pl | en

FELIETON

SOYATON, czyli słów kilka o emocjach



O swoich przygodach z kablami firmy SOYATON, o emocjach, jakie budzą i jakie potrafią przekazać, o swoim nawróceniu w drodze do… Krakowa – opowiada WOJCIECH PADJAS (RMF Classic).

soyaton.com


Temat kabli przez wiele lat uważany był za gorszący – „słuchanie kabla” było wyśmiewane i wykpiwane. Okazuje się, że niesłusznie. O swoim spotkaniu z kablami firmy Soyaton i o emocjach zaklętych w muzyce, uwalnianych przez dobre kable, opowiada WOJCIECH PADJAS z radia RMF Classic.

ilka tygodni temu w moim muzycznym życiu wydarzyły się trzy ważne rzeczy. Opowiem o nich nie po kolei, ale wedle wagi. Otóż – po pierwsze zostałem zaproszony na spotkanie słynnego Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, grupy znacznie bardziej tajemniczej, niż Zakon Iluminatów, czy Wolnomularze. Zostanie Członkiem Honorowym uchodzi za wydarzenie na pograniczu cudów, a otrzymanie zaproszenia, jako obserwator, równie trudne, jak zabiegi o śniadanie z Księciem Andrzejem (którymkolwiek).

I oto takie zaproszenie otrzymałem – byłem, płyt słuchałem. Było nadzwyczaj ciekawie i inspirująco, o czym mogą państwo przeczytać TUTAJ. Spotkanie owo odbyło się w jednej z tajnych siedzib KTS-u, znacznie od Krakowa oddalonej, do której trzeba dojechać głębokim, groźnym wąwozem. Tamże odbyło się nabożeństwo gramofonowe, okazało się bowiem, że to jedno z zaledwie dwóch miejsc spotkań KTS-u, gdzie stoi porządny gramofon i w dodatku miejsce odsłuchu nie niszczy życia rodzinnego, bo gospodarz – brat JULIAN – posiada sporych rozmiarów kaplicę audio.

Julian z certyfikatem poświadczającym jego status w strukturach Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego…

Ponieważ nie wolno mi zdradzać, pod karą ekskomuniki i niesławy, co tam się odbywało i co się tam wyprawiało, ponownie odsyłam do jedynego, oficjalnego sprawozdania. Ale dlaczego o tym piszę – ano zarówno z powodu, żeby się zaproszeniem pochwalić, jako i z powodu Gospodyni i Gospodarza, bom nie pierwszy raz tam był. Czym, w zgrabny sposób, przebiegam do drugiego, ważnego w moim audio-życiu wydarzenia, czyli spotkania z MAŁGORZATĄ i JULIANEM.

| SPOTKANIE #1

Julian zaprosił mnie kilka tygodni wcześniej, bym posłuchał muzyki na jego sprzęcie, ze szczególnym uwzględnieniem kabli. Oj, pomyślałem, nie będzie łatwo… Szczerze uważam, że nie mam kompetencji do analizowania, który z elementów toru audio gra szczególnie lepiej od innych. Wiem, że Julian miał w planie przekładanie kabli, przedwzmacniaczy i wkładek, bym dostrzegł i docenił kable właśnie, bo on, czyli SOYATON te kable wymyślił i skonstruował.

Dyskusję o kablach postanowiłem zgrabnie odsunąć na bok, o kawę – na przykład – prosząc, o politykę zagadując, przed poważnym odsłuchem wypada bowiem umysł oczyścić i pozbyć się resztek senności. Kawę, bardzo dobrą, podała Małgorzata – żona Juliana, która okazała się znaną i cenioną malarką. Kiedy wykazałem zainteresowanie obejrzeniem jej prac, Julianowi nie wypadało zagnać mnie z powrotem do piwnicznej świątyni dźwięku. Pracownia Małgorzaty i jej prace zachwyciły mnie nadzwyczajnie – jej opowieść o obrazach, historie, jakie zacząłem z tych prac czytać, urzekły mnie całkowicie.

Przyszedł wszakże moment, kiedy Julian zgrabnie zaprowadził mnie do dużego, fajnego stołu, gdzie te kable skręca misternie, dodając – dla wzbudzenia mojego zainteresowania – że jeden drut kupuje w Japonii, wysyła go do Stanów, gdzie jedyny na świecie facet oblewa ten kabel złotem, co powoduje niebywałą muzykalność tego drutu właśnie. Co więcej, obejrzałem urządzenie, które służy do wstępnego wygrzewania kabli tak, by ich przyszły właściciel nie musiał czekać, aż pojawi się z nimi pożądany dźwięk.

Potwierdzam przy okazji opinie, że wygrzewanie kabla zmienia jego charakter, podobnie, jak nowe kolumny potrzebują nawet kilkudziesięciu godzin grania, by pokazać, co potrafią. To bywa czasem przykre, bo wielu niecierpliwych i mniej doświadczonych audiofilów nie jest w stanie zaczekać na ów ostateczny efekt i biegnie do sklepu, bo „to nie gra tak dobrze, jak powinno”. Cierpliwość nie jest cechą naturalnie przypisaną do audiofila. Do tego stopnia, że nie jest przypadkiem rzadkim, że włącza on nowy wzmacniacz lampowy przywleczony prosto z mrozu, czego ani ów wzmacniacz, ani żadne inne urządzenie audio nie lubi.

Wracam jednak do owej wygrzewarki kabli. To się nazywa dbałość o komfort Klienta! – pomyślałem. Jednak moją szczególną uwagę zwróciło logo firmy Soyaton, bowiem rozpoznałem uroczy rysuneczek Małgorzaty. – „Świetny pomysł”, powiedziałem. – „Wyróżnienie kabla doskonale zaprojektowanym pudłem z grafiką inteligentnie nawiązującą do audio – o, to jest idealny wyróżnik kabla. Innych na razie nie widziałem i nie słyszałem. Owszem, kabel pięknie wygląda, jest przyjazny w dotyku, dostatecznie miękki, by się komfortowo układać, ale wiem, że konstruktorowi tego nie wypada mówić, bo to audiofilski alfabet. W sumie, poza zachwytami nad logo, wiele więcej nie powiedziałem. Gospodarzowi zostało więc zaprosić mnie na podwieczorek, wypełnionym rozmową o sztuce.

I to było drugie wydarzenie audiofilskie. Czułem się niezręcznie, bowiem w sposób oczywisty, a nawet brutalny nie spełniłem oczekiwań Gospodarza. A miały to być, przypomnę, odsłuchy kabli. Tak się szczęśliwie złożyło, że zaproszony zostałem po raz drugi – i obiecałem sobie, że skupię się wówczas właśnie na NICH.

| SPRAWA MOICH KOLUMN

Teraz trzecie – a, tak naprawdę, jeśliby się trzymać chronologii – pierwsze wydarzenie w moim audiofilskim życiu: ukończenie prac nad samodzielnie wykonanymi przeze mnie kolumnami. Może z tą samodzielnością ciut przesadzam, bo projekt był fabryczny Fostexa, wykonanie w profesjonalnej fabryce, a złożeniem całości zajął się Krzysiek, przy moim moralnym wsparciu. Mnie zostało tylko powoskować gotowe kolumny. Co, moim zdaniem, podniosło znacząco walory dźwiękowe szerokopasmowca, którego – nie ukrywam – dźwięk mnie oczarował.

Oczarowany byłem może dlatego, że fala dźwiękowa wydobywa się z niego nadzwyczaj naturalnie, bo poprzez horn – czyli róg rozwijający się wedle ciągu Fibonacciego. O tym, jakże banalnym, wydarzeniu w kontekście poprzednich piszę, bo zaraz państwo zobaczą zdjęcie kabli Juliana przypiętych do moich kolumn, które ktoś określił mianem „budka dla ptaków”. I, zapewne, powiedzą państwo, że audiofilskie kable muszą skręcać się z zażenowania, jeśli przypiąć je do budki dla ptaków, co w dalszej części tej dramatycznej i pełnej zwrotów akcji opowieści okaże się złudne.

Przesuńmy naszą opowieść o kilka tygodni do przodu. Moje kolumny się już rozegrały, sprawiają coraz więcej radości, zaopatrzone w kable z czystej, nawet bardzo czystej miedzi, cieszą bardzo. Dźwięk idealny wręcz – klasyka i jazz doskonałe, płyty rockowe mniej, ale nie do tego przecież stroiłem swój system. Kiedy świat zadawał mi się ułożony doskonale, wówczas to dochodzi do drugiego w kolejności spotkania w domu Juliana. Zdaje się, że specjalnie tym razem wysłała żonę Małgorzatę „w miasto”, bym mógł skupić się na meritum sprawy, czyli kablach Soyaton.

| SPOTKANIE #2

Na spotkanie byłem przygotowany, bo przeczytałem, z pewnym nawet zrozumieniem, anglojęzyczną stronę po adresem soyaton.com, zachwycając się świetnymi zdjęciami i doskonałym projektem graficznym. Zauważyłem, oczywiście, pełen wdzięku rysuneczek Małgorzaty, ale i pięknie napisany tekst o kablach – jak ten choćby:

„Gold-plated copper wires with triple insulation (air, silicone and additional layer of copper-braided sleeve for perfect EMI/RFI shielding). Termination: KLE (Keith Louis Eichmann) CLASSIC BULLET silver-plated copper RCA plugs).”

Albo ten, ogólniejszy:
„SOYATON copper-and-gold cables reproduce rich, detailed and accurate sound for a truly 3D musical experience. Just sit back while SOYATON gives you a sound spectrum that is perfectly coherent from highest treble to lowest bass.”

A może, pomyślałem, coś w tym jest? Bałem się, taka prawda, że rozmowa toczyć się będzie wokół praw fizyki, naskórkowości i prędkości przesyłu sygnału. Szczęśliwie rozmowa z Julianem bardzo prędko zeszła na muzykę. Julian bowiem użył określenia, które mnie zastanowiło: „Wiesz, Wojtku, moje kable dają muzyce emocje.” Dziwne, pomyślałem, że miły gospodarz, nie opowiada o nisko schodzącym, mięsistym basie, ani o problemach z sybilantami...

Minęło parę godzin, a my wciąż dzieliliśmy się myślami o tym, jak ważny jest w muzyce aspekt emocjonalny, do czego wrócę jeszcze w tej opowiastce. Tak mnie to, o czym rozmawialiśmy zaintrygowało, że aż zapytałem, czy by mi Julian nie dał tych kabli do posłuchania. Choć przecież „słuchanie kabli” nie jest moją pasją ani zawodem. Pozostawiam to Red. Naczelnemu niniejszego miesięcznika, czyli Wojtkowi Pacule. Któremu przy tej okazji raz jeszcze dziękuję za możliwość przysłuchiwania się z krużganków, spotkaniu KTS, licząc tym samym na ponowne zaproszenie – dziękuję z góry i do usług się polecam!

Na spotkaniu, o którym mowa, spodziewałem się dyskusji na temat kabli Juliana, której gospodarzem był godnym, wino dał też przyzwoite, tartinki z ciasta francuskiego przednie, a także kawę, bądź herbatę do wyboru. Tymczasem o kablach rozmowy nie było – dowiedziałem się, że spotkania KTS-u są tematyczne, więc jak o „first pressach”, to nie o kablach, jak o kablach, to nie o SACD.

To mądre nawet, bo inaczej Wojtek Pacuła – Demiurg KTS-u – niczego sensownego nie mógłby przeprowadzić. Od jakiegoś czasu bywam bowiem na audiofilskich spotkaniach, które niczego nie wnoszą, poza uświadomieniem sobie faktu, że każdy słyszy inaczej, każdy lubi inną muzykę. Trzymanie w ryzach takiego towarzystwa jest trudne, ale konieczne, więc żadnej opinii o kablach Soyaton nie usłyszałem. Ba, nikt ich nawet nie zauważył! Dla mnie to szkoda, bo zdaję sobie sprawę, że ledwie akolitą jestem w bractwie audio, więc – tak myślałem – podpowiedź by się przydała, ale tej na spotkaniu KTS-u się nie doczekałem. Za to moja wiedza o pierwszych tłoczeniach winyli bardzo się poszerzyła.

| SPRAWA KABLI W MOIM SYSTEMIE

Tak, czy inaczej w kilka dni po spotkaniu z Bractwem kable Juliana przywiozłem i wpiąłem w tworzony przeze mnie przez wiele lat doskonały, jak sądziłem, system. Tak sobie pomyślałem, że jeśli nic nie usłyszę, to nic nie napiszę. Najwyżej powiem, że mi się lampy spaliły (tfu, tfu!), albo igła w gramofonie się (potrójne tfu!) złamała. Zdawało mi się, że leciwy, ale porządny gramofon Acoustic Solid Machine z 12-calowym ramieniem Jelco, z poleconą mi przez, już przywoływanego, Wojtka wkładką Denon DL-103R, na zmianę z tańszym Denonem DL-110, z przedwzmacniaczem zrobiony przez, doskonale rozumiejącego moje uszy, Waldemara Łuczkosia, z ulubionym wzmacniaczem Fezz Audio Mira Ceti 2A3 i wreszcie z szerokopasmowymi głośnikami Fostexa i wysokotonowym „gwizdkiem” zrobionym i dostrojony przez Tomka Kursę, że mój system jest po prostu kompletny.

Do kabli Soyaton podszedłem z właściwą sobie dezynwolturą – czynność to banalna i niewiele wnieść może, tak myślałem. Kłopotów z przepięciem kabli nie miałem – czerwone do czerwonego, czarne do czarnego (albo białego) i niech gra. Nie pamiętam już dzisiaj tego pierwszego wrażenia – ale dość szybko napisałem takiego maila:

Szanowny J.
Ledwie ręce umyłem, by natychmiast posłuchać jednych i drugich kabli.
Zależało mi na tym, by nie osłuchiwać się i nie analizować - tylko mieć takie pierwsze wrażenia.
Zatem pierwsze wrażenia. Pozwól na porównania.

Twoje Soyatony są jak dobrze ubrany facet, gość ubrany w dobrej jakości rzeczy – ze szlachetnego materiału (wełna ze sporym dodatkiem kaszmiru) i buty ma ręcznie szyte, a jeśli nawet nie, to z dobrego sklepu z butami, których mało. Ten poziom elegancji, który – jeśli masz wiedzę, co oznacza dobrze ubrany facet – to to widzisz. A nawet doskonale zbudowany, przystojny, pachnący facet, jak ubrać go w garnitur dobrej nawet, ale powszechnej marki, będzie wyglądał banalnie. Jakże inaczej czujemy się w garniturze z doskonale układającego się materiału, uszytego specjalnie dla Ciebie z uwzględnieniem, która nogawka ma być nieco szersza u góry, by zgrabnie ukryć klejnoty (proszę, by panowie sprawdzili, że one zawsze w jednej nogawce są.)

I na tym miał zakończyć się ten wieczór, ale jakoś spać nie mogłem. „Wrócę do muzyki” – pomyślałem.

Nawet nie zauważyłem, jak zrobiła się trzecia nad ranem, kiedy do Juliana napisałem kolejnego, tym razem znacznie dłuższego, maila:

Często słyszę od moich początkujących płytowych klientów, że nie kochają skrzypiec. Muszę przyznać, że i ja nie zawsze miałem przyjemność ze słuchania koncertów smyczkowych. Czasem, nie ukrywajmy, potrafią męczyć uszy, no i mózg przy okazji, ale to przecież piękny instrument, a tacy skrzypkowie, jak Heifetz, Ojstrach, Mutter, Accardo potrafią tym instrumentem czarować.

Przyznam, że odnalezienie tego brzmienia skrzypiec w sprzęcie audio jest bardzo trudne. Co ciekawe, niemal nigdy na prezentacjach nie dawałem do słuchania nagrań tego typu. Nie czyniłem tego świadomie, to raczej przeczucie, że ten dźwięk mnie rozczaruje, bez względu na jakość systemu. Długo szukałem sprzętu, który by pięknie oddał dźwięk skrzypiec, przeniósł emocje fortepianu Goulda i muzyczną wściekłość Rubinsteina. Odbywało się to krok za krokiem… Już blisko byłem tego, co...

I tu pewna historyjka:
Wiele lat temu ktoś przytoczył fragment recenzji nieznanego mi kompletnie wówczas Wojciecha Pacuły, który napisał, że "usłyszał, jakiej kalafonii używają skrzypkowie". Mimo że rozumiałem, co to jest przenośnia, przynależna felietoniście, to podśmiechiwałem się z tego przez lata.  W kilku jednostkowych przypadkach w czasie warszawskiej wystawy AVS wydawało mi się, że coś gra na tyle dobrze, że określenie Wojtka mogło mieć uzasadnienie – ale to było przeczucie, a nie wiedza. Zresztą były to rozwiązania, których ceny były kompletnie dla mnie absurdalne, więc ich nie brałem pod uwagę.

Kiedy wziąłem Twoje kable – też do nich podszedłem, jak do motyla zamkniętego w szkle – piękne, ale niedostępne, więc owszem obejrzeć się da, ale i tak nie pofrunie...
Od wczoraj słucham wyłącznie smyczków i zapisuję, jakiej kalafonii używali instrumentaliści. Powoli rozpoznaję, czy to kalafonia sosnowa, czy świerkowa.

I już mi jest wszystko jedno, czy mnie na to stać. Będę zwodził, twierdził, że jeszcze ich dobrze nie posłuchałem, opowiadał coś w stylu: „wiesz, jeszcze posłucham, bo wydaje mi się, że brzmią nieco inaczej, kiedy słucham dłużej”. Wreszcie przyjdzie takie dzień, że przyjdę do Ciebie z grubo wypchanym portfelem i powiem – trudno, raz się żyje, nie dojadałem, na prądzie oszczędzałem, ten sam bilet w tramwaju trzy razy odbijałem – ale kabli nie oddam…

| I WRESZCIE – SPRAWA EMOCJI

Kilka dni później na obowiązkowej w Krakowie kawie, wczesnym rankiem, o 11.30 spotkałem się z dobrym moim kolegą Pawłem – Bemolem Ładniakiem, z którym bliskość mamy pasją i zawodem, bo on i przez RMF przeszedł, i winylami się zajmuje, choć po innej stronie niż ja – to znaczy ona robi masteringi do winyli. Zapytałem go, czy to możliwe jest, że zwyczajny kawałek drutu, choćby i niezwyczajnie skręcony, złotem pokryty i czym tam jeszcze, żeby taki drut nie tyle dodawał, czy ujmował dźwięków – ile budował emocje, tworzył z fizyki magię. Obawiałem się, że mnie wyśmieje, a on taką oto opowieść mi zaserwował:

Poza dźwiękami, akordami, nawet najbardziej filigranową aranżacją i najlepszą orkiestracją, istnieje w muzyce to „coś”. Wydawałoby się coś nierejestrowalnego, przynajmniej z punktu widzenia akademickiej fizyki. To emocja, to stan w jakim podczas komponowania, rejestracji, mixu, masteringu znajdowali się ludzie którzy pracowali wokół słuchanego dzieła.

Moja śp. pani profesor Maria Ewa Wdowiak podczas zajęć kształcenia słuchu kazała nam słuchać z zamkniętymi oczami i opisywać jaka emocja mogła rządzić np. skrzypkiem, pianistą, szpiniecistą itd. podczas nagrania. Spróbuj, mówiła, odnaleźć to w zapisie cyfrowym czy analogowym. Twierdziła, że każdy z nas odbiera jakieś subtelne emanacje energii, które zamknięte są w dziele, którego słuchamy i które oglądamy. Dopiero po wielu latach zdałem sobie sprawę, że to prawda. (Wyobraź sobie w jakim stanie musiał być projektant np. Fiata Multipli ;)

Tak naprawdę, robiąc cokolwiek dodajemy do tego emocję, która dotyczy nas w danej chwili. Bez względu na to, czy jesteś projektantem ubrań, samochodów, malarzem, rolnikiem, twój stan emocjonalny wpływa na efekt końcowy, na odbiór przez innych tego, co stworzyłeś. To rozmowa na trzy kawy i dużą whisky a nie na 15 min.

A co do kabli... Wiesz, że jestem do bólu „studyjny”. Teoretycznie kabel ma być gruby, ma mieć dobre połączenie elektryczne, ma być dobrym przewodnikiem i – tyle w temacie. Ale z drugiej strony pracom nad tym drutem towarzyszyła jakaś emocja, jakaś intencja. W końcu ów kabel trafił w twoje ręce, wpiąłeś go w system i – jak to często bywa – wydarzyło się coś niewytłumaczalnego. Zacząłeś odbierać emocjonalność muzyki na zupełnie innym flow. To nie magia, to nie audiovoddo – to zadziałała synergia twojego systemu, znalazłeś brakujący puzzel do układanki, w której czegoś brakowało, a kabel stał się doskonałym łącznikiem emocji kompozytora, wykonawców, wielu innych ludzi zaangażowanych w dzieło, a przede wszystkim zgrało się to z twoją emocjonalnością.

Oczywiście umówiłem się z Pawłem na trzy kawy, jak również na dużą whisky. Przypominałem sobie wówczas spotkanie z pewnym muzykiem, który cierpi (albo jest obdarzony) na przypadłość zwaną synestezją. To, wedle encyklopedii, „stan lub zdolność, w której doświadczenia jednego zmysłu (np. słuchu) wywołują również doświadczenia charakterystyczne dla innych zmysłów, na przykład wzroku. Odbieranie niskich dźwięków wywołuje wrażenie miękkości, dźwięk chłodny odczuwany jest, jako niebieski. Obraz litery lub cyfry budzi skojarzenia kolorystyczne”.

Człowieka o którym mowa spotkałem w pokoju odsłuchowym Fezz Audio na targach AVS w Warszawie – widział dźwięk wzmacniacza lampowego jako zielony, przechodzący w miłe dla oka czerwienie. Ciekawe, jak „zobaczyłby” kable Soyaton?

| NA KONIEC

Miałem w swoim życiu do czynienia ze sporą ilością kabli – jak przecież każdy z nas dążących do poprawy, a nawet osiągnięcia nirwany w słuchaniu muzyki. Powiem wprost – wiele lat straciłem, jako kablosceptyk. Z przyjemnością czytałem teksty i komentarze o doprowadzeniu prądu wprost z elektrowni – i to wodnej koniecznie – na ustach mając złośliwy śmiech i kpinę w sercu ze „słyszenia kawałka drutu”.

Ale już kilka lat temu, kiedy zacząłem słuchać muzyki na dobrej klasy wzmacniaczach lampowych, usłyszałem, jak dużo wnoszą do systemu dobre przewody. Na tym „dobrym poziomie”, do czasu posłuchania kabli Soyaton, pozostawałem. Ale czas, żebym zrobił kolejny krok. Co ciekawe, będzie to jeden z droższych elementów całego systemu, na co godzę się w pełni świadomie. Taką zauważam tendencję w dobieraniu sprzętu, że zaczynamy od wzmacniacza i głośników, pozostałe elementy czasem lekceważymy, a kable zawsze dobieramy do tego co już jest. A może trzeba robić zupełnie na odwrót – może kable zasługują na to, by to do nich dobierać sprzęt?

| O AUTORZE

WOJCIECH PADJAS jest redaktorem radia RMF Classic. Można go usłyszeć w autorskim programie Muzyka spod igły. Prowadzi również internetowy sklep poświęcony czarnym płytom vinylspot.pl.