pl | en

MUZYKA | RECENZJA



DO ŚWITU GRALI
Czy to wiadomo jakie tam głębiny przepastliwe?


Wydawca: OBUH Records OBUH V32 2018

Premiera: wrzesień 2018
Nośnik: 180 g LP

Kontakt: facebook.com/doswitugrali

POLSKA


Był sobie kiedyś w Lublinie zespół, który grał do świtu, a kiedy świt już nadszedł, zespół grać przestał, lecz jego muzyka obecną być nie przestała i zagra teraz dla nas na czarnym krążku” – tak o zespole Do świtu grali i płycie pt. Czy to wiadomo jakie tam głębiny przepastliwe? pisał lubelski dziennikarz, przyjaciel zespołu, Maciej Krawczyk. Bo zespół to i płyta niezwykłe, niebywałe można nawet powiedzieć.

Album Czy to wiadomo jakie tam głębiny przepastliwe? jest rejestracją koncertu zespołu Do Świtu Grali - nazwa to fraza z wiersza Juliana Tuwima Chrystus miasta - który miał miejsce w czasie festiwalu Folk z Chatki 24 maja 2000 roku. Niby nic, kolejny zespół, który po kilku latach działalności, bez żadnej wydanej płyty się rozpada. Tyle tylko, że w tym przypadku nic nie jest jednoznaczne, klasyczne, ani tym bardziej zwyczajne.

| ZESPÓŁ

Do Świtu Grali zawiązali się w 1998 roku z inicjatywy Grzegorza Lesiaka, kompozytora grającego na gitarze klasycznej i akustycznej. Dołączyli do niego Grzegorz Kondrasiuk (kongi, djembe, drumle, kotły, instrumenty perkusyjne) oraz muzycy z grupy Pół Postu - Dariusz „Rut" Rutkowski (flety proste, didjeridoo, instrumenty perkusyjne) i Piotr Franaszek (kalimba, drumle, instrumenty perkusyjne). Rok później z gitarą basową pojawił się Łukasz „Dankton” Downar.

Jak pisze, już przywołany, Maciej Krawczyk, grupa, mimo iż związana była miejscem prób i pierwszymi koncertami z Chatką Żaka nie chciała być postrzegana jako zespół stricte folkowy. Chcieli grać, jak sami podkreślali, offową muzykę improwizowaną. Nie było to jednak łatwe, ponieważ z folkiem łączyło ich instrumentarium i akustyczne brzmienie. Dodatkowy wymiar tej zależności podkreślał muzyczny rytuał, którego świadkiem jesteśmy również na recenzowanej płycie.

Niechęć do zamknięcia grupy w „skansenie” folkowym wypływała z różniących się od siebie doświadczeń muzycznych jego członków. I tak: Grzesiek Lesiak zanurzony był w jazzie, orientalnym ethno o arabskich skalach flamenco, ale słuchał również także postpunku i rocku eksperymentalnego. Grzesiek Kondrasiuk to człowiek bujający się w rytm reggae, z kolei Darek Rutkowski i Piotrek Franaszek fascynowali się folkowym Atmanem z ich teatrem dźwięku, ważna była dla nich również „muzyka świata” Osjana. Dla kontrastu Łukasz Downar podążał mocno w stronę rocka progresywnego, zwłaszcza w wydaniu Sceny Canterbury, a także psychodelii.

Pomimo tak eklektycznej wypadkowej Do Świtu Grali znaleźli wspólny pierwiastek wszystkich swoich doświadczeń, zgoła pozamuzyczny, choć w samej muzyce zanurzony: misterium. W czasie swoich koncertów eksperymentowali z rytmem, skalami, jednak podstawą była transowość – o podłożu etnicznym, ale o nowoczesnym wyrazie, z zastosowaniem elektroniki. jak sami mówili, bliska była im filozofia grania Milesa Davisa z płyty Bitches Brew, czyli „fusion, łączenie akustyczności z elektrycznością, nie obawianie się nowoczesności, niezależnie od gatunku”.

Tego typu podejście do materii muzycznej – zmiennej i – można by powiedzieć – jednorazowej (w sensie: nie-do-powtórzenia) w latach 60. i 70. XX wieku dla zespołu z kontraktem muzycznym oznaczałaby dziesiątki płyt. Tymczasem Do Świtu Grali nie pozostawili po sobie żadnego wydawnictwa. I dopiero dokładnie piętnaście lat po rozwiązaniu grupy, które miało miejsce w 2003 roku, otrzymujemy do ręki ich oficjalną płytę. Ale za to jaką!

| WYDAWNICTWO

Niechęć do ustalonych formuł zespół demonstrował nie tylko w tkance muzycznej, ale i w doborze repertuaru, jak również współpracowników. Często aranżował więc jednorazowe „zdarzenia muzyczne”, zapraszając na scenę lubelskich (choć nie tylko) artystów. Płyta, o której chciałem powiedzieć jest zapisem takiego „zdarzenia”.

Zespół zaprosił wówczas na scenę sześcioro muzyków. Pretekstem do stworzenia tej dźwiękowej opowieści były fragmenty słuchowiska opartego na bajce Janiny Porazińskiej o Szewczyku Dratewce. Jeśli dorastaliście państwo w latach 70. być może ją pamiętacie. To była jedna z kilkunastu kaset z bajkami, z których namiętnie korzystałem, a po latach słuchał ich również mój syn, Bartek. Wypowiadane przez czarownicę, powtarzające się ostrzeżenie: „Jak nie zrobisz do poranku, to ci, panku, urwę głowę, i gotowe!” straszyło i mnie…

Do Świtu Grali wykorzystali sample z tego słuchowiska odtwarzane przez DJ-a Umberto (Hubert Mikos). Sami zagrali zaś w orientalnym stylu, transowo, onirycznie, gęsto.

Występ grupy został zarejestrowany przez Grzegorza Furtaka na kasecie magnetofonowej, a nie cyfrowo – mamy więc źródło analogowe. Aby utrzymać tę „perfekcyjną niedoskonałość” (analog + kaseta magnetofonowa) materiał poddany został masteringowi w Rogalowie Analogowym przez Wojcka Czerna i wydany przez Obuh Records. Archiwizacją materiału i produkcją płyty zajął się Paweł Król.

PAWEŁ KRÓL
Archiwizacja, produkcja

WOJCIECH PACUŁA: Panie Pawle, proszę powiedzieć, jak wyglądało nagranie płyty Czy to wiadomo jakie tam głębiny przepastliwe?
PAWEŁ KRÓL: Za nagranie odpowiedzialny był akustyk, który nagłaśniał imprezę, a że był on nie tylko zwykłym „dźwiękowcem”, ale i osobą obeznaną z zagadnieniami tego typu i posiadał spore doświadczenie, to i nagranie wyszło całkiem przyzwoicie – przynajmniej jak na zrzut prosto z konsoli na taśmę. Sam pomysł nagrania zaś to sprawka Łukasza Downara, basisty, który chciał mieć pamiątkę do swojego archiwum. 

Nagranie to jedno, ale to, co udało się uzyskać z niego masteringiem to coś wyjątkowego – kto to robił?
Kiedy tylko uzgodniliśmy, że płytę wydamy u Wojtka w Obuh Records, wspólnie z nim po prostu podłączyliśmy mój sprzęt, czyli magnetofon kasetowy Nakamichi RX 200, do jego aparatury i Wojtek kilkoma sprawnymi ruchami szybko doszedł do efektów, które słychać na płycie. Ja tylko stałem obok i się uważnie przyglądałem, podpatrując jednocześnie techniki pracy w studiu analogowym, które to różnią się znacznie od tego, co znamy ze współczesnych obiektów tego typu, bazujących na szybkiej edycji i produkcji cyfrowej.

Było w tym mnóstwo podłączania kabelków, potem ich przełączania, nagrywania sygnału testowego na szpulowy magnetofon wielościeżkowy, na który nagrany został master, które następnie trafił do tłoczni, potem odsłuchiwanie na dwóch parach monitorów odsłuchowych. W reżyserce były to kolumny Klein & Hummel OY, których jestem szczęśliwym posiadaczem, a w pomieszczeniu nagraniowo-odsłuchowym były to, jeśli pamięć mnie nie myli, potężne paczki Goodmansa.

A jaka panowała podczas masteringu atmosfera – mam wrażenie, że było to podobne misterium, naj na samej płycie, mam rację?
Tak, to prawda, to było naprawdę niezapomniane przeżycie, bo atmosfera panująca podczas takiej produkcji różni się diametralnie od tego, co można dziś spotkać w większości studiów. Nie było tam pośpiechu, wszystko działo się w pewnym sensie ,,samo” czyli, że najpierw musiał być osiągnięty efekt w postaci brzmienia, a dopiero potem pracowało się nad innymi rzeczami, bez manipulowania tysiącem gałek i przycisków w celu spreparowania jakości, o którą pierwotnie nam chodziło podczas sesji nagraniowej.

A jak się udało namówić muzyków do wydania tej płyty? Mogli się przecież obawiać, że to w pewnym sensie historia i niekoniecznie się z nią już identyfikują…
Na samym początku zarówno Grzesiek jak i Łukasz nie chcieli w ogóle o tym słyszeć. A bo „to już minęło”, a to bo „powrót do przeszłości” itp. Ale powoli starałem się zmiękczać grunt, bo czułem, że jest to na tyle wartościowa rzecz, że byłoby naprawdę smutno, gdyby choć część nagrań Do Świtu Grali nie ukazała się publicznie. No i po jakimś czasie mi się udało. Potem to już było mnóstwo pomysłów, jak i gdzie to wydać, a żeby było jeszcze ciekawiej, na początku wspólnie z Łukaszem myśleliśmy o totalnie innym repertuarze. Po czasie jednak padło na słuchowisko Szewczyka Dratewki. Raz, że totalnie odjechanie, awangardowe. Dwa, że nagranie w sam raz mieściło się na płytę (każda strona trwa mniej więcej 18 lub 19 minut, już nie pamiętam). No i trzy, że w końcu wszystkim ten pomysł przypadł do gustu.

Mamy więc omówioną stronę muzyczna i dźwiękową – ale przecież strona graficzna jest chyba jeszcze bardziej odjechana i wyjątkowa. Jak do tego doszło?
Kiedy już uzgodniliśmy repertuar, rozegrała się mała bitwa o okładkę. Wszystkie te niesamowite malunki wykreowała nasza przyjaciółka, Magdalena Chowaniec, z wykształcenia i zawodu plastyczka, z genialnym podejściem do tematu. Kiedy pokazała nam tę rybę na czarnym tle, którą widać w środku rozkładanej okładki, to odpadliśmy już zupełnie.

Były małe problemy z frontem okładki, a raczej częścią, gdzie widnieje logo zespołu, bo pierwotnie miał on zostać tam tylko on i to w innej formie, ale część z nas upierała się przy tym, aby nie robić takiej jasnej plamy na ciemnym tle i ostatecznie uzgodniliśmy, aby czymś ją zapełnić i stąd pojawił się tam też tytuł. Przyznaję, że po czasie Łukasz i Magdalena mieli rację, aby jednak zostać przy pierwotnym pomyśle, ale cóż - stało się, człowiek uczy się na błędach :). Były tez małe perturbacje z samym tłoczeniem okładki, bo Grzesiek chciał, aby zrobiona ona była raz, że na grubej tekturze, a dwa aby była rozkładana. I chyba dobrze się stało, bo teraz trzyma się w rękach kawał dobrej roboty...

No i na samym końcu wkładka, do której tekst napisał nasz przyjaciel, Maciek Krawczyk. Od wielu lat fan Do Świtu Grali, pasjonat muzyki, bibliotekarz, obeznany z piórem i literą, z chęcią podjął się tego zadania. I spisał się moim zdaniem na medal. Czyta się to naprawdę lekko, a zasób informacji poważny.

Gdzie udało się wytłoczyć płytę?
A, rzeczywiście, zapomniałem dodać, że Wojtek tłoczył tę płytę w Irlandii, sposobem, który używany był w latach 60tych, a więc zarówno maszyna do nacinania, jak i cała produkcja płyty były vintage'owe, czyli takie, jak kiedyś. No bo płyta miała brzmieć jak dobry stary analog. I brzmi. Dodam, że wytłoczono tylko 300 kopii.

Na sam koniec pytanie o osobę zapowiadającą zespół – kto to jest?
To Tomek Kulbowski, który przez wiele lat pracował w Chatce Żaka i organizował bądź współorganizował wiele niezapomnianych imprez, w tym ZdaErzenia, wydarzenie cykliczne, które przyciągało swoim repertuarem tylu ludzi pozytywnie zakręconych, ilu dziś nie dałoby rady wygenerować już chyba żadne wydarzenie. No, ale to były inne czasy – trochę mniej patrzyło się na pieniądze, atmosfera też była troszkę inna, po prostu piękne wspomnienia i mnóstwo niesamowitych przygód!

UTWORY:

A1 Teraz Wybierzemy Się Nieco Dalej
B1 Kolaps Czasowy, Czyli Ojciec Stoi, Duma
B2 Dom Słów, Czyli Matka Poszła Na Głębinę

DŹWIĘK

Nie wiedząc nic o okolicznościach technicznych powstania tego nagrania powiedziałbym, że użyto do niego niezłego magnetofonu szpulowego. Całość jest bowiem przekazana w wyjątkowo naturalny sposób. To granie z ikrą i nerwem, w którym najważniejsze są bardzo, bardzo „analogowo” brzmiące instrumenty. Zaskakuje świetna góra – blachy mają świetną barwę, niezłą „wagę” i pokazane są w przekonywającej przestrzeni.

To muzyka, która można opisać jako „medytacyjną” i „transową”, czyli najczęściej brzmi cicho. Pięknie słychać więc, jak niski szum przesuwu ma płyta i jak czysto brzmi samo nagranie. Nie chodzi nawet o szumy, bo to akurat część „analogu”, do której jesteśmy tak przyzwyczajeni, że bez niego czujemy się nieswojo. Chodzi raczej o selektywność i definicję dźwięku, które są ponadprzeciętne. Przyzwyczaiłem się do tego, że płyty z Obuh Records brzmią znakomicie, ale w tym przypadku to brzmienie po prostu wyjątkowe.

