Wzmacniacz zintegrowany

MARTON
OPUSCULUM 0.1.1

WOJCIECH PACUŁA



Pan Marek Knaga, twórca Martona był jednym z pierwszych ludzi w Polsce, którzy zaprojektowali oraz wykonali urządzenie mogące stanąć na równi z urządzeniami zachodnimi - zarówno jeśli chodzi o projekt (w tym plastyczny) jak wykonanie i dźwięk. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem o nim w "Audio" (a wówczas jeszcze nawet nie marzyłem, że będzie mi dane w tym magazynie pracować) i byłem pod wielkim wrażeniem. A z tego, co słyszę tu i ówdzie, potężna bryłą, opis i imponujące pomiary pozostawiły po sobie niezatarty ślad w pamięci wielu czytelników. Piękny wstęp, po którym nie przyszła część dalsza - firma przycichła, jakby zeszła do podziemia i gdyby nie zeszłoroczna wystawa Audio Show 2004 oraz jej najnowsza edycja 2005, pewnie bym o nim powoli zapomniał. Już w zeszłym roku, a w tym szczególnie, system złożony z kondycjonerów PAL-a oraz, tym razem, z kolumn Sound&Line zabrzmiał na tyle interesująco, że postanowiłem skonfrontować przeszłość z teraźniejszością.

Oferta Martona nie jest duża i opiera się właściwie na dwóch modelach - Opus 0.2.1 oraz Opusculum 0.1.1. W planach jest potężna konstrukcja symetryczna - od wejścia do wyjścia - Opus-bis 1.2.2. Każdy ze wzmacniaczy występuje jednak w kilku wariantach, w których zmieniają się elementy, płytki (mogą być np. ze złoconymi ścieżkami) itp. Testowany wzmacniacz Opusculum 0.1.1 jest wersją środkową i od czasów testu w "Audio" przeszedł kilka liftingów, usprawnień i w nazwie nosi teraz dopisek Mk IV. Urządzenie dostarczane jest w transportowej skrzyni, tzw. case, będącym w przypadku urządzeń estradowych standardem, a w naszych kręgach spotykanych jedynie przy odtwarzaczach LINN CD12 i dCS P8i. Całość jest piekielnie ciężka i do manewrowania skrzynią, a potem samym wzmacniaczem konieczne są przynajmniej dwie osoby, a optymalnie trzy. Przed jego postawieniem na półce należy położyć go "na plecach" i w grube tuleje wkręcić cztery solidne stożki, na których urządzenie się wspiera. Słowo należy się również klasyfikacji urządzenia. Chociaż wygląda on jak końcówka mocy jest pełnoprawnym, minimalistycznym wzmacniaczem zintegrowanym z pasywną regulacją siły głosu. Jednak krótka rozmowa z panem Knagą potwierdza zaożenia - ma to być końcówka mocy, z ukłonem w kierunku tych, którzy oprócz np. odtwarzacza z regulowanym wyjściem chcieliby podłączyć jeszcze tuner i np. gramofon. Dlatego, oprócz nieregulowanego wejścia XLR do dyspozycji mamy dwa, regulowane wejścia RCA. Ponieważ jednak wzmacniacz jest urządzeniem niezbalansowanym, sygnał z tego wejścia jest sumowany i traktowany następnie jak niezbalansowany. Do dyspozycji mamy pilot zdalnego sterowania, zaś komunikaty wyświetlane są na niewielkim wyświetlaczu.

ODSŁUCH

Wzmacniacz gra bardzo zrównoważonym, poukładanym dźwiękiem. Pierwsze wrażenie po jego odpaleniu we własnym systemie jest determinowane jego potężną sylwetką, po doświadczeniach z Passem X150.5 każącą oczekiwać uderzenia, huraganu, gromu z jasnego nieba. Nic takiego nie następuje. Marton swoją brutalną siłę gdzieś chowa, maskuje, używając jej subtelniej. Przez cały czas stara się mianowicie panować nad każdym elementem przekazu. Uwaga ta dotyczy całego pasma - nie tylko dołu, którego subiektywnie było mniej niż nawet w Modelu 5 Avantgarde Acoustics, o nieco dopalonych Passach nie wspominając, ale przede wszystkim średnicy. Głos Franka Sinatry z płyty "Come Dance With Me!" (Capitol, DDIX 2487, 94754, CD) pokazany więc został w równy, bezpośredni sposób, jakby wokalista właśnie wrócił z kuracji odstresowującej, albo jakby dopiero co dowiedział się, że teściowa wyjechała na dłuuuuugi weekend, najlepiej na Alaskę. A tu chata wolna... Ale wracając do meritum: w porównaniu z tym przekazem Sinatra grany przez Model 5 był bardziej dramatyczny, więcej w nim było pasji, ale i histerii. I nie wiem, czy to nie Marton miał rację, bo przynajmniej z kolumnami Holography Ancient Audio niemiecki wzmacniaczyk balansował na krawędzi dezynwoltury, podczas kiedy Marton zawsze pokazywał spokojną i powściągliwą twarz.

