pl | en

MUZYKA | Felieton

THE DOORS

W 50. rocznicę debiutu
4 stycznia 1967


Personel:
JIM MORRISON – śpiew (1965-1971)
RAY MANZAREK – instrumenty klawiszowe, syntezator gitary basowej (1965-1972)
ROBBY KRIEGER – gitara (1965-1972)
JOHN DENSMORE – perkusja (1965-1972)

Wydawca: ELEKTRA RECORDS/Warner Music Group

USA


yło ich czterech: Robby, John, Ray i Jim. Wszyscy pełni marzeń i gotowi podbić świat swoją muzyką. Ale – pomimo starań i chęci, by przebić się do szerszego grona osób – cały czas obchodzili się smakiem: sława nie czekała tuż za rogiem, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nawet gdy w końcu ich koncert przyszedł właściciel wytwórni płytowej, nie umieli skorzystać z danej im szansy. Nie zachwycili go, nie zrobili na nim wrażenia – szczególnie osławiony lider – kogoś wyjątkowego. Postanowił jednak dać im szansę i wpuścił do studia nagraniowego, by przygotowali materiał na swój debiutancki krążek.

W ten sposób rozpoczęła się współpraca wytwórni Elektra Records i jej właściciela, Jaca Holzmana, z zespołem The Doors, dowodzonym przez tyleż charyzmatycznego, co niestabilnego emocjonalnie Jima Morrisona. Chociaż grupa, jak już wspomniałem, nie wywarła na Holzmanie zbyt dobrego pierwszego wrażenia, to w końcu udało im się go do siebie przekonać. W sierpniu 1966 roku Doorsi weszli do studia Sunset Sound Recorders w zalanym słońcu Hollywood, by przez następnych kilka dni nagrać jeden z najważniejszych albumów w historii rocka.

Dzieło to szybko zaczęło stanowić punkt odniesienia dla wszystkich zespołów, które w tamtym czasie związane były ze sceną muzyki psychodelicznej, by potem przekształcić się w żelaznego klasyka, bez znajomości którego nie można nazwać się fanem rocka. Krążek ten sprzedał się – do tej pory – w oszałamiającej liczbie 20 milionów kopii, a w 2012 roku magazyn „Rolling Stone” umieścił go na 42. miejscu listy 500 najważniejszych albumów wszechczasów. Oto historia jego powstania.

| Jak hartowała się stal

Początkowo Holzman, jak zaznacza Mick Wall, znawca tematyki Doorsów, sam chciał wyprodukować debiutancki krążek Amerykanów, ale – ponoć po spotkaniu z Jimem – powierzył to doniosłe w skutkach zadanie Paulowi A. Rothchildowi, będącemu wtedy w szczycie formy utalentowanemu producentowi muzycznemu. Uznał, że jego wiek (Rotchchild był wtedy dość młody – miał wtedy 31 lat) i spore doświadczenie za konsolą producencką zapewnią zespołowi odpowiednie wsparcie.

Nie mylił się. Paul – zanim jeszcze przystąpił do właściwej części swojej pracy – spędził kilka intensywnych dni na próbach przed nagraniem; dzięki temu doskonale wiedział czego ma się spodziewać przy uruchomieniu aparatury nagrywającej psychodeliczną muzykę Doorsów. Co więcej, był on w stanie pomóc zespołowi w kilku kwestiach: to właśnie Rothchildowi zawdzięczamy zaproszenie Larry’ego Knechtela do zagrania między innymi na Light My Fire na jego gitarze Precision Bass Fendera.

Sam proces nagrywania The Doors był bardzo krótki i zajął niecały tydzień. Materiał zarejestrowano na magnetofonie czterościeżkowym. Co jednak ciekawe, Rothchild i wspomagający go Bruce Botnick korzystali w większości przypadków z trzech ścieżek; jedna przypadła w udziale sekcji rytmicznej (bas plus perkusja), kolejna gitarze i organom, trzecia zaś Morrisonowi. Wszystko – generalnie – szło zaskakująco sprawnie, chociaż nie obyło się bez incydentów, które później miały współtworzyć legendę Jima.

Jedną z słynniejszych historii jest ta, w której wokalista zniszczył maleńki telewizor znajdujący się w studiu, po czym wyrzucił go do reżyserki, tuż obok zszokowanych Rotchilda i Botnicka. Kolejnym wybrykiem Morrisona było całkowite zdewastowanie studia przy pomocy piany gaśniczej i piasku. Jak jednak zaznacza Mick Wall, historie te mogły zostać – i najprawdopodobniej zostały – mocno podkolorowane przez Raya Manzarka. Sam Botnick, dla przykładu, zupełnie inaczej zapamiętał zniszczenie telewizora, całą winę przypisując… zwykłemu wypadkowi.

Wypadek (lub rzeczywisty napad szału) Morrisona z telewizorem zdarzyła się podczas nagrywania jednego z dwóch ikonicznych utworów, który stanowił o klasie The Doors. Kompozycja The End była rzeczą wyjątkową. Już sam czas jej trwania –prawie 12 minut – był czymś w połowie lat 60. nie do pomyślenia. Wtedy warunki dyktowało radio, które odciśnie jeszcze swój wadliwy stempel na jednej z piosenek wchodzących w skład debiutu Doorsów, w tamtym czasie wybitnie niechętne takim instrumentalnym popisom.

Również sam tekst nie był czymś, czego można byłoby się spodziewać po zespole rockowym, anonsując w ten sposób zupełnie nowe – bardziej liryczne – podejście do gatunku, podjęte w następnych latach przez takie formacje, jak The Beatles, Led Zeppelin czy Yes. Warto dodać, iż kawałek ten został umiejętnie „zlepiony” z dwóch podejść do niego; co ciekawe, wytwórnia i zespół przez lata deklarowali, że znajdująca się na płycie wersja The End pochodzi w całości z jednego, drugiego podejścia.

| Premiera

Chociaż The Doors został nagrany w połowie 1966 roku, to na jego premierę trzeba było czekać kolejnych kilka miesięcy. Związane to było z prawnymi przepychankami między wytwórnią a zespołem, reprezentowanym wtedy przez Maxa Finka.

Ostatecznie ukazał się on 4 stycznia 1967 roku. Na singiel promujący całość wybrano krótką piosenkę Break On Through (To the Other Side). Utwór niestety przepadł w zestawieniach, dobijając zaledwie do 126. miejsca na amerykańskiej liście przebojów. W maju 1967 roku grupa postanowiła raz jeszcze spróbować swojego szczęścia z singlami, wypuszczając tym razem wykastrowaną do niecałych trzech minut wersję Light My Fire. Numer ten, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, zawojował serca słuchaczy i przez trzy tygodnie okupował pierwsze miejsce na prestiżowej liście Billboard Hot 100.

Debiut grupy The Doors kojarzony jest przede wszystkim z trzema wymienionymi wyżej kawałkami, warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną kompozycję. Mam tutaj na myśli numer zatytułowany Alabama Song (Whisky Bar). Chociaż to właśnie Morrison i spółka zapewnili mu nieśmiertelność, to nie należał on do ich autorskiego repertuaru.

Historia Alabama Song… sięga 20-lecia międzywojennego, a konkretnie weimarskiego Berlina. Został on skomponowany przez niezwykle utalentowanego Kurta Weilla i Bertolta Brechta, a następnie nagrany i wydany w 1930 roku pod tytułem Alabama-Song. To na pozór głupiutka i niemająca sensu opowiastka, która jednak – w mojej opinii – świetnie reprezentuje podejście Doorsów, a przede wszystkim Jima Morrisona, do świata.

| The Doors: 50th Anniversary

4 stycznia 2017 roku świętowaliśmy 50-lecie wydania The Doors. Chociaż od premiery tego krążka minęło już ponad pół wieku, to wciąż znajduje on drogę do serc słuchaczy na całym świecie, otwierając przed nimi niezbadany świat muzycznych geniuszy, pozytywnych wariatów i uzdolnionych ćpunów. Słuchając debiutanckiego materiału Doorsów nie sposób nie poczuć wyjątkowego klimatu Hollywood tamtych czasów i zatęsknić za nimi. Nawet jeśli urodziło się kilkadziesiąt lat po tamtych sierpniowych sesjach.