Ma ono oczywiście swoją „mojszość”, czyli jest charakterystyczne tylko dla tej płyty. To rejestracja koncertowa, czyli tylko „śledzi” dźwięk podawany na kolumny głośnikowe. Dlatego też większość wydarzeń rozgrywa się tu na osi odsłuchu. „Stereo” słychać czasem w pogłosie nałożonym na flet, w odzywającym się co jakiś czas puzonie. To jednak tylko dodatek, całość brzmi bardzo „oldskulowo”, niemal monofonicznie.

Wcale jednak przez to nie jest płaska. To przykład na to, jak dobrze może pokazać przestrzeń operując głównie wymiarem w głąb. Tak dobrze jak tutaj udaje się to jednak tylko przy wysokiej rozdzielczości w każdym z elementów toru odsłuchowego. Pierwszy plan jest nieco za linią łączącą głośniki, a kolejne elementy dalej i dalej…

Nie wszystko jest oczywiście idealne, bo im dalej w głąb sceny, tym mniejszą dynamikę mają wydarzenia i tym słabiej są definiowane w swojej bryle, nie są tak pełne, jak to, co przed nami. Nie ma tu niskiego dołu, ani nasyconego środka, trudno mówić o wyraźnych fakturach. Ale…

Słuchając tej płyty nawet nie przyszło mi do głowy myśleć kategoriami „góra”, „dół” itd. To tak bogate i dynamiczne granie, że nie dochodzi do tego etapu, zatrzymujemy się na przekazie. A to dlatego, że jest ciekawy, zmienny, wije się powoli między głośnikami, wypełniając szczelnie tę przestrzeń. Świetna, świetna płyta, zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i dźwięk! A do tego niebywała poligrafia i świetne tłoczenie – za każdy z tych elementów nasze wyróżnienie RED Fingerprint!

Jakość dźwięku: 8/10

Wyróżnienie: RED Fingerprint

PERSONEL

Grzegorz Lesiak – gitarzysta, kompozytor, aranżer. Współtwórca i uczestnik wielu zespołów folkowych, z którymi zagrał wiele koncertów w Europie. W latach 2000-2003 muzyk Orkiestry św. Mikołaja, z którą nagrał płyty Z dawna dawnego (Nicolaus 2000) i Jeden koncert (Nicolaus 2002). Lider grupy eksperymentalnej Do Świtu Grali (1997-2002). Producent płyty Folk Planet (Nicolaus 2003). Założyciel zespołu Ania z Zielonego Wzgórza, łączącego folk, jazz, reggae z niezwykłymi interpretacjami ludowych pieśni śląskich w wykonaniu Anny Kiełbusiewicz. W krótkim okresie działalności, przerwanym tragiczną śmiercią wokalistki, grupa zdobyła I nagrodę na Polish Radio Folk Festival „Nowa Tradycja” 2001 i zarejestrowała płytę Ania z Zielonego Wzgórza (Konador 2003). W wyniku obrażeń poniesionych w wypadku samochodowych w 2003 roku, podczas którego częściowo utracił słuch, wycofał się z życia muzycznego Po dziesięciu latach konspiracji powołał projekt Tatvamasi.

Łukasz Downar – basista, poeta, happener, improwizator słowno-muzyczny. Z grupą Klezmaholics „Greatest Hits" (Teatr NN 2008) koncertował w kraju i za granicą. Z muzyką do niemego przedwojennego kina objechał wsie i miasteczka Podlasia i Polesia. Felietonista dadaistyczny w Polskim Radiu Lublin. Inicjator i prowokator wielu akcji happeningowych i interwencji ulicznych. Obecny również na CD Lublin Blues Session (UMSC 2002).

Skład uzupełniali:

Darek Rutkowski, który obsługiwał różne flety, gongi i temu podobne, udzielał się wtedy jeszcze w takiej kapeli Pół Postu. Teraz nieczynny zawodowo ale ciągle kibicuje dokonaniom kolegów.

Grzegorz Kondrasiuk, także perkusjonalia i również nieaktywny muzycznie, od wielu lat zajmuje się teatrem.

Bartek Łęczycki, którego chyba przedstawiać nie trzeba :). Najbardziej uznany już dziś chyba harmonijkarz bluesowy w Polsce, wtedy dopiero zaczynał swoją przygodę z muzyką, a to nagranie to jedno z kilku, na którym wtedy zagrał wraz z innymi kolegami z lubelskiego podwórka.

Co do reszty osób wymienionych w składzie, pan Paweł Król ma wieści jedynie co do Tomka Gąsiora, który do dziś gra na perkusji i ciągle stara się coś robić w muzyce. Inne persony i ich działalność są mi bliżej nieznane.

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl