Wzmacniacz słuchawkowy
V.A.L.
E-10


Ciekawe, ale ostatnio, przynajmniej w przedziałach cenowych lokujących się poniżej średniej krajowej, wzmacniacz słuchawkowy przybiera dość podobną formę. Jest to mianowicie najczęściej układ hybrydowy - z lampą na wejściu i z pracującym w push-pullu tranzystorowym wyjściem. Dla purystów jest to być może tylko półśrodek, jako że lampy i tylko lampy powinny wzmacniać sygnał przeznaczony dla słuchawek, okazuje się jednak, że bariera cenowa jest na tyle istotna, że chcąc pozostać przy tym samym standardzie wykonania, wykończenia i jakości pozostałych elementów, nie da się do równania dopisać kolejnych lamp, z większym zasilaniem (np. problem żarzenia), kosztownymi kondensatorami sprzęgającymi (koniecznie polipropylenowymi) oraz transformatorami wyjściowymi. Te ostatnie można wprawdzie postarać się ominąć, jednak praktyka pokazuje, że układy tego typu nie zawsze brzmią równie dobrze. Jednak dźwięk bez lamp jest często martwy. Nic prostszego więc, jak dać lampę na wejściu i potraktować ją jako bufor i pierwszy stopień wzmocnienia. I tak zrobiono np. we wzmacniaczach Vincenta KHV-111, Musical Fidelity X-Canv3 i Edgarze SH-1. We wszystkich tych konstrukcjach na wyjściu zaimplementowano z kolei, pracujące w układzie push-pull, tranzystory. Zresztą, we wszystkich dostępnych wzmacniaczach słuchawkowych kosztujących mniej niż 1000 zł układ wyjściowy jest bardzo podobny. I to jest jedyny punkt, którego nie mogę do końca zrozumieć. Przecież, przynajmniej z punktu widzenia jakości dźwięku, najlepszym rozwiązaniem byłby układ single-ended w klasie A. Być może jestem jednak zbytnim optymistą i również w tym przypadku koszty grają decydującą rolę. To co odróżnia wzmacniacz V.A.L.-a od droższych "współbraci" - Musicala i Edgara to bezpośrednie zasilanie za pomocą napięcia 230 V. I w X-Canie, i w SH-1 zastosowano bowiem powielacze napięcia. Czy chodziło o certyfikat bezpieczeństwa? Być może.

Kiedy V.A.L. E-10 przybył do mnie kosztował jeszcze 700 zł. I pod kątem takiej ceny został przeprowadzony test. Po jakimś czasie dystrybutor Dareda i V.A.L.-a zrobił prezent klientom i obniżył ceny w dość drastyczny sposób. Tak więc czytając ten test należy pamiętać, że dotyczy urządzenia za niemal 200 zł tańszego.

ODSŁUCH

Już pierwsze płyty pokazują, że chiński wzmacniacz gra lepiej niż Head Box Pro-Jecta i Ear Regi. Jego dźwięk jest zamaszysty, mocny i podany z fantazją. Jak jest niski bas, jak na płycie Pierończyka "Digivoocoo" (Pao Records, PAO ), to zostanie pokazany nisko i pewnie, jak z kolei góra tnie, aż zęby bolą, jak na płycie... ups - jak na tej samej płycie - nie zostaną zawoalowane. E-10 charakteryzuje się przy tym pewną bezpośredniością, która w niczym nie przypomina urządzeń lampowych. Ale, prawdę mówiąc, nie przypomina też urządzeń Pro-Jecta i Regi, chyba jedynych liczących się "zawodników" z okolic 500 zł. Te ostatnie grają bardziej... lampowo niż on, jednak określenie "lampowy" w kontekście tak małych pieniędzy nie do końca jest określeniem pozytywnym, a mówi o pewnym złagodzeniu krawędzi, lekkim osłabieniu basu itp. I wszystkie te elementy we wspomnianych urządzeniach występują. V.A.L. jest inny - atak jest dokładny i nie ma większych problemów - oczywiście jak za te pieniądze - z basem.

E-10 potrafi bardzo ładnie rozłożyć instrumenty w przestrzeni. Robi to jednak w podobnej manierze jak w przypadku dynamiki, tj. rysuje dużą, nieco "rozbuchaną" scenę, na której każdy instrument ma dużo "oddechu" i miejsca dla siebie. Nawet jeśli wiadomo, że nagrania dokonano w słynnym studio Van Geldera w Nowym Jorku, które do suchych nie należało, to wzmacniacz przestawiał ściany o metr, albo półtora, sugerując, że genialny inżynier dźwięku dokupił trochę metrażu. Z jednej strony jest to ewidentne wystąpienie przeciw neutralności i wierności źródła. Jednak... ciągle te pieniądze - nie zapominajmy, że do E-10 będziemy podłączać słuchawki z innego pułapu cenowego niż Ultrasone PROLine2500 czy Sennheiser HD650. Tańsze słuchawki mają zazwyczaj kłopoty właśnie ze sceną, z lokalizacją muzyków itp., a w takim przypadku każdy milimetr sceny będzie przydatny. E-10 w połączeniu np. z jakimiś Beyerdynamikami czy AKG zagra może nie najbardziej neutralnie, ale na pewno przyjemnie.