Z tej okazji przygotowano kolejna reedycję, tym razem w wersji „de luxe”: The Doors: 50th Anniversary Deluxe Edition. W starannie przygotowanym boksie znalazły się krążki Compact Disc oraz płyta LP. Trzy płyty CD, to: zremasterowana stereofoniczna wersja albumu, wersja monofoniczna, koncert Live At The Matrix, March 7, 1967, który miał miejsce dwa miesiące po ukazaniu się albumu.

Koncert ten po raz pierwszy ukazał się w 2008 roku, jednak wtedy był to materiał dźwiękowy podrzędnej jakości – teraz mają pochodzić z taśm-matek. Stereofoniczna wersja debiutu dostępna jest po raz pierwszy od dziesięciu lat na CD i zawiera nowy remaster – pierwszy po 30 latach! Specjalnie do tego wydawnictwa zremasterowano też wersję monofoniczna, która ukazała ukazuje się na płycie CD po raz pierwszy. Na czarnej płycie wydano monofoniczną wersję albumu naciętą z plików cyfrowych hi-res.

SŁOWO NA TEMAT

MICK WALL
Gdy ucichnie muzyka

Czerwonak 2016 | In Rock
EAN: 9788364373350

Chociaż o The Doors napisano wiele (książek i artykułów wszelakich), to dla osób, które nie są fanatykami twórczości Morrisona i spółki większość z tych rzeczy może wydać się odtwórcza i… taka sama. Albo przynajmniej bardzo podobna. Po co więc sięgnąć w księgarni, by dowiedzieć się więcej o karierze jednej z najważniejszych amerykańskich grup rockowych ubiegłego wieku? Moim pierwszym wyborem byłaby znakomita książka popełniona przez Micka Walla, brytyjskiego dziennikarza muzycznego, który ma na swoim koncie uznane biografie takich formacji, jak Iron Maiden (Iron Maiden. Run to the Hills, Czerwonak 2016), AC/DC (AC/DC. Diabelski młyn, Czerwonak 2015) czy Guns N’ Roses (Guns N’ Roses. Ostatni giganci z rockowej dżungli, Czerwonak 2017).

Biografia, którą mam na myśli jest książka Gdy ucichnie muzyka, wydana w 2016 roku nakładem wydawnictwa In Rock. Nie jest to pozycja, której jedynym celem jest podsuwanie czytelnikowi pod nos suchych faktów (chociaż i pod tym względem stoi na wysokim poziomie), ale wciągnięciu go w klimat, który panował w tym wyjątkowym zespole, jakim bez wątpienia The Doors był. Historia opowiadana przez Walla jest żywa, niemalże namacalna, akcja płynie wartko, a fenomenalna muzyka wypełnia kolejne strony. Dzięki autorowi tej biografii mamy unikatową możliwość spojrzenia na zespół zmitologizowany do granic możliwości z zupełnie innej perspektywy. Ludzkiej. I przez to znacznie ciekawszej.

Na pochwałę zasługuje tutaj nie tylko Mick Wall (za rzetelną dziennikarską robotę i umiejętność przenoszenia czytelnika w sam środek interesujących go wydarzeń), ale i przywołane wyżej wydawnictwo In Rock. Gdy ucichnie muzyka to książka wydana porządnie – bez żadnych wodotrysków i fajerwerków, ale i bez większych błędów i niedopatrzeń. Gwarantuję, że książki tej nikt nie będzie chciał na półce ukrywać.