PRZEDWZMACNIACZ LINIOWY/WZMACNIACZ MOCY

CAIRN
NANDA/2 x MEA

WOJCIECH PACUŁA









Z firmą Cairn sprawa nie jest prosta i chyba, najwyraźniej nie ma w Polsce szczęścia do słuchaczy. Ponieważ testowałem już kilka jej produktów, muszę powiedzieć, że zarówno ze względu na jakość wykonania, jak i dźwięk wcale nie odbiegają od najlepszych „Brytyjczyków”, a często ich nawet przewyższają. Wydaje się więc, że w kraju nad Wisłą dość wybiórczo obdarza się miłością produkty z Francji, bo chociaż sprzedaż JMLaba, Triangle’a czy Audio Aero idzie chyba dobrze, to już jednak Cairn czy YBA, z którego jakiś czas temu zrezygnował polski dystrybutor, mają pod górkę. Dlaczego tak się dzieje? Najwyraźniej, wbrew temu, co się mówi, nie tylko dźwięk jest dla audiofili ważny, a również postrzeganie danej marki. Nie mówię, że to źle, nawet to dość naturalne zachowanie, trzeba by tylko przestać udawać.

A i sam muszę się w piersi uderzyć. Wcale nie chciałem Cairna do testu. To znaczy, nie, że odmówiłem, ale się o to nie prosiłem. Co więcej, kiedy dostałem przesyłkę, a w niej już dość stare (jak na hi-fi) produkty, w dodatku ze dwa lata temu testowane w „Hi-Fi i Muzyce”, zjeżyłem się. Każdy ma jednak prawo do głosu. Rozpakowałem więc system, obejrzałem i stuknąłem się w piersi – nie za mocno, żeby nie było śladu, ale jednak… Urządzenia są naprawdę pięknie zbudowane. A do tego nowoczesne (chodzi głównie o preamp), ponieważ sterowanie oparte jest o mikroprocesor, a projekt plastyczny wciąż urzeka. Również urządzenia brytyjskie, np. Cyrusa czy Arcama są budowane, jak przystało na XXI wiek, mają przyjazny interfejs użytkownika i widać, że włożono sporo czasu i pieniędzy w złożenie tego w całość z dobrym dźwiękiem. Jednak nawet one nie do końca wytrzymują porównanie, przynajmniej jeśli chodzi o projekt, z Cairnem, który jest ładniejszy, ma jeszcze lepiej pomyślane manipulatory i jest lepiej zbudowany (no, może poza odlewaną obudową Cyrusa).

ODSŁUCH

System Cairna to prawdziwy kameleon. Inaczej niż zwykle, odsłuch rozpocząłem nie od którejś z płyt odsłuchiwanych ze wszystkimi urządzeniami (mam kilka takich, których słucham zawsze, nawet jeśli potem o nich nie wspominam. Pozwala to na zachowanie punktu odniesienia), a od nagrania Sweet Dreams (Are Made Of This). Nie mogłem się powstrzymać, bo chwilę wcześniej leciało to w radiu, a kawałek jest świetny. Bo, o tym też nie wspominam, nie ma sensu za każdym razem to powtarzać, ale jeśli testuję wzmacniacz, kable czy kolumny, przed płytami słucham przez kilka dni radia. To właśnie znane na wylot głosy prezenterów, a więc dźwięk na żywo, daje pierwsze wskazówki związane z brzmieniem. Nie chodzi nawet o skalę absolutna, bo radio FM nie jest idealnym źródłem dźwięku, jednak o porównanie z urządzeniami odniesienia. W każdym razie, pierwszą płytą była nieremasterowana (to ważne, o czym za chwilę) wersja płyty Eurythmics z 1983 roku (RCA Records, ND71471, CD). Zabrzmiała niezwykle przyjemnie, ustanawiając wzór dla tego typu płyt. Zaraz bowiem na odtwarzaczu (nie ‘w’, ponieważ korzystam z Lektora Prime Ancient Audio) wylądowała płyta Santany Supernatural (Arista/BMG, 19080, CD), która potwierdziła pierwsze spostrzeżenia. Cairn podaje tego typu płyty, a więc niespecjalnie dobrze nagrane, a w przypadku Santany dość mocno skompresowane, podaje je bardzo przyjemnie, wygładzając ostrości kłujących w uszy chropowatych blach, nie dopuszczając do wybicia się na niepodległość sybilantom. Przekaz można określić jako ciepły, chociaż nie ma tutaj podbicia wyższego basu i niższej średnicy, które zazwyczaj prowadzą do takiej konkluzji. Raczej charakter ataku, nieco zaokrąglonego, powoduje, że nie denerwują elementy, które na większości innych wzmacniaczy, może poza Bladeliusem Thor Mk II, potrafiły przesłonić muzykę. Wokale nie są zresztą podkreślane, bo chociaż, jeśli – jak na płycie Seala IV (Warner Bros., 48624, CD) – są duże i mocne, to jednak nie są wypychane przed scenę, nie są sztucznie uwypuklane. Ma to związek ze skłonnością urządzenia do spłaszczania dynamiki takich płyt. Nie jest to nieprzyjemne, bo otrzymujemy w pakiecie bardzo przyjemny przekaz, jednak ewidentne. Nie pomagają w tym same płyty, kompresowane i płaskie dynamicznie, jednak Cairn dodatkowo uspokaja zakres wyższej średnicy, a wraz z nim cały dźwięk. Bas nie schodzi zbyt głęboko, jest rytmiczny, jednak bez klarownych krawędzi, nawet jeśli ich zapowiedzi czy przebłyski na płycie się znajdują.

Zwrot o 180˚ następuje, jeśli sięgniemy po wzorcowe realizacje. Art Pepper z japońskiej reedycji płyty Art Pepper Meets The Rhythm Section (Contemporary Records/Victor Enterteinment, VICJ-41524, K2 CD) zabrzmiał fenomenalnie – w niesamowicie otwarty, dynamiczny sposób, kompletnie inaczej niż przy „masówce”. Nie było mowy o ‘przyjemnym’ graniu w sensie poprawiania i użyteczniania sygnału, a mieliśmy po prostu prawdę. Naprawdę znakomicie wypadło nagranie od strony dynamicznej, ponieważ saksofon uderzał mocno, podobnie jak perkusja. Atak był klarowny i mocny. Nawet kontrabas grał rytmicznie i mocno. Wprawdzie nie jest on w tym nagraniu szczególnie rozbudowany pod względem barwy i rozdzielczości, jednak w tych ramach Cairn pokazał go naprawdę dobrze. I dopiero naprawdę bardzo duża dynamika większych składów, jak z płyty Ros on Brodway (Decca (SKL 4004)/First Impression Music, LIM XR24 017, XRCD24) pokazuje, że Cairn nieco uspokaja ją, przynajmniej jeśli chodzi o skalę makro. Nie jest to jednak duże odstępstwo, a raczej ma się takie wrażenie. Na płycie tej świetnie pokazana została także scena. Jest wprawdzie nieco ścieśniana w kierunku przód-tył, słychać to jednak tylko z najlepszymi urządzeniami towarzyszącymi. Na tym poziomie cenowym jest to znakomita scena. Słychać to było już przy Eurythmics, gdzie rozplanowanie instrumentów wszerz było świetne, z ładnymi lokalizacjami – klarownymi, acz nie wycinanymi z tła – i dobrą trójwymiarowością samych instrumentów. Przy dobrych nagraniach pojawia się także świetna głębia.

Kolejna wolta nastąpiła, kiedy odtwarzacz został poproszony o zagranie kilku płyt z muzyką pop i rock ze zremasterowanym materiałem. Chodzi o klasyczne, nie japońskie remastery. Zabrzmiało to tak, jak same płyty. Przy Back in Black grupy AC/DC (ATCO/Warner Music, 92418, CD) dopóki w grę wchodziły pojedyncze instrumenty, jak we wstępie do Hells Bells, wszystko było super – tak jak przy Santanie, gitary były nasycone, pełne, mięsiste, nawet stopa uderzała mocno i z fizycznym „pchnięciem”. Kiedy jednak wchodzą wszystkie instrumenty, a kompresja przekracza pewien poziom, Cairn zaczyna grać nieco krzykliwym dźwiękiem. To nie jego wina, jednak przy komercyjnych wydaniach innych płyt (popu) ułatwiał ich słuchanie, a tutaj, jakby się mszcząc, dobitnie pokazywał złą realizację. Najwyraźniej problem leży w głębokości kompresji i przesterowaniach. Stare wydania CD, nieremasterowane, albo remasterowane dość dawno, grają znacznie ciszej niż nowe wydania. A to dlatego, że nie starano się za wszelką cenę podnieść średniego poziomu wysterowania i nie stosowano tak agresywnej kompresji. Pomimo nieco niższej rozdzielczości, stare wydania brzmią dzięki temu znacząco lepiej, głównie ze względu na lepsze barwy i brak wyostrzeń. I chyba o to tutaj chodzi. Należy więc patrzeć, co wkładamy do odtwarzacza, bo choć w większości wypadków Cairn zagra wyjątkowo ładnie, to jednak z reamasterami będzie bardzo źle. Nie jest to urządzenie idealne, bo dynamika jest nieco uspokojona, głównie na wyższej średnicy, a bas nie jest specjalnie niski i nie ma klarownego ataku. Całość brzmi jednak znacznie lepiej niż by to wynikało z opisu poszczególnych aspektów i wyraźnie słychać, że konstruktor tego zestawu postawił nie na szlifowanie hi-fi, a na muzykę.

BUDOWA

NANDA

Przedwzmacniacz Nanda ma regularne wymiary. W całości zbudowany jest z aluminium – front z grubego płata, a góra i pozostałe elementy chassis z blach. Przód jest niezwykle wyrafinowany w swojej prostocie. Mamy bowiem tylko trzy okrągłe elementy: po bokach dwie wypukłe gałki, pełniące rolę obrotowych regulatorów oraz przycisków, a pośrodku okienko w bladoniebieskim wyświetlaczem. Odczytamy na nim wysterowanie wyjścia (w dB), powtórzone na bargrafie w formie podziałki z kreseczek, pojawiających się na obwodzie. Wyświetlacz choć ładny, nie jest jednak zbyt czytelny. Na górze, w wykończeniu z drapanego aluminium, znajdziemy sześć okrągłych otworów, z czarną siateczką pod spodem – to są otwory wentylacyjne. Okazuje się mianowicie, że pomimo iż jest to tylko przedwzmacniacz, wszystkie układy pracują w klasie A i w związku z tym generują sporo ciepła. A jest ich dwa razy więcej niż zwykle, ponieważ Nanda to urządzenie w pełni zbalansowane. Z tyłu się to zresztą w pewnej mierze potwierdza – jest tam wejście i wyjście zbalansowane XLR. Oprócz niego dostajemy do ręki również sześć wejść RCA, wyjście do nagrywania oraz dwie pary wyjść na końcówki mocy. Rzut oka do wnętrz i – oniemienie. Układ zasilany jest dwoma ogromnymi, większymi niż w większości wzmacniaczy zintegrowanych, transformatorów toroidalnych, którym zalano środki żywicą, tłumiąc w ten sposób ich wibrację. Osobny zasilacz, z klasycznym transformatorem, znajdziemy na płytce ze sterowaniem. Układ wzmacniający zmontowano na jednej, dużej płytce drukowanej. Od początku do końca jest to układ zbalansowany, pięknie, symetrycznie ułożony. Wejścia, bardzo solidne, wlutowano wprost do płytki z przekaźnikami. Przekaźniki kluczują także wyjście słuchawkowe, aktywowane z przedniego panelu. Elementy bierne są ładne – to precyzyjne, metalizowane oporniki i małe kostki polipropylenów.

MEA

Końcówki mocy Mea mają formę monobloków o szerokości połowy standardowego racka. Można więc położyć dwa obok siebie i otrzymamy szerokość przedwzmacniacza. Pomimo niepozornego wyglądu skrywają w sobie dalsze rewelacje. Ich układ jest od początku do końca zbalansowany. To jednak nie koniec: każdą połówkę sygnału zasila osobny, solidny transformator toroidalny (zresztą firmy Toroid)! Partnerują im kondensatory Nichicona – 12 sztuk (po 4700 μF). Okazuje się, że cztery służą sekcji sterującej, a każda z gałęzi zbalansowanego układu ma swój prostownik i również cztery kondensatory. Układ jest prawdziwie minimalistyczny, a w skróceniu ścieżki sygnału pomogło zastosowanie elementów SMD, montowanych zresztą od dolnej strony płytki. W końcówce pracują po dwie pary komplementarnych tranzystorów. Niestety, ich oznaczenia starto.
Obudowa, podobnie jak w przedwzmacniaczu, też jest aluminiowa, z tym, że tutaj z przodu jest niewielki otwór z czerwoną (standby) lub niebieską diodą (praca). Z tyłu – wejście RCA i XLR, obydwa solidne, Neutrika, a także dwie pary wyjść głośnikowych, umożliwiających bi-wiring. Opis obok nich sugeruje, że można wzmacniacz obciążyć aż do boleśnie niskiej impedancji 2 Ω. I właśnie wyjścia są jedynym (obok brzydkiego, plastikowego pilota) słabym punktem budowy, ponieważ to dość stary wzór, z którego przy częstym używaniu schodzi cienka pozłotka. Wszystkie urządzenia stoją na solidnych, wykonanych z aluminium i gumy, stopach. Dostarczony do testu zestaw miał w nazwie dopisek „North Face”, opisującą zestaw kolorów: srebro+niebieski. Całość wygląda po prostu świetnie!



CAIRN
NANDA/2 x MEA

Cena: 6600 zł + 6800 zł (para) = 13 400 zł

Dystrybucja: Audio System

Kontakt:
tel. (0...22) 662-45-99
fax (0...22) 662-66-74

e-mail: kontakt@audiosystem.com.pl


Strona producenta: jeszcze niedawno strona producenta była w tym miejscu: CAIRN, jednak ostatnio zniknęła...



POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ



© Copyright HIGH Fidelity 2007, Created by B