To z czym należy uważać, to aby nie przesadzić z górą. Połączenie z mocno grającymi tym zakresem modelami Sennheiserów może się okazać strzałem do własnej bramki. Obrazowo można to przedstawić w taki sposób, że wybierając np. między modelem HD580 i - w skali bezwzględnej znacznie przecież lepszym - HD600, bez wahania podłączyłbym do V.A.L.-a "580", a to głównie przez jego ciemniejszą i bardziej zdyscyplinowaną górę. Ciekawe może się okazać połączenie wzmacniacza ze słuchawkami Grado - dostaniemy bowiem super-dynamiczny dźwięk z bogatą teksturą i poczuciem, że muzycy naprawdę dali z siebie wszystko, a nie, że odwalili kolejną chałturę.

I nie ma przy tym szczególnej potrzeby ukierunkowywania na jakiś konkretny styl muzyczny - zarówno melancholijne utwory w wykonaniu Lisy Ekhdal, jak i wybuchowy bebop Johna Coltraine'a z płyty "The John Coltraine Quartet Plays" (Impulse ! IMP 12142, 20-bit SBM), ale też eteryczne dźwięki z muzyką klasyczną Travenera zostaną odtworzone tak samo, tj. mocno, dynamicznie, z nasyconym dźwiękiem. Jedyne, co można by sobie życzyć lepiej (życzyć zawsze sobie można), to lepsza rozdzielczość. Nie ta cena i nie ta półka, ale Edgar pokazał, że można to zrobić dużo lepiej. Biorąc jednak pod uwagę cenę urządzenia [a w szczególności nową cenę - przyp. aut.], należy powiedzieć, że E-10 firmy V.A.L., jeżeli przymkniemy oko na rezolucję dźwięku, jest jednym z najlepszych wzmacniaczy, o ile nie najlepszym, w tych rejonach cenowych - zarówno jeśli chodzi o dźwięk, jak i jakość budowy.

Wojciech Pacuła

BUDOWA

Budowa E-10 jest wyjątkowo dopracowana i poniżej 1000 zł może uchodzić za wzór. Obudowę wykonano z profilu aluminiowego, do którego przodu przykręcono gruby, 1-cm. płat aluminium. Tutaj też umieszczono podstawowe manipulatory - piękną, moletowaną, przypominającą profesjonalne urządzenia nadawcze, gałkę siły głosu, przełącznik wejść oraz złocone gniazdo słuchawkowe typu "duży jack" (ø6,3 mm).

Na górze wyeksponowano lampę 12AX7 (chińską - na zdjęciach z lampą Sovteka), za którą widać czarny kubek transformatora. Nie jest to wszakże transformator wyjściowy, a zasilający. Z tyłu znajdziemy dwa wejścia RCA oraz jedno wyjście - wszystkie na bardzo ładnych, solidnych, złoconych gniazdach. Obok mamy mechaniczny wyłącznik oraz przytwierdzony na stałe (a szkoda) gruby kabel sieciowy.

Z gniazd RCA sygnał biegnie dość długimi ekranowanymi przewodami na przód, do otwartego, dość przeciętnego potencjometru Alpsa. Układ podzielono między dwie, umieszczone piętrowo płytki (na bardzo dobrym laminacie). Rezystory są dobrej klasy - metalizowane, precyzyjne. Urządzenie bardzo się grzeje, a to za sprawą przykręconego do spodu aluminiowego płaskownika, do którego z kolei przykręcone są tranzystory wyjściowe (po dwie pary push-pull na kanał). Zasilanie jest dość mocno rozbudowane, z osobnymi układami dla anody i żarzenia lampy oraz układów niskonapięciowych. Wśród kondensatorów zasilacza widać np. Rubycony. Urządzenie stoi na przylepianych, maleńkich nóżkach, które mają tendencję do przesuwania się w obrębie spodu.

Dane techniczne (wg producenta):
Moc wyjściowa300mW (RMS)
Pasmo przenoszenia20Hz - 40kHz (-3dB)
THD< 0.1%
S/N< 0.1%
Impedancja32 - 300 Ohm
Zasilanie230 V/50 Hz
Waga1,75 kg
Wymiary opakowania315 x 215 x 155 mm

V.A.L.
E-10
Cena: 520 zł

Dystrybutor:
K&K Imports
ul. Asesora 1, 80-119 Gdańsk

Kontakt:
Tel.: 0-58 3202222
Tel. kom. 502 500000
Fax 0-58 3202222
e-mail: val@valaudio.pl
www.valaudio.pl



© Copyright HIGH Fidelity 2004, Created by SLK Studio