KONCERT

Wykonawca: MADITA
Miejsce: Wiedeń
Czas: 16 grudnia

Tomek Folta




Pod koniec listopada wpadł w moją skrzynkę mailową newsletter Couch Records informujący o mającym się odbyć 16 grudnia, w słynnym wiedeńskim klubie jazzowym Birdland, jedynym koncercie Madity. Został potraktowany przeze mnie podobnie jak reklamy wschodzących gwiazd giełdowych, viagry czy propozycje powiększenia moich organów (no, przynajmniej niektórych), przychodzące codziennie od różnych życzliwych "przyjaciół" o pięknie brzmiących imionach i nazwiskach. Tak, jak wszystko inne, informacja o koncercie wydała mi się zupełnie zbędna, biorąc pod uwagę odległość Kraków - Wiedeń oraz fakt, że po ukończeniu liceum ani razu nie zadałem sobie trudu, żeby jechać na jakiś koncert dalej niż kilkanaście przecznic. A jednak gdzieś w podświadomości zapisała się, aby po kilku dniach zacząć powracać jak bumerang, I tak już w pierwszym tygodniu grudnia wiedziałem, że wyrwę sobie wszystkie włosy z głowy, jeśli przedświątecznego weekendu nie spędzę w Wiedniu. Jako że nie byłem tam dobrych parę lat, koncert okazał się dobrym pretekstem, aby trochę powłóczyć się po tym pięknym mieście.

W końcu nadszedł ten upragniony poranek 16 grudnia. Ponieważ zima w tym roku nie dopisała, już po trzech godzinach jazdy z Bielska-Białej byłem na przedmieściach Wiednia (nieuraczony żadną "pokutą" od naszych południowych sąsiadów). Hotel, w którym pracuje kuzynka mojego dobrego kolegi, okazał się być zlokalizowany przy tej samej ulicy, co klub Birdland, dodatkowo skłaniając do pieszych wędrówek. Przedświąteczna sobota spowodowała nietypowe dla "zachodniej" części UE otwarcie sklepów do godziny 18. (w niedzielę oczywiście wszystko, łącznie z większością knajp, było już "geschlossen"). Tłumy ludzi spacerowały po Stephansplatzu i okolicach, do pełni świątecznej atmosfery brakowało tylko i wyłącznie śniegu. Nastroje świąteczne chyba jednak Austriakom dopisywały, bo takich rzesz ludzi przebierających w Patkach, Breguetach, Langach itp., mierzących czas ustrojstwach po kilkanaście tysięcy Euro, jak tego dnia u jubilerów na Kaerntner Strasse i Am Graben, nie spotkałem nigdzie wcześniej, a parę stolic zegarmistrzostwa, z racji moich pozaaudiofilskich zainteresowań, w życiu już widziałem.

Zbliżała się godzina dwudziesta i nadszedł czas, aby udać się do podziemi hotelu Hilton Vienna, gdzie znajduje się wspomniany, kultowy Joe Zawinuls Birdland. Koperta z biletami kupionymi przez Internet czekała w kasie bezbłędnie opisana moim imieniem i nazwiskiem. Sam klub, pomimo stosunkowo niewielkich rozmiarów, robił bardzo pozytywne wrażenie. Madita (naprawdę Edita Malovcic) zagrała ze swoim nowym zespołem, w skład którego wchodzą: Alex Pohn - perkusja, Stefan Tahler - bas, dZihan (prywatnie partner Artystki) - fortepian oraz Wilko Goriany - elektronika. Gościnnie, na instrumentach dętych, wystąpili Imperial Brut Horns. Wypełnili oni miejsca w partyturze m.in. tam, gdzie na debiutanckim CD pojawiają się gitary elektryczne.

Zespół wykonał w sumie 15 utworów. Zabrzmiały zarówno doskonale wszystkim znane kompozycje z pierwszej płyty ("Ceylon", "Monotony", "Mood", "Has To Be", "Got", "Pushing"), jak również nowy materiał, który ma ukazać się jesienią 2007 nakładem tej samej wytwórni co debiut - Couch Records. Na ponad godzinę Madita dosłownie zahipnotyzowała publiczność zarówno swoim głosem, jak i urokiem osobistym. Wszyscy przekonali się, że ta dziewczyna naprawdę potrafi śpiewać, że jej wokal znany z płyty to nie żadne sztuczki realizatorów. W tym miejscu szczególne słowa uznania należą się realizatorowi dźwięku Andreasowi Frei. Muzyka grała stosunkowo cicho, można było spokojnie rozmawiać z osobą stojącą obok, bez konieczności przekrzykiwania np. dudniącego basu. Perkusja została ulokowana w specjalnym, przygotowanym z przezroczystej pleksi, parawanie, aby nie dominować nad innymi instrumentami i aby mikrofony prznaczone dla niej nie zbierały innych instrumentów. Wszystkie dźwięki były klarowne, idealnie wyważone. Może jedynie wokal był odrobinę za mało wyeksponowany, w końcu to ONA była największą atrakcją tego wieczoru, ale życzyłbym klubom jazzowym w Polsce choćby porównywalnej jakości dźwięku w czasie koncertu. Myślę, że wśród stu kilkudziesięciu osób zebranych w Birdland tego wieczora nie znalazł się nikt, kto wyszedłby stamtąd nie usatysfakcjonowany. Dla mnie było to wielkie wydarzenie i uznałem, że nawet gdyby trzeba jechać na ten koncert specjalnie 1000 kilometrów w jedną stronę to i tak byłoby warto. W zasadzie można powiedzieć, że Madita to artystka zupełnie w Polsce nieznana, tylko dzięki dyskowi promo, który red. Pacuła dostał pod koniec 2005 roku, jej debiut trafił w moje ręce. Gdy więc muzycy zeszli ze sceny już po bisie, stałem tam dalej zahipnotyzowany i nasunęła mi się taka refleksja: ile genialnej muzyki nie zdążymy nigdy usłyszeć w naszym krótkim życiu.

Gdy się ocknąłem (jak hipnoza, to hipnoza...), na scenie był już rozłożony ze swoim setem inny artysta Couch Records - Cay Taylan i rozpoczęła się impreza. Co szczególnie zwróciło moją uwagę: kluby podobne do tego można już znaleźć nad Wisłą. Najbliższe skojarzenia to Stalowe Magnolie w Krakowie czy warszawska Maska. Ale tutaj ludzie są inni. Jest jakoś tak normalniej. Wszyscy są ubrani na luzie, nie ma lansowania się, wydawania pieniędzy na pokaz. Mam nadzieję, że może jeszcze za mojego życia podobnie będą wyglądać imprezy w naszym kraju.



Strona internetowa Artystki: MADITA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ


© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B