Podobne uwagi można było zanotować podczas odsłuchu płyty "Bright Red" Laurie Anderson (Warner Bros. 45534, CD), gdzie jej głos w utworze "Speechless" był z Opusculum wyważony i delikatny, być może właśnie taki, jak powinien. I nie chodziło przy tym o uspokojenie przekazu, jego spowolnienie, a raczej o swego rodzaju pewność siebie, przekonanie o tym, że mamy tyle mocy ile trzeba i nie ma co szaleć. To trochę tak jak z psami - duże rasy są zazwyczaj spokojne, opanowane, kroczą dostojnie, bez nerwowości, podczas kiedy małe pieski zachłystują się szczekiem. Żeby była jasność - Marton jest tym dużym. Kiedy trzeba potrafi zejść bardzo nisko, chociaż przy szybkim porównaniu może się wydawać, że Model 5 czy Pass X150.5 jest w tym względzie lepszy, to nieprawda. Niskie pomruki na tej nagranej w domowym studio artystki płycie były przez Martona podawane w czysty i piekielnie neutralny sposób bez cienia ocieplenia i, czasem nieuniknionego, "otłuszczenia". Ta sama historia powtórzyła się przy utworze "Songs Of The Stars" z płyty "Spiritchaser" grupy Dead Can Dance (4AD/Sonic, SON 122, CD), gdzie ultra-niskie zejście we wstępie zostało oddane w mocny, pełny sposób, ale bez przesady i przerysowania. W obydwu przypadkach środek był równy, nieco zdystansowany, podawany bez szczękościsku. Anderson, a potem Brendan śpiewali bez wysiłku, z zapasem mocy w gardziołku. Bardzo, bardzo ładnie zabrzmiała gitara otwierająca utwór "Song of the Dispossesed", brzmiąc w mocny, jakby ciepły sposób, z wyraźnym charakterem nylonowych strun. Od razu słychać też było, że mikrofon dla gitary postawiony był bardzo blisko, niemal dotykając palców gitarzysty, przez co na oddech, odejście nie ma co liczyć. W ramach estetyki zaproponowanej przez producentów tego nagrania wszystko zostało pokazane jednak w dobry, ładny sposób, bez patosu, ale i bez ścieniania dźwięku.

Poprzez równy dźwięk w brzmieniu Martona na plan pierwszy, przynajmniej subiektywnie, wychodzi średnica. Nie jest ona podkręcona ani ocieplona, a pomimo to i tak słychać najpierw ją. W "Concierto" Jimma Halla (Epic/Mobile Fidelity, UDSACD 2012, SACD) gitara lidera była więc momentalnie z przodu, podczas kiedy blachy tylko towarzyszyły całości. Zresztą, tak jak i bas. Było to jednak towarzystwo pewne, na którym bez obawy można się było wesprzeć. Wejście saksofonu Paula Desmonda, a portem trąbki Cheta Bakera tylko utwierdzało w tym przekonaniu. Po chwili okazało się, że bas jest, i to że ho, ho! Gra jednak w zwarty, szybki sposób, trudno więc go zlokalizować np. przez rozmyte krawędzie i pomruki.

Scena dźwiękowa Martona jest dobra, chociaż na bardzo duże przestrzenie, rozbudowane do granic plany nie ma co liczyć, bo ostatecznie jest to domena małych wzmacniaczy, najlepiej spod tajemniczego znaku SET. Nic nie wyjdzie poza okno wyznaczone przez głośniki. W jego ramach wszystko jest jednak ładnie poukładane i nie zawodzi. Najlepiej pokazały to nagrania fortepianu, który miał swoje naturalne rozmiary, od głośnika do głośnika, z plastycznym odejściem.

Góra Martona jest ładna, nigdy nie przerysowana, ale w tej mierze znowu muszę się odwołać do mniejszych konstrukcji, gdzie nie ma zmultiplikowanych tranzystorów (jednak trudnych do idealnego sparowania), jak Model 5 AA czy do wzmacniaczy SET, które grają nieco bardziej otwartym dźwiękiem o lepszej teksturze. Model 5 to jednak wypadek przy pracy, ponieważ jego cena wcale na takie umiejętności nie wskazuje, a o pracy basu Martona nie ma co marzyć. Generalnie, najwyższy zakres sopranu jest nieco wycofany. Ważne, żeby nie popełnić błędu interpretacyjnego: Marton gra znakomitą górą, znacznie lepszą niż znakomita większość pieców z zakresu cenowego do 40 000 zł i tylko Audia Flight 100 miała w tej mierze coś więcej do powiedzenia. Ta ostatnia z kolei nie dorównywała Martonowi w dyscyplinie basu i średnicy. I to jest chyba jedyna rzecz, do jakiej można by się w tej wyjątkowo dopracowanej polskiej konstrukcji doczepić. A przecież można zamówić od razu wyższą wersję...

BUDOWA

Projekt przedniej ścianki najpewniej wyszedł spod ręki zawodowego plastyka, ponieważ nie ma tu cienia przypadku. Front złożony został z dwóch płatów aluminium, jednego wygiętego ku przodowi i drugiego, stanowiącego dla niego bazę, płaskiego elementu. Daje to poczucie obcowania z potęgą, a jednocześnie nie przytłacza. Pośrodku znalazło się okienko na zielonkawy (w opcji może być niebieski) ciekłokrystaliczny wyświetlacz, na którym zaznaczana jest siła głosu - w dB i bargrafem - wybrane wejście i inne komunikaty. Podświetlenie wyświetlacza można wyłączyć. Pod spodem umieszczono trzy diody, z których każda informuje o obecnym statusie urządzenia. Marton długo się nagrzewa i w tym czasie jego wyjścia i wejścia są mutowane. Z boków widoczne są bardzo duże (po dwa na kanał) radiatory, do których przykręcono tranzystory końcowe. Ponieważ umieszczono je bardziej z przodu, tył pozostawiając wolny wzmacniacz wygląda jak byk gotujący się do ataku. Chassis to bardzo gruba blacha, górna ścianka została wyklejona matą bitumiczną. Z tyłu mamy bardzo solidne, złocone gniazda głośnikowe WBT, dwa wejścia RCA z tej samej firmy oraz wejście XLR Neutrika. Pod nimi przyklejono dużą, złoconą płytkę znamionową.
Wnętrze jest szczelnie wypełnione elementami i nie ma mowy, żebyśmy kupowali powietrze. Układ podzielono na kilka płytek. Pionowo, przy tylnej ściance widać płytkę z układami wejściowymi. Z gniazd RCA trafiamy do wykonanego na sporych opornikach (bez oznaczeń, w całości zamalowanych na niebiesko) tłumika. Sygnał z XLR-a omija tę sekcję, jednak tuż za gniazdem jest układ Burr-Browna OPA134, który desymetryzuje sygnał. Przy odsłuchach z zewnętrznym przedwzmacniaczem trzeba więc zobaczyć, czy aby nie lepiej zdesymetryzować sygnał dopiero we wzmacniaczu, wykorzystując zalety takiego połączenia. Tak naprawdę w czasie odsłuchów za każdym razem preferowałem połączenie XLR, jeśli tylko odtwarzacz miał wyjście regulowane (np. dCS P8i). Na tej samej płytce umieszczono przekaźniki odłączające gniazda głośnikowe i wlutowano do nich króciutkie kable głośnikowe, łączące płytkę z gniazdami. Najwięcej miejsca zajmuje, jak to zwykle bywa w topowych urządzeniach, zasilanie. Wypełnia ono właściwie całą przestrzeń. Przy przedniej ściance widać dwa potężne trafa toroidalne (układ jest dual-mono), z trzecim transformatorem, przykręconym na jednym z dużych (chociaż wcale nie jest dużo mniejszy) najwyraźniej dla przedwzmacniacza i sterowania, tak dużym, że nie uświadczymy takiego w większości wzmacniaczy zintegrowanych. Za nimi postawiono kolumnadę z wielkich kondensatorów zasilacza, 20 x 22 000 ?F firmy BC (dawniej Philips). Nad nimi umieszczono płytkę zasilacza preampu, z bardzo ładnymi kondensatorami ROE. Zresztą, elementy zasilaczy, osobne układy stabilizacyjne itp. rozmieszczone są po całym układzie, bo np. stabilizacja napięcia dla sekcji wstępnej końcówki ma swój zasilacz na płytce końcówki, tuż przy układzie. W samej końcówce znajdziemy tylko tranzystory. Ciekawie rozwiązano sterowanie - znajduje się tu para takich samych, potężnych bipolarnych tranzystorów Sankena jak w stopniu prądowym. Radiatory grzeją się dość mocno, ponieważ cztery pary tranzystorów na kanał (niestety zatarto ich oznaczenia) zostały tak ustawione, aby pierwsze 30W oddawane było w klasie A. Przy przedniej ściance znalazła się, pionowo, płytka ze sterowaniem i logiką. Żeby jednak nie wpływała ona w najmniejszy sposób na sygnał audio, sygnały z niej buforowane są w układach optoelektronicznych. Płytka z optoelektroniką ma oczywiście swój własny zasilacz... Sygnał z tranzystorów do gniazd przesyłany jest kablami van den Hula The Wind Mk II Hybrid. Niezależnie od tego, jak fajne kable by to nie były, to topem nie są i nie wiem, czy w przyszłości nie lepiej zastosować np. coś z Tara Labs, tym bardziej, że z tymi kablami Marton zagrał znakomicie. Podobna uwaga dotyczy, łączącego przedwzmacniacz z końcówką, interkonektu D 102 Mk III, pochodzącego z tego samego źródła. Wzmacniacz przychodzi z bardzo godziwym kablem zasilającym, który przypomina nieco wyroby Power Audio Labs, jednak pewności nie mam. Nie ma jak go porównać z czymś innym, ponieważ od strony wzmacniacza ma on nietypowe, chociaż genialne łącze Neutrika (który posiada nań patent) PowerCon.

Moc znamionowa: 2 x 30W w klasie A; 2 x 130W w klasie AB



MARTON
OPUSCULUM 0.1.1


Cena: 5000 Euro (wersja full 6000 Euro)
Dystrybutor: Marton

Kontakt: 602 23 92 07



© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio