MUZYKA DLA MAS!


WOJCIECH PACUŁA



Audiofile są znani z tego, że nie słuchają muzyki, tylko sprzętu. Zresztą nazwa mówi sama za siebie: 'miłośnicy dźwięku'. Wyraźna opozycja między audiofilem i melomanem doprowadza czasem do absurdalnych sytuacji, w których ten pierwszy nie ma dobrej muzyki, potrafi jednak dokładnie i precyzyjnie odtworzyć stukanie dzwoneczków, albo przejeżdżający pociąg, a ten drugi nawet nie wie, jak muzyka zapisana na płytach z jego bogatej kolekcji tak naprawdę brzmi. To niedopuszczalne (mowa o obydwu skrajnościach) i po prostu śmieszne. śmiać muszę się jednak również z siebie: kiedy trzeba wybierać między tekstem o kolejnym wzmacniaczu i tekstem o płycie - wybieram to pierwsze. Niby wszystko gra, bo to przecież miesięcznik audiofilski, a nie muzyczny, ale jakiś niesmak pozostaje... Dlatego, oprócz pogłębionych testów wybranych tytułów co jakiś czas chcielibyśmy zaprezentować wybór z ostatnich miesięcy będący przekrojem przez wszystkie style muzyczne, wybór - naszym zdaniem - najciekawszych płyt - płyt, które z czystym sumieniem można polecić naszym Czytelnikom. Warto jednakże zwrócić uwagę, że o ile prezentacje pojedynczych tytułów prowokowane są przede wszystkim wyjątkowo dobrą realizacją materiału, o tyle przekroje tego typu jak ten, u podstawy mają muzykę. O dźwięku oczywiście nie zapomnimy - ostatecznie jesteśmy audiofilami...

Aby ułatwić szybką orientację, wprowadziliśmy punktację oceniającą jakość realizacji. Przyjęliśmy dziesięciostopniową skalę, gdzie 1 to dno, a 10 to cudo. Ponieważ jednak analog to nasz pan, postanowiliśmy, że podobnie jak w VU-metrze magnetofonu analogowego (koniecznie Studera), tak i tutaj można taśmę nasycić mocniej i dlatego dla szczególnych, referencyjnych nagrań zarezerwowaliśmy trzy dodatkowe oceny: +1, +2 i +3. Ponieważ płyt do redakcji spływa coraz więcej i coraz częściej pytani jesteśmy o nagrania, których słuchamy, albo które używamy do ewaluacji sprzętu, wprowadzamy od tego miesiąca osobny dział, pt. "Muzyka", który będzie miał zakładkę w linijce z innymi działami. Wrzucimy tam wszystkie przetestowane do tej pory płyty. A teraz - do dzieła.

MARIA PESZEK
"Miasto mania"

Że co? - Że nowoczesna muzyka musi być hermetyczna? Nie ma ambicji? Posłuchajcie debiutu muzycznego (bo aktorski ma już dawno za sobą) Marii Peszek, a zobaczycie, co daje połączenie znakomitego głosu, niebanalnych tekstów i zakręconej, przechodzącej ponad podziałami, transmigracyjnej muzyki opartej na mocnym bicie i samplach. Dodajmy do tego ciekawą osobowość wokalistki, do słów której - wraz z Piotrem Lachmannem - muzykę skomponowali Wojciech Waglewski, Fisz i Emade i otrzymamy znakomitą płytę. Powiedzmy jeszcze, że płyta jest równie dobrze zrealizowana i pozwoli na wykazanie się naszemu sprzętowi. Firma Kayax (należąca do Kayah), będąca wydawcą albumu ma najwyraźniej dobrą rękę do artystów. Byle tak dalej!

Dźwięk jest, jak na tego typu muzykę, wysokiej próby i poziomem dorównuje, a czasem prześciga produkcje światowe, jak np. płytę Anji Garbarek. Bardzo ładnie uchwycono balans pomiędzy humanizmem głosu a mechaniką muzyki i często te dwa porządki zlewają się ze sobą, pozostawiając słuchacza z MUZYKą. Dobry sprzęt sympatycznie zareaguje na ciekawie i niebanalnie ustawione plany dźwiękowe, zarejestrowane w precyzyjny sposób. Słychać, że jest to produkcja wielościeżkowa, wielosesyjna, jednak wszystko połączono ze sobą tak, że nie drażnią rozbieżności fazowe i brak naturalnej aury wokół głosu. Płyta posiada znakomitą stronę internetową.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10

Wydawca: Kayax
Format: CD
www.miastomania.com.pl

ANJA GARBAREK
"Briefly Shaking"

"Briefly Shaking" to czwarta płyta piosenkarki i autorki tekstów, która w Polsce wciąż nie doczekała się wystarczającej atencji. Powiemy więc o niej kilka słów.
Anja Garbarek urodziła się w 1970 roku, dorastała w okolicach Oslo jako jedynaczka - córka kompozytora i saksofonisty - Jana Garbarka, jednego z najbardziej cenionych muzyków aktywnych na polu współczesnego europejskiego jazzu. Kiedy była dzieckiem otaczało ją wielu muzyków, lecz pomimo że zawsze kochała muzykę nigdy nie uczyła się grać na żadnym instrumencie. Zamiast tego w wieku szesnastu rozpoczęła studia aktorskie i marzyła o życiu gwiazdy teatralnej i filmowej. Ale muzykę miała po prostu we krwi. Na studiach śpiewała na scenie muzycznej, co przyciągnęło uwagę norweskiego przemysłu płytowego, skąd też wkrótce nadeszły konkretne propozycje. Rezultatem tego był jej debiutancki album "Velkommen Inn" ("Come On In"), wydany w 1992 roku. Po nagraniu płyty ruszyła w trasę koncertową i stało się oczywiste, że jest urodzoną artystką z niepowtarzalnym talentem.
Jej druga płyta "Baloon Mood", która pojawiła się w 1996 roku, to już bardziej ambitny krążek nagrany z producentem takich gwiazd jak Massie Attack, Bjork, czy Madonna - Mariusem DeVries.
Rok później Anja przeprowadziła się do Londynu, "musiałam coś zrobić, by dorosnąć" - mówi. Podpisała tu kontrakt z Virgin Records. Jej debiut w tej wytwórni, krążek "Smiling & Waving", został wydany w 2001 roku, między innymi przy współpracy Marka Hollisa - lidera zespołu Talk Talk oraz Roberta Wyatte'a. Album zebrał entuzjastyczne recenzje za śmiałe połączenie elektronicznych dźwięków z instrumentami akustycznymi i eterycznym, nieziemskim głosem wokalistki.
W końcu po czterech latach ukazuje się kolejna długo wyczekiwana płyta "Briefly Shaking" . Tak długie przerwy między wydawaniem kolejnych albumów są normalne dla Anji Garbarek. "Pomyśl o malarzu, który robi wystawę swoich obrazów. Nie można go popędzać. Praca nad albumem to dla mnie właśnie cos takiego."

Jednym z najbardziej efektownych elementów na "Briefly Shaking" jest sposób, w jaki Garbarek używa swojego głosu niczym jeszcze jednego instrumentu w swojej muzyce, by stworzyć coś co sama nazywa "dźwiękowymi obrazami ze słów" ("sound pictures with words"). W przeszłości jej głos był porównywany z głosem Bjork i Stiny Nordenstam. Jednak ona sama stwierdza, że jeśli chodzi o kobiecy wokal, który tak naprawdę ją inspiruje, należy wymienić Kate Bush, Laurie Anderson i Billie Holiday.
A dźwięk płyty jest wyjątkowo dobry. Niemal wszechobecna elektronika została użyta ze smakiem i nie przesłania muzyki. Proporcje nagrania zostały dobrane bardzo dobrze i zarówno na budżetowym systemie w rodzaju NAD-a, jak i na wysokiej klasy sprzęcie można będzie docenić znakomite połączenie sampli i granych w realnym czasie dźwięków. Podobnie jak płyta Marii Peszek, tak i ta nie ma nienaturalnie podkreślonej góry, a nawet można by mówić o ciepłym i pełnym dźwięku. Na przeszkodzie pełnej afirmacji stoi jedynie wielościeżkowa technika nagrania, w której gubią się drobne współbrzmienia i harmoniczne. Alikwoty, poza tym bardzo ładnie zarejestrowanego, głosu Anji nie mają otwartości i pełni znanej z nagrań purystycznych. Poza tym jednak jest to płyta, która przynosi wiele satysfakcji, zarówno w warstwie muzycznej, jak i dźwiękowej. Bo znakomicie uchwycono pracę basu, który schodzi nisko i z pasją. Rozpoczynający nr 4 ultraniski pomruk pozwoli zorientować, się czy kolumny, których słuchamy są konstrukcjami pełnopasmowymi, czy tylko się tak nazywają. Scena dźwiękowa nie od razu rzuca się w uszy, ponieważ efekty przestrzenne zostały wykreowane tak, aby nie przesłaniały linii melodycznej. Po jakimś czasie wychodzą jednak na wierzch smaczki i detale, które na początku umykały i okazuje się, że plany, poza mocniejszymi momentami, gdzie dźwięk jest nieco skompresowany, są ładnie poustawiane i sięgają daleko w głąb sceny. Znakomita płyta.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 6/10

Wydawca: VIRGIN/EMI 080226
Format: Copy Control Disc
www.emimusic.pl

KATE BUSH
"Aerial"

Dwanaście lat trzeba było czekać na pojawienie się nowego albumu Kate Bush. Wokalistka ta stanowi przeciwieństwo Madonny, wydającej często, pracowitej, inteligentnie prowadzącej swoją karierę, wyczuwającej modę na długo przed innymi. Bush i Madonna są jak Jin i Jang - ta pierwsza na nowej płycie wciąż gra swoje, w nowoczesnych aranżacjach, ale nadal z tym samym hipnotyzującym głosem i nastrojem. "Aerial" jest podwójnym albumem. Dysk "A Sea of Honey", będący nawiązaniem od ostatniego albumu "Red Shoes", zagrany jednak nieco wolniej i jest tylko powidokiem najlepszych płyt artystki. Chciałbym jednak Państwa uwagę zwrócić na drugi dysk "A Sky of Honey" z wolnym pulsem i pięknymi melodiami, które są wprawdzie piosenkami, ale równie dobrze można by o nich powiedzieć kompozycje - na głos i przestrzeń. Przepiękne nagrania, poparte atmosferycznym, perfekcyjnie zaaranżowanym instrumentarium powodują, że tętno nieco zwalnia, a nas ogarnia rzadko doświadczane poczucie pełni i sensu w tym, co zazwyczaj nazywamy rzeczywistością.
Podobnie jak płyta Depeche Mode "Playing The Angels", "Aerial" został wydany równolegle na CD i na płycie winylowej. Kupcie więc ładny gramofon - ceny od 350 zł do 350 000 zł - i załadujcie ją na talerz: wrażenie murowane, a znajomi odlecą (żeby kupić taki sam zestaw).

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10
Wydawca: EMI
Format: 2 x Copy Control Disc; 2 x LP
www.emimusic.pl

BON JOVI
"Have a Nice Day"

Bon Jovi jest jak dobry bank - nie oszuka i zawsze możemy być pewni, że będzie co najmniej dobrze. Ostatnia płyta Jona przynosi melodyjny, fajnie zagrany rock, który będzie idealny np. do samochodu. Kierowcy - musicie ją mieć! Bez przełomów, łamania reguł, ale z pełnym profesjonalizmem i wyczuwalną swobodą, graniem na większym niż dotychczas luzie.
Dźwięk jest taki sobie, z planami gitar przywołującymi manierę ściany dźwięku i głosem Jona z podkreśloną górą. Da się jednak przeżyć i chociaż audiofilskich uniesień nie będzie, warto co jakiś czas posłuchać takiej radosnej, pełnej werwy muzyki.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 4/10

Wydawca: Island/Universal Music
Nr kat.: 988 6186
Format: CD

TEXAS
Red Book

Żeby grać na tak wysokim poziomie od niemal dwudziestu lat, trzeba albo być pracowitym i konsekwentnym, albo mieć talent. Szkocka grupa Texas na swoim ostatnim krążku "Red Book" udowodniła, że ma i to, i to. Melodyjny, transowy rock, grany z prawdziwą pasją, jaka zdarza się zwykle debiutantom, a potem wygasa, piękny głos wokalistki w takich numerach jak "Gateway" i znakomite kompozycje w rodzaju "Get Down Tonight" - mamy tu wszystko. Nie cała płyta ma aż tak wyśrubowany poziom, bo niektórych piosenek mogłoby nie być i nic by się nie stało. Na szczęście pozostałe rekompensują to z nawiązką. Nie jest to album przełomowy, ani odkrywczy, ale takie zdarzają się raz, może dwa razy w całej karierze. Znakomicie sprawdzi się jednak w każdej sytuacji - i jako podkład przy czytaniu, i jako płyta na przyjęcie. Dźwięk jest bezpieczny, bez wpadek, ale wyraźnie skręcony pod kątem grania w radiu. Głos nagrany jest w naprawdę przyjemny sposób, bez odchyłek w kierunku rozjaśnienia. Co jakiś czas wychodzi na jaw, że jest to produkcja "dla mas", co da się we znaki głośnikom wysokotonowym. Góra jest dość mocna, ale nagrana najwyraźniej z czymś w rodzaju analogowego bufora, czuwającego nad zmiękczeniem dźwięku. Daje to niezbyt rozseparowany, ale przyjemny dźwięk. I nie ma się co dalej rozwodzić, bo reszta jest typowa dla tego rodzaju produkcji (chociaż trzeba powiedzieć, że realizacja stoi na wyższym poziomie niż przy płycie Bon Jovi), z kompresją i brakiem ciągłości między średnicą i górą. Ta ostatnia rzecz jest zresztą coraz częściej spotykana. Dzięki temu nie mam mowy o drażniącej wyższej górze, która w wielu produkcjach może doprowadzić do szału. Dodatkowo, takie kształtowanie brzmienia w radiu daje efekt głębi. Tak naprawdę wyższa góra jest jednak wycofana i przytępiona.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 5/10

Wydawca: Mercury Records/Universal Music
Nr kat.: 987 4826
Format: CD
www.universalmusic.pl

CLAP YOUR HANDS SAY YEAH
"Clap Your Hands Say Yeah"

Płyta "Clap Your Hands Say Yeah" otwiera mini-rozdział pod nazwą 'indie' - znakomitych płyt sprowadzanych do Polski przez zawsze czujną firmę Sonic Records. Zespół o dość przydługiej nazwie Clap Your Hands Say Yeah w ciągu ledwie pół roku z zespołu nikomu nie znanego poza nowojorskim Brooklynem i Filadelfią, skąd pochodzi i dojeżdża wokalista Alec Ounsworth, awansował na jedną z największych sensacji i nadziei młodego amerykańskiego rocka. A wszystko to za sprawą albumu, który kwintet skomponował, nagrał, wyprodukował i wypromował za własne pieniądze - bez żadnego wsparcia ze strony jakiejkolwiek wytwórni płytowej.
Jeśli ktoś chciał ten album kupić musiał zwrócić się bezpośrednio do zespołu i chwilę poczekać, by został on wypalony, opakowany i wysłany drogą pocztową. Reszty dokonała entuzjastyczna recenzja na stronach Pitchforka - biblii wszystkich fanów indie-rocka - w czerwcu 2005 r., no i szum, jaki się po niej zrobił na różnych internetowych forach, czatach i blogach. Przed tą przełomową recenzją CYHSY wysyłali jakieś pięć, sześć egzemplarzy płyty dziennie; po niej sprzedaż szła już w setki i tysiące. Jeszcze zanim jesienią zespół zdecydował się podpisać właściwy kontrakt z małą brytyjską firmą Wichita (przystań Bloc Party), ów domowy nakład albumu przekroczył 50 tysięcy sztuk. Płyta ta, to - jak ktoś powiedział - indie w najlepszym wydaniu. O ile "Texas" i "Have a Nice Day" to typowe produkcje masowe, "Clap Your..." to z kolei typowa niezależna produkcja, gdzie braki w wyposażeniu studia pokrywane są pomysłowym i niecodziennym użyciem prostych środków wyrazu, jak przepuszczony przez megafon głos (nr 1) czy zniekształceniem go w inny sposób. Całość jest dość mocno skompresowana i mało szczegółowa, jednak - naprawdę! - słucha się tego z ogromną przyjemnością. Bo to po prostu dobra muzyka, nieco inna w swojej prostocie niż komercyjne pewniaki. Największą bolączką tej płyty jest mocno zawężona, dość płytka scena dźwiękowa. Nie da się tego przeskoczyć i im lepszy sprzęt, tym bardziej to słychać. Również głos wokalisty został zarejestrowany w dość nieszczególny sposób, z podkreślonym górnym rejestrem, bez żadnego wypełnienia. Ale, jak powiedziałem - muzyka rekompensuje wszystko.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 4/10

Wydawca: Wichita Records/Sonic Records
Nr kat: WEBB099CD-2
Format: CD
www.sonicrecords.pl

BELLE AND SEBASTIAN
"The Life Pursuit"

Siódmy album Belle and Sebastian będzie w pierwszym momencie lekkim zaskoczeniem dla fanów. Ale to nie zmienia faktu, że może to być najlepsza płyta w karierze kultowego zespołu z Glasgow, który swoją nazwę zaczerpnął z popularnego niegdyś francuskiego serialu o przyjaźni małego chłopca i dużego psa.
Każdy bez trudu rozpozna w tekstach charakterystyczny, przekorny, podszyty surrealizmem styl frontmana Belle & Sebastian Stuarta Murdocha. Tym razem jednak postanowił on oprawić je w bardziej pogodną muzykę w bardziej słonecznych okolicznościach przyrody, to znaczy w Los Angeles i to pod okiem producenta Tony'ego Hoffera (Beck, Air, The Thrills). Już na poprzednim albumie, "Dear Catastrophe Waitress", Murdoch i spółka nawiązali za sprawą Trevora Horna pierwszy flirt z bardziej mainstreamową muzyką pop. Tym razem poszli o krok dalej, nagrywając 13 znakomitych, melodyjnych piosenek, które stylistycznie czerpią z tak różnych źródeł, jak postbeatlesowski pop z lat 70., ("The Blues Are Still Blue"), kabaret ("Act Of The Apostle, Part 2"), jakby Paul McCartney ("Dress Up In You"), Burt Bacharach ("For The Price Of A Cup Of Tea"), lekki biały soul ("Song For Sunshine", "Sukie In The Graveyard"), glam rock w wersji lite i bóg jeden wie, co jeszcze. Tak bogatej i różnorodnej, a jednocześnie tak naturalnej i niewymuszonej muzyki nie było na żadnym wcześniejszym albumie B&S. Najkrócej mówiąc, płyta ta dźwiękowo przypomina "Clap...", z nieco demo-podobną produkcją i realizacją dźwięku. W tym przypadku chyba jednak tak miało być, bo album "The Life Pursuit" w znacznej mierze jest pastiszem różnych stylów. Na szczęście na pustym śmiechu się nie kończy, ponieważ zespół idzie krok dalej i z tej układanki buduje nową całość - lekką, zabawną i przyjemną.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 4/10

Wydawca: Rough Trade/Sonic Records
Nr kat.: RTRADLP280
Format: CD
www.sonicrecords.pl

DEVICS
"Push The Heart"

Jeśli komuś bliska jest muzyka refleksyjna, urokliwa jak dawne nagrania This Mortal Coil czy Breathless, jednocześnie mająca w sobie coś z klimatu ballad Nicka Cave'a, Björk, Julee Cruise czy Rachel Goswell z Mojave 3 (które to skojarzenie odsyła nas wprost do nieodżałowanego, shoegazingowego Slowdive) i lubi piękne kobiece głosy, to album "Push The Heart" grupy Devics z Kalifornii może dla tego kogoś stać się odkryciem roku. O ile, naturalnie, wcześniej nie wpadły mu w ręce dwie poprzednie płyty formacji, w której wiodącą rolę grają wokalistka Sara Lov i multiinstrumentalista Dustin O'Halloran: "My Beautiful Sinking Ship" (2001) i "The Stars At Saint Andrea" (2003). Pięć lat temu dla Europy muzykę Devics odkrył Simon Raymonde, były członek The Cocteau Twins, co akurat nie dziwi, zważywszy jego muzyczny rodowód. Odtąd płyty zespołu ukazują się po tej stronie Atlantyku nakładem wytwórni Bella Union, założonej przez byłego partnera Raymonde'a, Robina Guthrie'ego. "Push The Heart", tak jak wcześniejsze płyty Devics, urzeka swym niepowtarzalnym, magicznym nastrojem, jaki wywołuje u słuchacza lekko zabarwiony melancholią i nostalgią śpiew Lov i kameralne instrumentacje O'Hallorana. To jeden z tych albumów, do których chętnie się wraca - zwłaszcza kiedy chce się wyciszyć i odizolować od pełnej zgiełku codzienności. Po prostu cudowna płyta. Jakby połączyć Madeleine Peyroux z płyty "Careless Love" i Portishead z "Dummy" i puścić wszystko o 30 % wolniej. Piękne, nastrojowe klimaty zostaną oddane tym lepiej, im lepszy sprzęt posiadamy. Na płycie, najwyraźniej zrealizowanej techniką wielomikrofonową, mamy mimo wszystko i głębię, i dokładną dyskryminację brzmienia poszczególnych instrumentów, i naprawdę dobrze uchwycony głos wokalistki. Nie wyobrażam sobie zimy bez tego krążka. Musicie ją mieć, nawet jeśli trzeba będzie trochę przycisnąć pasa.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 7/10

Wydawca: Bella Union/Sonic Records
Nr kat.: BELLACD99-2
Format: CD
www.sonicrecords.pl

CAMPBELL, ISOBEL & LANEGAN, MARK
"Ballad Of The Broken Seas"

Trudno wyobrazić sobie bardziej niedobraną parę niż Isobel Campbell, była wiolonczelistka i wokalistka Belle and Sebastian i Mark Lanegan - weteran grunge'owej legendy, The Screaming Trees, dziś solista raczej hołdujący swej rockowej muzie i dobry kompan Queens Of The Stone Age. A jednak ta para stworzyła płytę, od której trudno się oderwać, która oczarowuje urodą muzyki i folkowym klimatem. Inicjatorką tego projektu była Campbell. Najpierw podobno napisała do Toma Waitsa, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Potem ktoś zasugerował jej Lanegana i odpowiedź nadeszła. Już po pierwszej przymiarce okazało się, że zderzenie czystego jak świeży powiew bryzy głosu Campbell z chropawym, jakby przesyconym whisky głosem Lanegana (chwilami zaskakująco podobnym do maniery Waitsa) daje wręcz magiczny wymiar mrocznym balladom o zdradliwych kochankach, niszczących związkach i ludziach nie potrafiących nigdzie zapuścić korzeni i rzadkim przebłyskom liryzmu. Ciekawie na tle autorskich kompozycji wypada udany cover "Ramblin' Man" Hanka Williamsa. Czerpiąc obficie z ludowej tradycji szkockiej i amerykańskiej, Campbell i Lanegan (z mocnym wsparciem gitarzysty Jima McCullocha) albumem "Ballad Of The Broken Seas" pięknie połączyli folkową, lekko zmitologizowaną przeszłość z podszytą niepokojem i realną przemocą teraźniejszością.
Jeśli ktoś słuchał płyt Cowboys Junkies będzie wiedział o co chodzi. Podobnie jak Devics to "must have" dla każdego muzycznie uwrażliwionego audiofila. Dźwięk może nie jest najwyższych lotów, bo jest przetłumiony, jednak w ramach tej estetyki dźwięki są klarowne i mają ładną barwę. Tłumienie, podobnie jak w we wnętrzu o krótkim pogłosie daje ciekawe efekty, a mianowicie każdy dźwięk brzmi tuż przy naszym uchu, w aksamitny, intymny sposób z jedwabistym, krótkim pogłosem. Melancholijna, chociaż może nie aż tak bardzo jak Devics płyta, która, obok tej ostatnie, j musi stanąć na naszej półce z często używanymi płytami.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 5/10

Wydawca: Sonic Records
Nr kat.: VVR1035822-2
Format: CD
www.sonicrecords.pl

ITZHAK PERLMAN, YO-YO MA
"Memoirs Of A Geisha" ("Wyznania gejszy")
Kompozytor: John Williams

Wchodząca właśnie na ekrany kin opowieść o japońskiej gejszy wywołuje konsternację głównie ze względu na to, że role główne powierzono chińskim aktorkom. Film jest jednak znakomity i robi na oglądających duże wrażenie. Jeszcze większe wrażenie robi jednak soundtrack z muzyką z filmu. Płyta jest genialna, zarówno pod względem muzycznym jak i dźwiękowym. Dawno nie słyszałem tak dobrze uchwyconej orkiestry, z oddechem i daleko wybudowanymi planami. Poszukiwaczy orgiastycznych przeżyć związanych z rozdzielczością ich systemów ucieszy zapewne wiadomość, że zarejestrowane na krążku japońskie gongi, trójkąt, dzwoneczki itp. brzmią cudownie, z dokładnym obrysem i atakiem i fantastycznym pogłosem. Ich umiejscowienie w różnych miejscach kontinuum sceny dźwiękowej pozwoli z kolei fanom ekwilibrystyki przestrzennej na zadziwienie każdego znajomego audiofila i wprawienie w konsternację kota, który będzie myślał, że to "tam" dzieje się naprawdę. Piękna płyta, która służy nie tylko do podkreślenia nastroju obrazu (choć to także), ale jest osobną opowieścią.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8/10

Wydawca: Sony&BMG
Nr kat.: 82876778572
Format: CD
www.sonybmgmasterworks.com

Andre Previn, Daniel Muller-Schott, Anne Sophie Mutter
Mozart: Piano Trios K.548, 542, 502 Kompozytor: Wolfgang Amadeus Mozart

Jak podkreśla Annie Sophie Mutter, projekt ten zawładnął nią kiedy po raz pierwszy zakochała się w muzyce Mozarta, a było to w wieku lat sześciu. Przewijał się, kiedy w wieku dziewięciu lat zadebiutowała z prowincjonalną orkiestrą i zintensyfikował się, kiedy mając 13 lat zagrała "Koncert G-dur" pod batutą Herberta von Karajana. Chociaż w skład projektu wchodzą nagrania, które dokonała wcześniej, jak podkreśla, zarówno ona, jak i jej odbiór Mozarta w ciągu lat się zmieniał. Nie ma to być projekt "definitywny", z ostateczną interpretacją:"Mam nadzieję, ze słuchacze będą pozytywnie zaskoczeni, jednak nagrania te nie mają intencji zastąpić nagrania, które już istnieją. Jest to po prostu celebracja geniuszu Mozarta i głęboki ukłon w jego kierunku. Tria, które wybrała na to nagranie są - bez fałszywej skromności - tymi, które dają skrzypcom największe możliwości wypowiedzenia się. I z tego przywileju korzysta bez wahania. Nagranie zostało dokonane w dość odległej perspektywie. Dało to instrumentom duży oddech i pozwoliło wyeksponować ich walory dynamiczne bez potrzeby kompresowania co mocniejszych fragmentów. W ogóle, nagranie to przypomina rejestracje z audiofilskich płyt, gdzie nie ma bliskiego omikrofonowania, a raczej chodzi o naturalne przedstawienie instrumentów w ich naturalnej akustyce. Nie będzie więc, może i przyjemnych, ale nie do końca naturalnych, "zbliżeń" na struny czy body, a raczej nieco ciemniejszy i gładszy obraz. Tak naprawdę jednak dzieje się w nim bardzo dużo, jednak aby wydobyć dynamikę drzemiącą w pozornie delikatnych dźwiękach potrzebny będzie system o bardzo dobrej rozdzielczości i bez tendencji do ścieniania dźwięku.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 8/10

Wydawca: Deutsche Grammophon/Universal Music Group
Nr kat.: 4775796
Format: CD
www.universalmusic.pl

Gabrieli Consort and Players
Kompozytor: Wolfgang Amadeus Mozart
Mozart: Mass In C Minor, Haydn, Beethoven

Po dużym sukcesie niezbyt często wystawianej opery Glucka "Paride ed Elena" Paul McCreesh i jego Gabrieli Consort & Players zwrócili się ku sakralnej muzyki chóralnej i przyłączyli się do celebrowanego przez Deutsche Grammophon roku 2006 - roku Mozartowskiego nowym nagraniem "Mass in C minor". Osobiste listy Mozarta ujawniają, iż złożył on obietnicę Bogu, iż w podzięce za możliwość poślubienia Konstancji napisze mszę dziękczynną. Słowo ciałem się stało i w roku 1982 msza ujrzała światło dzienne, a w rok później miała swoją premierę w Salzburgu. Chociaż dzieło nie zostało ukończone, pozostawiając niepełne "Credo"i całe "Agnus Dei", nigdy nie przestało zadziwiać słuchaczy kombinacją pełnego chóru - wpływy barokowego oratorium - i pełnych pasji, emocjonalnych występów solowych, w szczególności sopranów. Wiele współczesnych "szkół" widzi w utworze trybut dla jego żony, która miała podobno wykonywać rolę sopranu w czasie premiery. Aby wydobyć pełne spektrum dramatyzmu sopranu. McCreesh połączył mszę z dwoma pełnymi dramatyzmu fragmentami z sopranem solo i orkiestrą z utworów Haydna i Beethovena.
Album został zarejestrowany pod koniec 2004 roku w Londynie i poprzedzony był serią znakomicie przyjętych koncertów z tym samym repertuarem. Geniusz Mozarta zestrzelił się tutaj z geniuszem McCreesha i genialną rejestracją, dając płytę, którą pod każdym względem trudno będzie przebić komukolwiek. Być może najlepsza płyta z muzyką klasyczną 2005 roku.

JAKOŚĆ DŹWIĘKU: 9/10

Wydawca: Deutsche Grammophon/Universal Music Group
Nr kat.: 4775744
Format: CD
www.universalmusic.pl

© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio