WZMACNIACZ ZINTEGROWANY

SYNTHESIS
FLAME RC

WOJCIECH PACUŁA







Włosi to mistrzowie designu. Wie to każdy, kto choć raz zetknął się z wyrobami Sonus Fabera, Pathosa, Unison Research czy Chario. To truizm. Równie dobrze znana jest wszakże skłonność Italiańców do dobrej muzyki. I wszystko to widać i słychać w ich produktach audio. Wystarczy popatrzeć na najnowszy wzmacniacz firmy Synthesis. Mogłoby się wydawać, że to kolejny wzmacniacz realizujący paradygmat wyznaczony przez Williamsona, z tym, że jest to wersja, w której lampy EL34 mogą być połączone w triodę (testowany egzemplarz to wersja pentodowa). Z drugiej strony jego gabaryty są tak niewielkie, że chyba jeszcze nie widziałem wzmacniacza z lampami EL34, który zajmowałby tak niewiele miejsca. To wyraźny znak dla tych, którzy twierdzą, ze wzmacniacze lampowe są niepraktyczne, bo duże. Flame wprawdzie do najmocniejszych urządzeń nie należy, jednak jeśli nie gramy zbyt głośno, a kolumny nie mają trudnej impedancji, to nie będzie to miało większego znaczenia. Dodajmy, że Flame RC dostarcza moc 2 x 25 W. I ma pilota. Super-pilota.

ODSŁUCH

Ten maleńki gabarytami wzmacniacz nie zagra oczywiście tak jak duże pudło. Jak zawsze trzeba się zmagać z przyzwyczajeniami, ostatecznie przez całe życie ćwiczymy nasz mózg do kojarzenia w pewien określony sposób. W świecie audio najczęściej ‘duży’ znaczy zaś ‘dobry’, szczególnie kiedy chodzi o wzmacniacze. Dobrym przykładem na to jest testowany w tym samym numerze wzmacniacz MC2275 McIntosha. Słuchając tych wszystkich marek przez ostatnie lata musiałem się jednak nauczyć, że ta para ‘duży=dobry’ jest nieprawdziwa jak wszystkie inne stereotypy. Pewnych rzeczy przeskoczyć się oczywiście nie da (patrz „mak”) i rzeczywiście jeśli chcemy dostać ultymatywny wzmacniacz zdolny napędzić wszystko co się rusza, to na 99,9 % będzie to masywne, ciężkie bydle. Tyle tylko, że w audio nic nie jest z góry ustawione, ani też nic nie jest uniwersalne. Dlatego właśnie jedne z najlepszych wzmacniaczy, jakie słyszałem, monobloki Ancient Audio Silver Grand (tekst o prapremierze – TUTAJ) nie są jakieś wielkie. To samo dotyczy innych lampowych wzmacniaczy opartych o lampy 300B. Za każdym razem, kiedy myślimy o nich trzeba oczywiście założyć, że muszą współpracować z kolumnami o wysokiej skuteczności, albo z kolumnami półaktywnymi, zasilając co najwyżej sekcję średnio-wysokotonową, albo muszą współpracować z niewielkimi (podstawkowymi) kolumnami o średniej skuteczności i podświadomie czujemy, że niskiego basu mieć nie będziemy. I koniec. Tak jest też i z testowanym wzmacniaczem Synthesisa. Słuchany z Dobermannami Harpii Acoustics grał równo, ładnie, a jednak, pomimo nie najniższej przecież skuteczności i bardzo „przyjaznej”, płaskiej impedancji na poziomie 6 Ω w całym paśmie tych kolumn, nie były one najlepszym kompanem dla urządzenia. W przypadku Flame’a trzeba naprawdę poszukać, żeby nie zaszkodzić.

Może trochę panikuję, ale do takiej ostrożności „przymusiła” mnie płyta Heartplay duetu Charlie Haden i Antonio Forcione (recenzja TUTAJ). To purystyczne nagranie Naima, zarejestrowane w prostej konfiguracji True Stereo na dwa mikrofony, charakteryzujące się niskim średnim poziomem (chodzi o siłę głosu) dźwięku. A to dlatego, że zrezygnowano tu w ogóle z kompresorów. I żeby odegrać ją tak, jak trzeba, musimy sporo odkręcić gałkę siły głosu. U mnie, z Harpiami, w pomieszczeniu o powierzchni ok. 25 m² musiałem słuchać Synthesisa niemal na „fula”. Dźwięk rzeczywiście był fajny, ale nie dało się nie zauważyć, że słychać sporo przesterów i że dynamika była mocno spłaszczona. Co ciekawe, przy płytach, na których było sporo kompresji, jak na najnowszym albumie Portishead Third (Island/Universal Music Japan, UICI 1069, CD) czy znakomitej (gorąco polecam!) płycie iMogene Heap Speak for Yourself (Sony Music Japan, SICP 1387, CD) było inaczej. Lepiej. Obydwie płyty to elektronika plus świetny głos. I z nimi Synthesis grał bardzo dobrze, dynamicznie, nieco ciepło, z szeroką sceną. „Ciepłota” to być może nie najlepsze określenie, ponieważ Flame, pomimo że zastosowano w nim lampy EL34 znane są z takiego grania, nie przekracza pewnej granicy, za którą rzeczywiście można mówić o ociepleniu. Pewne cechy EL34 są wyraźne. Myślę przede wszystkim o wyodrębnianiu z miksu głosów i dawaniu ich nieco bliżej niż resztę. To takie intymne, bliskie granie. Ale bez przesady. Przez długi czas rzeczywiście myślałem, że Synthesis jest nieco dopalony na niższej średnicy, bo – właśnie – wspomniane głosy, bo plastyka, bo mocny bas. Ale to raczej dobór pierwszych nagrań dał taki efekt. Kiedy bowiem odpaliłem płytę Art Pepper Meets The Rhythm Section (Contemporary Records/Victor Enterteinment, VICJ-41524, K2 CD) okazało się, że ani saksofon Peppera nie był przybliżony, ani bas dociążony. Wyszło natomiast co innego – to tutaj słychać było, że przekaz jest delikatnie złagodzony, że rysunek nie jest specjalnie precyzyjny i że nic nie jest rzucane na twarz. Pamiętałem oczywiście wokal z płyty iMogene Heap, ale nie da się w tym przypadku wszystkiego podciągnąć pod jedną kreskę.

Bas specjalnie nisko nie schodzi i tutaj gabaryty robią swoje. Nie od razu to jednak usłyszymy, ponieważ średni i wyższy bas są nasycone i mocne. Konturowość jest dobra, jednak słychać, że to wzmacniacz lampowy, który ma swoje ograniczenia. I znowu – bardzo dobrze zagrały płyty z elektroniką – tam też nie było niskiego basu, ale niczego w dźwięku nie brakowało, bo bez punktu odniesienia i tak nie będziemy wiedzieli, że na dole coś się dzieje – to ostatecznie syntetyczna muzyka i jako taka może być oceniana jedynie według tego, jak zagrała na innym sprzęcie, a nie jak gra w rzeczywistości, bo w rzeczywistości nie istnieje. I w porównaniu z Luxmanem M-800A rzeczywiście jasne jest, że przenoszenie Flame’a kończy się w pewnym momencie. Kiedy jednak chwilę słuchałem Synthesisa bez przełączania na Luxmana, dość szybko o tym zapominałem. Można by więc powiedzieć, że idealnym materiałem muzycznym dla tego urządzenia jest i elektronika, i jazz – zarówno wspomniany Pepper, jak i świetna płyta Groove Yard The Montgomery Brothers (Riverside/JVC, JVCXR-0018-2, XRCD) brzmiały w żywy, świeży sposób. O jakiejś wybitnej rozdzielczości mówić nie można było, ale nie stanowiło to jakiegoś problemu, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę cenę urządzenia.

Pewnych rzeczy, jak wspomniałem, Flame nie robi: nie generuje niskiego basu, nie gra najlepiej z dużymi kolumnami o średniej skuteczności, nie ociepla przekazu, ani też nie „poprawia” dźwięku. To ostatnie jest szczególnie interesujące. Włoski wzmacniacz gra po prostu równym dźwiękiem. Rysunek nie jest bardzo ostry, a atak jest lekko zaokrąglony, jednak nie prowadzi to do zakrywania cech własnych nagrań w imię miłego słuchania. Jeśli szukamy ciepłego, nasyconego dźwięku na wieczorne granie i wręcz nie chcemy słyszeć, co jest złego na płycie, trzeba poszukać gdzie indziej. Flame niczego nie podkreśla, jednak też nie maskuje. To na nim po raz pierwszy odtworzyłem właśnie przysłaną (z CD Japan – baner na dole strony) z Japonii wersję mini-LP płyty ...Calling All Stations... grupy Genesis (Virgin Charisma/EMI Music Japan, TOGP-15019, SACD/CD+DVD-A) i od razu wiedziałem, że nawet mistrzowie z Kraju Kwitnącej Wiśni nie byli w stanie poprawić wad oryginału – jaskrawej średnicy i twardości góry (pisałem o tym przy okazji recenzji pierwszych pięciu zremasterowanych płyt tej grupy TUTAJ). Flame zagrał Congo nieźle, naprawdę nieźle, a Not About Us jeszcze fajniej, ale to wciąż była ta sama, denerwująca sygnatura, co przy europejskich wersjach tej serii. Bo Flame gra naprawdę rzetelnie i jest większy niż by na to wskazywały jego gabaryty. Przypomina mi trochę moją żonę, nauczycielkę z zawodu, też niewielką, która jednak tak prowadziła klasy (mowa o technikum), że kiedy podchodził do niej dwumetrowy, wygolony dryblas, to głos mu drżał. Nie, żeby sobie z nią w razie czego nie poradził, ale dlatego, że nauczyciel wiedział, jak go prowadzić. I tak jest z Synthesisem – nie da się oszukać wzroku i wiadomo, że to nie jest „bydlę”. A jednak potrafi sobie tak poradzić z nagraniami, że dostaniemy przyjemny, równy dźwięk, z muśnięciem lampy, ale bez jej uwypuklania. Trzeba mu tylko ciutkę pomóc i zadbać o właściwe kolumny. Jak dla mnie idealne byłyby Stiletto 6 Art Loudspeakers lub coś w tym guście – to będzie dobrana para zarówno jeśli chodzi o parametry techniczne, jak i soniczne.

BUDOWA

Flame firmy Synthesis to wzmacniacz zintegrowany oparty o lampy i półprzewodniki. Te pierwsze pracują w sekcji odwracacza fazy i sterowania końcówką, zaś w przedwzmacniaczu pracuje układ scalony NJM2114L JRC. To rzadko spotykane, żeby na wejściu był półprzewodnik, ale jeśli chcieliśmy się zmieścić w pewnych gabarytach nie było chyba innego wyboru. Poza tym jeden z najlepszych, moim zdaniem wzmacniaczy na EL34, polski AI-45 firmy Linear Audio Research też w preampie miał scalaki. W spliterze i sterowaniu końcówką pracują podwójne triody 12AU7 (po jednej na kanał), zaś w końcówce, skonfigurowane jako triody, klasyczne lampy EL34. Wszystkie lampy wyprodukowała firma Electro-Harmonix. Wygląd urządzenia jest niezwykły, ponieważ jest maleńkie. Wprawdzie ma klasyczny układ – z przodu lampy, a za nimi transformatory, jednak zarówno jego wysokość, jak i szerokość i głębokość są wyjątkowo niewielkie. Wagę swoją oczywiście ma, to ostatecznie aż trzy spore transformatory, ale tego na pierwszy rzut oka nie widać. Boki wykonano z drewna, zaś gałki stylizowane są na lata 70. Jedną zwiększamy poziom siły głosu, a drugą wybieramy między jednym z pięciu wejść liniowych.
Tył ładnie wyprofilowano, aby zmieścić na nim baterię pięciu par złoconych gniazd RCA (wejścia), wyjścia do nagrywania oraz dwie pary złoconych gniazd głośnikowych. Te ostatnie są dość blisko siebie, warto więc pomyśleć nad użyciem kabli z bananami. Jest tu jeszcze gniazdo sieciowe z mechanicznym wyłącznikiem. Gniazda są ładnie opisane na górnej, metalowej ściance.

Po odkręceniu dolnej ścianki widać, że układ jest prawdziwie minimalistyczny. Złożono go na dwóch płytkach drukowanych – jednej z głównymi układami, gdzie mamy bardzo dobre elementy bierne i drugiej z wlutowanym potencjometrem – niebieski Alps – oraz selektorem wejść. Ten ostatni steruje jedynie kontaktronami przy tylnej ściance, a więc tuż przy wejściach i nie znajduje się w torze sygnału. Widać, że po wybotrze wejścia sygnał wzmacniany jest w przedwzmacniaczu, po czym biegnie do potencjometru (jest tam średniej długości, ekranowany kabel) i dopiero do lamp splitera. Zasilacz nie jest specjalnie rozbudowany, chociaż mamy osobne kondensatory dla lewego i prawego kanału. Nie wspominałem o tym, ale na przedniej ściance jest też niewielkie wycięcie – a to dla pilota zdalnego sterowania. To świetne, że jest! Ma zresztą znakomitą formę – jest metalowy z drewnianymi bokami i „membraną” zamiast klasycznych przycisków. Wygląda i działa naprawdę świetnie! Całość może nie jest szczytem wyrafinowania, ale trzyma dobry poziom. I super wygląda.



DANE TECHNICZNE (wg producenta):
Czułość wejściowa: 0,5 V
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Impedancja wyjściowa: 6 Ω
Stosunek sygnał-szum: 85 dB (ważony)
Moc: 25 W klasa A
Konfiguracja: push-pull, pentoda
Lampy: 2 x 12AU7
4 x 6CA7/EL34
Wymiary: 320 x 220 x 160 mm
Waga: 12 kg
Pobór mocy: max. 270 W



SYNTHESIS
FLAME RC

Cena: 5400 zł

Dystrybucja: RCM

Kontakt:

ul. Matejki 4
40-077 Katowice

Tel.: 032 / 206-40-16
Tel.: 032 / 201-40-96
Fax: 032 / 253-71-88

e-mail: rcm@rcm.com.pl


Strona producenta: SYNTHESIS





PŁYTY PROSTO Z JAPONII

CDJapan



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2008, Created by B