wzmacniacz zintegrowany) cena znajduje odzwierciedlenie w ogólnie pojmowanej wartości produktu. Co więcej nie spodziewałem się, że różnica jakości dźwięku między integrą Gryphona a wzmacniaczami McIntosha i Krella będzie w mojej ocenie tak duża.

Jaki profil brzmieniowy reprezentuje Gryphon - "każde dziecko wie". "Wspaniały bas, swoboda dynamiczna, rozdzielczość i neutralność" według recenzji "Audio". "Wspaniała dynamika, ogromne możliwości, żelazna kontrola basu, chłodny obiektywizm, lub obiektywne podejście do muzyki …" w opinii recenzentów "Hi-Fi i Muzyka". " Przestrzeń jest fenomenalna… Temperament, ekspresja, żywiołowość i ogromna energia to wyróżniające cechy wzmacniacza Callisto 2200" według "Hi-End.pl". Co więcej mogę napisać, by coś więcej czytelnik mógł się dowiedzieć? Tym razem płodna się wydaje postawa negująca wszystko to co zostało powiedziane na temat tego urządzenia i opisanie tego, z czym nie do końca się zgadzam. Z uwagi na fakt, że słów dotyczących Gryphona padało już wiele, pole "do popisu" będę miał szerokie. Taka konwencja zaprasza do formułowania nieco przerysowanych tez, by te jasno odcinały się od różniących się (często zaledwie tylko w odcieniach swych znaczeń) opinii innych. Mam jednak nadzieję, że cel jaki sobie postawiłem uświęca tak "brutalne" środki.

WRAŻENIA ODSŁUCHOWE

W różnych relacjach z testów Callisto z ust recenzentów padało stwierdzenie, że brzmienie Gryphona przypomina to znane z "koncertów na żywo" (choć się domyślam na czym miałby polegać "koncert nie na żywo" to myślę, że permanentne stosowanie tego zwrotu nie jest przejawem troski o precyzję myśli). Pomimo niefortunności tego zwrotu jest to jeden z większych komplementów jaki można sformułować w odniesieniu do testowanego urządzenia. Na przestrzeni blisko dziesięciu lat, przez które audiofilska pasja pochłaniała większość mojego wolnego czasu [i jak widzę, również pieniędzy... - przyp. WP] zdążyłem zrozumieć, że nie dla wszystkich jest to takie oczywiste. Ta zgrabna formuła wypowiadana częstokroć przez recenzujących, oznacza walory dynamiczne oraz bezpośredniość przekazu testowanego urządzenia. W domyśle pozostawia jednak inną, równie słuszną koncepcję brzmieniową realizowaną przez konstruktorów, wedle której dźwięk przypomina nie ten z koncertów na żywo, ale… No właśnie - jaki?! Każda odpowiedź wydaje się bez sensu. Niby że, podczas sesji nagraniowych w studio brzmienie instrumentów ma być inne? Owszem, w reżyserce dźwiękowca usłyszymy dźwięk inny niż stojąc przed grającymi muzykami. Jest on już zniekształcony na drodze od mikrofonów po słuchawki/głośniki. Trudno jednak zakładać, że w kategoriach wierności reprodukowanego dźwięku może uchodzić to za walor. Żeby było jasne: w mojej ocenie żaden system stereofoniczny jaki słyszałem nie zbliżył się dostatecznie blisko w swojej dynamice i bezpośredniości przekazu do tych znanych z koncertów by można było się pomylić. Gryphon jest jednak bliżej niż inni.

W jednej z recenzji pada stwierdzenie, że scena rysowana przez wzmacniacz zlokalizowana jest za linią kolumn. W tym względzie Gryphon przypominać ma ponoć wzmacniacz Krella KAV-400xi. Nie do końca zgadzam się z tą opinią. Krell spycha obraz muzyczny o wiele dalej do tyłu. Pierwszy plan amerykańskiej integry nigdy nie przebił się w moim systemie do przodu na tyle by dotrzeć do linii pomiędzy kolumnami. Lokalizując zazwyczaj wydarzenia muzyczne daleko za tą linią naśladował sytuację, w której słuchaczowi przypadło śledzić spektakl muzyczny z odległego rzędu. Callisto co prawda nie realizuje koncepcji bliskiego pierwszego planu w stopniu jakim to robi McIntosh, ale według mnie zajmuje w tym względzie miejsce gdzieś pośrodku. Gdybym musiał wskazać wyraźniej, to wydaje mi się, że bliżej mu nawet do McIntosha niż do Krella.

Dużą grupę słuchaczy, która nie do końca przekonana jest do zalet Gryphona, stanowią sympatycy "lamp" oraz dumni posiadacze McIntosha MA-6900. Podkreślają oni bezapelacyjną klasę Callisto w takich aspektach brzmienia jak: kontrola basu, dynamika, rozdzielczość, przestrzenność dźwięku. Zarzucają oni jednak duńskiemu wzmacniaczowi beznamiętność wynikającą z … neutralnej średnicy! Neutralność będąca synonimem obiektywizmu i wierności reprodukowanego dźwięku jest w tym przypadku postrzegana jako największy mankament wzmacniacza. Dziwne.

A co z równowagą tonalną? W swoim poprzednim pisemnym wystąpieniu wspominałem, że Krell jest w moim mniemaniu mistrzem w dziedzinie liniowości charakterystyki przetwarzania. W przypadku McIntosha zaobserwowałem pewne odstępstwo. O ile średnica i dół pasma były zawsze obecne blisko słuchacza, to jego góra często chowała się gdzieś z tyłu. Jak zapewne każdy się już zorientował, moje spostrzeżenia formułuję głównie w oparciu o przyzwyczajenia dotyczące dźwięku, wyniesione z koncertów jazzowych. Proszę mi wierzyć, perkusja na koncercie jazzowym rzadko kiedy chowa się za innymi instrumentami w stopniu proponowanym przez McIntosha. Jak to się przedstawia u Callisto? Zacznę od niskich tonów. Do tej pory wydawało mi się, że im lepiej bas jest kontrolowany, tym - w subiektywnej ocenie - jest go mniej. Gryphon zmienił moje dotychczasowe wyobrażenia na ten temat. Ilość niskich tonów produkowanych przez duńską integrę jest chyba dwukrotnie większa niż u Krella i z pewnością nie odbywa się to kosztem ich kontroli! W porównaniu do McIntosha ilość basu jest podobna, ale lepsza jego kontrola i dynamika robią tak piorunujące wrażenie, że przy pierwszym kontakcie odwracają nieco uwagę od reszty pasma.

Uważny czytelnik może wywnioskować, że skoro Krell gra idealnie równo w całym paśmie to Gryphon ze swoim spektakularnym basem musi mieć zaburzoną równowagę tonalną. Niekoniecznie. Aby wytłumaczyć ten pozorny paradoks odwołam się do przykładu z audiofilskiego "ogródka". Dokonując wyboru przy zakupie kolumn głośnikowych uwzględniamy między innymi wielkość pomieszczenia, który mają one nagłośnić. Tak, jak małe monitorki nie nagłośnią dużego salonu, tak duże, wielodrożne kolumny nie będą mogły zaprezentować pełni swoich możliwości w małym pokoiku. Jak to się ma do tematu? Krell jest urządzeniem, które w swojej koncepcji brzmieniowej tworzy iluzję przebywania w bardzo dużym pomieszczeniu, gdzie - jak wspominałem już wcześniej - słuchamy muzyki siedząc względnie daleko od sceny. Jak wiadomo, duże pomieszczenia trudniej wypełnić dźwiękiem, a źródła niskich częstotliwości nie mogą liczyć na wzmacniający udział ścian, które w takim przypadku są usytuowane daleko od nich. Słuchając Callisto znajdujemy się bliżej muzyków, w nieco mniejszym pomieszczeniu, gdzie interakcja sekcji basowej z akustyką pomieszczenia jest większa. Dzięki temu niskie tony są zawsze obecne, bez problemu wypełniając wyimaginowaną salę. Do tego bezkompromisowy środek i bogato inkrustowana korona - górny skraj pasma, tworzą doskonale zrównoważoną całość. Żaden zakres nie jest uprzywilejowany, bo wszystkie grają równie odważnie, bez zahamowań. W stosunku do Krella więcej jest dołu, środka i góry. W ten oto sposób otrzymujemy równie zrównoważoną charakterystykę przetwarzania, jednak o nieco innym obliczu.

W tym miejscu chcę poruszyć - jak mi się wydaje - najczęściej dyskutowaną kwestię dotyczącą brzmienia Callisto. Chodzi mi o jego "temperaturę" przekazu. Czytając liczne recenzję odnieść można wrażenie, że duńska integra, w stosunku do ciepłego oblicza McIntosha, stanowi przeciwległy biegun świata "tranzystorów". Osobiście odebrałem brzmienie tego wzmacniacza jako bardzo naturalne. W jazzowych balladach owego "ciepła" było dostatecznie sporo, by zapomnieć na chwilę o otaczającej nas rzeczywistości. Głos Cassandry Wilson, Diany Krall czy Patricii Barber oprócz doskonałej artykulacji był przeźroczysty dla emocji zawartych w zmysłowych interpretacjach utworów. O ile wspomniana przeze mnie odległa perspektywa Krella nie pozwalała na "bliski kontakt" z muzykami, o tyle Gryphon nie miał najmniejszych problemów z tworzeniem intymnej atmosfery znanej bywalcom klubów jazzowych. Brzmienie, poprzez bliższą perspektywę, zyskuje przy tym na swej intensywności. W Krellu barwa poszczególnych instrumentów była oddana wzorowo, ale z uwagi na dystans który nas dzielił od instrumentów, była ona nieco "rozcieńczona". Gryphon gra dźwiękiem pełnym. W tym względzie ponownie bliżej mu do McIntosha niż do Krella!

Wielu recenzentów Callisto określało brzmienie tego urządzenia jako "monumentalne". Wydaje mi się, że słowo to świetnie oddaje charakter brzmienia Gryphona. Przy świetnych możliwościach mikro-dynamicznych tego urządzenia to właśnie zdolności makro-dynamiczne odpowiedzialne są za "dostojność" jego przekazu. Nie ma mowy o wyprowadzeniu urządzenia z równowagi, przejawiające się nerwowością czy hałaśliwością. Cały czas wzmacniacz gra dużym, w pełni kontrolowanym i płynnym dźwiękiem. Nie jesteśmy przez to zmęczeni nawet po wielu godzinach słuchania muzyki. Dynamiczne zrywy odbierane są jako logiczna konsekwencja natury odtwarzanych utworów. Szczególnie istotne jest to, że dla Gryphona nie jest ważne czy mamy do czynienia z ekspresją brzmienia pojedynczego instrumentu czy z tutti orkiestry symfonicznej. Wszystko to przy zachowaniu przysłowiowego "spokoju wodza".

I jeszcze jeden wątek, którego nie mogę przemilczeć. Nie jest tajemnicą, że największym antagonistą "gryphonofila" jest "lampofil". Wydawać się więc może, że wrócić powinienem do starej jak świat dyskusji pt. "lampa czy tranzystor?". Ja w tej dyskusji nie mogę uczestniczyć bo drogich/dobrych urządzeń lampowych nie słuchałem wiele. Te, które miałem okazję poznać mnie nie zauroczyły. Nie znaczy to jednak, że wykluczam lub niedowierzam istnienia "lampy", która w podobnej cenie grać będzie lepiej od Callisto 2200. Ja po prostu tego nie wiem. Może przyjdzie kiedyś czas gdy będę mógł zabrać głos w takiej dyskusji. Na razie będę nasłuchiwał co w tym temacie mają do powiedzenia inni.

Najwyższa pora na sformułowanie jakiejś krytycznej uwagi. W przeciwnym wypadku mój tekst może wydać się mało wiarygodny. Wszystkich zapewniam jednak, że nie pozostaje w żadnych innych relacjach do firmy Gryphon, niż tych określanych mianem producent-konsument. W trosce o rzetelność i możliwie największy obiektywizm recenzji, notatki do niniejszego tekstu gromadziłem przez trzy miesiące. Tak jak się spodziewałem mój entuzjastyczny odbiór Gryphona z pierwszych tygodni jego posiadania ewoluował do stanu, który określiłbym mianem zwyczajności. Jak to zwykle w audiofilskim (i nie tylko) życiu bywa człowiek szybko przyzwyczaja się do lepszego. Tak i mnie spowszedniał majestat Gryphona i dziś moje zachwyty formułowane pod adresem duńskiej integry trzy miesiące temu wydają się przesadzone. Może więc trochę przesadziłem? A może ciągle żywa ma audiofilska potrzeba poszukiwania jest nieprzejednana w swym głodzie?! Niemniej jednak, jestem niewzruszony w postanowieniu by zawiesić na czas jakiś dalsze poszukiwania. Ma się rozumieć - w kwestii wzmacniacza.

Przemysław Braniecki

Komentarze, pytania?
pepeplaza@poczta.onet.pl

© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio