pl | en

FELIETON | MÓWI CZYTELNIK

Filmy, Japonia i Accuphase.
I jeszcze opera.


Jak film japoński wiąże się z Krakowem? A Kraków z Accuphasem? Co ma do tego opera? Jak zawsze zwornikiem łączącym te elementy w strzelisty łuk jest człowiek. O swojej pracy, fascynacjach i o sprzęcie Accuphase’a opowiada pan prof. dr hab. Krzysztof Loska, Dyrektor Instytutu Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

krzysztof.loska@uj.edu.pl

Miejsce:
KRAKÓW | POLSKA


o opowieść o pasji, muzyce, sprzęcie, sztuce, filmem i o tym, że w gruncie rzeczy wszystkie te elementy są z sobą powiązane. Bohaterem tekstu jest pan KRZYSZTOF LOSKA, filmoznawca i meloman, człowiek, który właśnie wymienił system, w którym znalazła się elektronika firmy Accuphase. Urządzenia, które zostały zastąpione, to także urządzenia tej firmy. Opowieści wysłuchałem jedząc cudowne ciasto przygotowane przez panią MAGDALENĘ LOSKĘ, równie jak jej mąż, pan Krzysztof, zaangażowaną w proces decyzyjny.

Obydwoje są czytelnikami „High Fidelity”. Zaczęło się niewinnie – oto pan Krzysztof, jej mąż, trafił kiedyś na stronę ze spotkaniem Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, które zaprowadziło go do następnych, te jeszcze dalej – i już poszło… Czytał je w języku angielskim i miał wrażenie, że „High Fidelity” ukazuje się tylko w tym języku. Dopiero po jakimś czasie, przypadkiem, trafił na ich polskie odpowiedniki i ze zdumieniem skonstatował, że to pismo polskie i że czytał przekład. Nawet wówczas nie wiedział jeszcze, że i jego żona, i on sam już niedługo będą uczestniczyli w takim spotkaniu – mogą ich państwo zobaczyć na zdjęciach i poczytać ich wypowiedzi w relacji ze 109. KTS-u poświęconego kablom zasilającym AC Siltech i Crystal Cable (czytaj TUTAJ).

Pretekstem do naszej rozmowy była wymiana systemu, którą państwo Loskowie przeprowadzili i związane z nią perypetie. Zmieniło się okablowanie, kolumny, także i sprzęt, chociaż akurat on zmienił się jakby „mniej”. Poruszyliśmy tysiąc i jeden tematów, od sal koncertowych w Krakowie, żałując, że nie mamy takiego miejsca jak katowicki NOSPR czy Filharmonia Szczecińska, o krakowskich zespołach muzyki klasycznej, ze szczególnym uwzględnieniem bardzo dobrej Capelli Cracoviensis z fenomenalnym chórem, o mieczach samurajskich i o tym, jak jeden z nich, kosztujący – w przeliczeniu – 1 000 000 zł zalazł nabywcę w półtora tygodnia, o filmie japońskim, sztuce tego kraju i kulturze, o winylu i CD, lampach i tranzystorach, kablach i podstawkach – słowem mówiliśmy o wszystkim, o czym rozmawiają fascynaci.

Zapis części tej rozmowy, bezpośrednio związanej z systemem audio i okolicznościami, w jakim został on złożony, znajdą państwo poniżej.


WOJCIECH PACUŁA: Zajmuje się pan kinem japońskim, prawda?
KRZYSZTOF LOSKA: Tak, zajmuję się kinem japońskim, ale nie tylko – zajmuję się historią kina w ogóle.

Skąd wzięła się u pana szczególna miłość do kina japońskiego?
Trudno powiedzieć… Moje zainteresowania zmieniały w ciągu tych kilkudziesięciu lat, pisałem o sci-fi, o horrorze i tak dalej…

A wynikało to ze ścieżki zawodowej, czy zainteresowań?
Zawsze wynikało to z moich osobistych fascynacji. Kino japońskie pojawiło się mniej więcej dziesięć lat temu, chociaż było ze mną bardzo długo, od dzieciństwa i z tego okresu najlepiej pamiętam właśnie takie filmy, jak Harakiri, Bunt i Siedmiu samurajów. Jeśli dodamy do tego jeszcze Psychozę Hitchcocka, to można będzie powiedzieć, że dzieciństwo uwarunkowało moje późniejsze wybory zawodowe.

Zwykle moje zainteresowania szczegółowe przypominały zakochanie – coś nagle „pojawiało się” i stwierdzałem, że to jest to, czym chcę się zajmować. Podobnie jest z fascynacjami muzycznymi. Zresztą te moje zainteresowania ewoluują, czego przykładem jest moja ostatnia książka o postkolonializmie w Europie czy zwrot w stronę muzyki przełomu XVI i XVII wieku (Monteverdi, Gesualdo i inni). Ale faktem jest, że większość moich książek z ostatniego dziesięciolecia – chyba pięć – była poświęcona kinu japońskiemu.

Czy to zbieżność, że dziesięć lat temu „zakochał się” pan w kinu japońskim i też niemal dziesięć lat temu kupił pan swojego pierwszego Accuphase’a?
Sam nie wiem… Może to była zbieżność, może nie. Kultura japońska była mi bliska od zawsze, miałem też w głowie mit niezawodności japońskiej, dlatego do dzisiaj jeżdżę Toyotą. Przypadku więc w tym nie ma. Pierwsze teksty o kinie japońskim napisałem jeszcze na studiach, opublikowałem je w piśmie studenckim „Easy Rider”, a potem w kwartalniku „Iluzjon” – to było ponad ćwierć wieku temu. Podobnie z moimi ulubionymi filmami, w dziesiątce zawsze były dwa tytuły japońskie: Siedmiu samurajów Akiry Kurosawy i Bunt Masakiego Kobayashiego (czasem zastępowany przez Harakiri tego samego reżysera).

Lubi pan takie „listy przebojów”?
Tak, zawsze miałem skłonność do robienia list, od dzieciństwa zapisywałem pozycje piosenek np. Listy Przebojów Programu Trzeciego. Takie podejście wymaga pewnego irracjonalnego porządku. Bo przecież nie mam skatalogowanych swoich płyt, ale wiem, gdzie co mam; to, co tutaj widzimy (całe ściany w płytach – przyp. red.) to część mojej kolekcji, tylko klasyka, reszta jest w drugim pokoju. Znajomi czasem pytają, skąd wiem, gdzie jest dana płyta, bo dobrze się w tym orientuję, a ja po prostu WIEM.

Niekiedy żona dzwoni do mnie i pyta o jakiś tytuł i jestem w stanie, nie patrząc na półki, powiedzieć dokładnie, gdzie co jest. Kiedy pamięć przestanie działać, będę musiał zrobić jakiś spis. Tylko filmy japońskie są skatalogowane, ponieważ mam ich półtora tysiąca i muszę wiedzieć, czy już dany tytuł znajduje się w zbiorach, żeby nie kupować go dwa razy. Tym bardziej, że często napisy w języku japońskim na grzbietach pudełek są stylizowane i trudne do odczytania.

Szczególnie jeśli mamy obi, prawda?
Tak, właśnie – obi, czyli po japońsku „pas” opasujący kimono, ma nie tylko funkcję ozdobną i informacyjną, ale i pragmatyczną. Przecież służył do podtrzymywania broni. W czasie wojny miecze przypinano w podobny sposób, jak na Zachodzie, jednak w czasie pokoju wszystkie trzy miecze były podtrzymywane przez obi. Odnosząc to do płyt należy dostrzec zarówno użytkowość, piękno, jak i pożyteczność tego elementu wydawnictwa. Japończycy lubią ozdobne rzeczy, ale funkcjonalność jest dla nich niesamowicie ważna.

Czy miało to coś wspólnego z pańskim wyborem Accuphase’a?
Prawdę mówiąc, to wina pana Roberta (Szklarza, właściciela firmy Nautilus, dystrybutora marki Accuphase – przyp. red.). Kiedy pierwszy raz kupowałem lepszy sprzęt, a było to dziewięć lat temu, trwało to bardzo długo – poświęciłem na to miesiąc, czyli dużo więcej niż na kupno samochodu. Słuchałem wielu różnych rzeczy. Lampy mnie nie przekonały, bo zawsze słyszałem ich dźwięk, co mi przeszkadzało.

A od czego pan zaczynał, jakie to były urządzenia?
Zacząłem od wzmacniacza E-350 i odtwarzacza DP-500. Funkcjonowały już na rynku od dwóch lat, więc nie były to nowości. Wymieniając je teraz na – odpowiednio – E-470 i DP-560, uderzyły mnie różnice, ale nie w wykonaniu, a już na pewno nie w wyglądzie :) Kiedy znajomi dowiedzieli się, że wymieniam sprzęt, nie zauważyli, że to już się stało, myśleli że to ciągle te same urządzenia, co wcześniej.

Różnica pomiędzy tymi zestawami jest duża, starszy grał inaczej, znacznie ciemniejszym dźwiękiem i środek ciężkości był ustawiony niżej. Dźwięk był też bardziej miękki, czasem nawet być może za miękki. A w nowych urządzeniach, przez większą ilość informacji, punkt ciężkości średnicy jest wyżej. Kiedy wracałem na stary system, od razu wiedziałem, że jest niżej, ale nie grało to już tak dobrze, było takie jakieś „niefajne”. Wszystko brzmiało niby ciemniej, ale pytałem siebie „gdzie cała reszta?”. I nie chodzi nawet o to, że nie było góry, bo była. Po prostu wszystkiego było „mniej”.

Te zmiany bardzo mnie zaskoczyły, ponieważ myślałem, że to będzie zbliżony dźwięk – może lepszy, ale zbliżony. Zostało oczywiście wszystko to, co jest związane z kulturą dźwięku tej firmy, tj. z jego łagodnością, aksamitnością. A to jest coś, czego zawsze szukałem. Słucham przede wszystkim muzyki operowej i dla mnie kluczową umiejętnością sprzętu jest to, jak brzmi głos. Jeżeli mam jakikolwiek problem z głosem, to dyskwalifikuje on dany produkt i to całkowicie. Inne rzeczy można przedyskutować.

Jaki dźwięk pan lubi?
Lubię dźwięk ładny, pozbawiony zbędnej ostrości. Jeśli więc mamy sopran, to musi on być aksamitny. Głosy na żywo brzmią lepiej niż nagrane, dotyczy właśnie głosów żeńskich, które często brzmią na sprzęcie zbyt jasno, a nie powinny. Szczególnym wyzwaniem są soprany dramatyczne, np. słynnej śpiewaczki wagnerowskiej z 2. połowy XX wieku, czyli Birgit Nilsson. Miała fenomenalny głos i wszyscy podkreślają, że na płytach brzmi nieźle, ale zazwyczaj pokazywany jest jak laser i to z solidnym promieniem.

Niektórzy śpiewacy mają taki typ głosu, który nie jest „fonogeniczny”, a inni znowu uwielbiają nagrywać swój wokal głośno. Generalnie jest tak, że głos jest przecież cichszy niż orkiestra i tak to powinno brzmieć. Bardzo ważną rolę odgrywa przy tym zmysł wzroku, który nam pomaga w lokalizacji. Robione w „ciemno” testy – np. ocena pianistów przez jury – pokazują, jak wielki wpływ na werdykt ma to, że ich nie widzieli. Okazało się, że nawet 50% wagi oceny profesjonalnego, świetnego jury, zależało od tego, czy widzieli wykonawcę, czy nie. Przy odsłuchu sprzętu jesteśmy zdani tylko na słuch.

Tak patrzę, patrzę i widzę wyłącznie płyty kompaktowe – nie został pan „ukąszony” przez winyl?
Byłem pokoleniem, które na winylu się wychowało. A jednak prawie całą kolekcję winyli albo sprzedałem, albo rozdałem – to było może 400, może 500 albumów. Pierwszy odtwarzacz CD kupiliśmy z żoną, która również namiętnie słucha muzyki, na początku moich studiów doktoranckich. A razem z nim trzy pierwsze płyty CD: Zemstę nietoperza i Traviatę pod Carlosem Kleiberem oraz Opowieści Hoffmana z Placido Domingo. Wciąż je mam i muszę powiedzieć, że mitem jest to, że płyty CD się degenerują, że gorzej brzmią i że „znikają” z nich informacje. Te płyty mają 25 lat, słucham ich często i niczego takiego nie zauważyłem.

Do CD przekonało mnie to, że na wszystkich płytach winylowych wszystko trzeszczało. Było to szczególnie dokuczliwe w wysokich rejestrach głosów, nie mogłem się z tym pogodzić. Były to oczywiście zniekształcenia, które w pewnej mierze wynikały z niedostatków mojego gramofonu, ale nie mogłem z tym żyć. W świat płyty CD wszedłem więc gładko i bez sentymentu dla winylu. Poza jednym aspektem – graficznym. Winyl oferował czytelne libretta, zdjęcia i okładkę, o jakich z CD można tylko pomarzyć.

W pracy mam postawiony box LP z Balem maskowym w którym śpiewa moja ukochana Maria Callas i to zostało, ale właśnie jako artefakt. Przez niektórych ludzi płyty winylowe kupowane są jako gadżety – to teraz wyznacznik statusu. Nie dziwię się temu, ponieważ czarna płyta jest fajna. Ale aspekt płyty LP o którym mówiłem, czyli rozmiary, jest też czymś, co mnie odstrasza – nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak miałbym pomieścić tyle winyli, ile mam płyt CD.

Wróćmy do pańskiego pierwszego Accuphase’a – spełnił on pańskie oczekiwania?
O tak – był to dla mnie bardzo duży przeskok. Byłem w pełni usatysfakcjonowany i rozpływałem się w zachwytach. Grało to na kolumnach KEF Reference 203. Byłem przeszczęśliwy, bardzo mi się podobało itp. Od razu miałem też w miarę dobre kable – głośnikowe XLO Ultra (w bi-wiringu) i sieciówkę XLO Unlimited dla odtwarzacza, która wciąż się sprawdza. System był kupiony w całości – tak długo to trwało, ponieważ chciałem zestawić prawdziwy system, a nie dobierać komponenty. Najbardziej mnie frustruje, jeśli wiem, jak coś może dobrze brzmieć, a muszę zakup odłożyć na rok. Sprawdziłem takie etapowe zakupy i to – moim zdaniem – nie działa.

Znam ludzi, którzy raz kupionego Accuphase’a nie sprzedają – pan grał wprawdzie aż dziewięć lat na jednym systemie, ale jednak się pan zdecydował na zmianę.
Prawdę mówiąc z poprzedniego systemu byłem bardzo zadowolony i początkowo myślałem tylko o wymianie odtwarzacza. Ale nie dlatego, że mi się znudził, ale dlatego, że mam około stu płyt SACD i chciałem wykorzystać fakt, że jest tam warstwa z sygnałem wysokiej rozdzielczości. Mogłem ich oczywiście słuchać na CD, ale tylko tej warstwy. Miałem więc wrażenie, że się trochę marnują.

Drugi element, to świadomość tego, że coraz więcej firm wypuszcza pliki wysokiej rozdzielczości. Stwierdziłem, że fajnie by było to wykorzystać i że przydałoby mi się wejście USB na sygnał z komputera, za pomocą którego odtworzyłbym pliki PCM przynajmniej do 192 kHz oraz pliki DSD. Nie chciałem kupować kolejnego urządzenia, więc DP-560 wydał mi się dobrym wyborem, ponieważ mogę sobie na nim odtworzyć płyty CD, SACD i pliki wysokiej rozdzielczości puszczane z komputera.

To elementy składowe, które po zsumowaniu dały właśnie ten wynik. A jeśli dodać do tego, że przywiązuję się do rzeczy, nie szukałem innego sprzętu. Podobnie jak polegam na Toyocie, znam ją i cenię, tak samo wybrałem kolejnego Accuphase’a. Jak już mówiłem, myślałem że będzie podobnie brzmiał i że wystarczy mi zmiana samego źródła. I z tego błędnego przeświadczenia wziął się problem.

Bo zagrał w pańskim systemie nie do końca tak, jak sobie pan wyobrażał?
Tak, pierwsze próby wykonałem z kompletnym starym systemem. Nowy odtwarzacz przyniosłem do domu, posłuchałem parę dni i… Muzyka rockowa zabrzmiała świetnie, ponieważ pojawiła się większa dynamika, lepsza kontrola basu, ale z klasyką był problem, ponieważ dźwięk stał się jakiś taki cieńszy – co nam średnio odpowiadało. Stwierdziliśmy więc, że zostaniemy z naszym starym odtwarzaczem.

Niedługo potem pojawił się jednak pomysł, żeby wypróbować go z nowym wzmacniaczem. I owszem, zagrało to trochę lepiej, ale wciąż to nie było to, czego szukaliśmy. Na nieszczęście mogłem wybierać i przebierać – pan Szklarz nie wywiera presji, tylko umożliwia wypróbowanie niemal wszystkiego – co jest zgubne, bo rzeczywiście kupujemy to, co nam się podoba, a nie to, na co nas stać :) Tak więc przyjechał wzmacniacz i choć rock zabrzmiał szalenie ciekawie, wciąż się zastanawialiśmy, czy to jest całkiem NASZ dźwięk.

Problem był z wysokimi tonami w głosach – nie miały takiej aksamitności, pozytywnego zaokrąglenia, które mieliśmy wcześniej. Dostaliśmy bardzo przejrzystą górę, która była czysta i klarowna, jak dobrze szlifowany brylant. To były odsłuchy z KEF-ami, ale z różnymi kablami i z różnymi sieciówkami. Najczęściej wymieniałem kable zasilające, bo na interkonekt szybko się zdecydowałem – to Acrolink z serii 8N EVO. Porównując go z innymi interkonektami w podobnym przedziale cenowym był najlepszy, zawsze i we wszystkim dobrze się odnajdywał. Ale wciąż zastanawialiśmy się, co z tym zrobić.

Ostatecznie stwierdziliśmy, że to nie jest to. Chcieliśmy, żeby nie tyle zagrało inaczej, tylko jednoznacznie lepiej. Oddałem więc cały ten nowy sprzęt, ze wszystkimi kablami. Wciąż się jednak nie poddawałem, chciałem sprawdzić, w czym tkwi problem. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że Accuphase’y zmieniły się na gorsze, bo to przecież zupełnie nie w duchu japońskich rzemieślników. Znam tę markę i nigdy nie było tak, że góra męczyła – wręcz przeciwnie, zawsze była ładna, gładka. Bas może nie jest tak zwarty, żeby radził sobie z thrash metalem, ale przecież thrashu nie słucham, więc nie był to dla mnie żaden problem. W moim przypadku ta „półka” jest krótka – to tylko Metallica, mam ich całą dyskografię. Nie chciałem więc już nawet kupować, a sprawdzić, co poszło nie tak.

Raz na dekadę pan zmienia główne zainteresowania, więc i sprzęt musiał zostać „wyjaśniony”?
Może i tak, rzeczywiście od niedawna zajmuję się głównie kinem mówiącym o uchodźcach, ale Japonia pozostaje motywem przewodnim – właśnie przygotowuję materiały do książki o tym kraju w okresie kolonializmu, czyli do 1945 roku: Korea, Tajwan, Chiny i to, jak te zmiany przejawiały się w kinie. Ostatecznie kino zaczęło się w 1895 i pierwsza wielka kolonia japońska to Tajwan, też w 1895, więc to się jakoś tak ze sobą łączy: pierwsze 50 lat kina i 50 lat historii Japonii.

W każdym razie padł wtedy pomysł, czy aby nie warto wypróbować innych kolumn. Nie chciałem brać bardzo dużych konstrukcji, by nie przesadzić z wypełnieniem pokoju. Ale nie chciałem też kolumn podstawkowych – pierwszymi, których kiedyś słuchałem były KEF Reference 201. Było ładnie, to był dźwięk pięknej urody, ale brakowało temu wypełnienia, otwarcia na kolejne piętra w dół. Symfonia Szostakowicza musi zabrzmieć jak symfonia, a nie jak kwartet. A do tego potrzebne są większe kolumny.

Pomyśleliśmy więc, że warto by sprawdzić kolumny Dynaudio Confidence C2. Najpierw posłuchaliśmy ich w salonie Nautilusa, w pokoju na górze i było świetnie, ale dźwięk wcale nie był na dole tak otwarty, jak tego oczekiwaliśmy. Wtedy już wiedziałem, że to część brzmienia tego odtwarzacza i że masywny bas się z nim nie pojawi. To urządzenie, które nie gra niskim dołem, nie eksponuje go. Chociaż, tak naprawdę w muzyce rockowej mamy teraz basu znacznie więcej niż przedtem, co jest paradoksalne. Ale orkiestra brzmi na żywo inaczej niż rock, generalnie nie gra bardzo nisko, może poza organami. Jeśli ktoś jest miłośnikiem organów, to chyba powinien poszukać innego odtwarzacza. Ja mam trzy takie płyty, więc problemu nie było.

Kiedy kolumny przyjechały do domu, okazały się w tym zestawie znacznie lepsze od KEF-ów. Najpierw podłączone były kablem głośnikowym Acrolinka 6N-S3000, a potem Mexcel 7N-S8000 Anniversario – to była ogromna zmiana. Oprócz nich miałem też kable Acoustic Zen Absolute – i prawie się na nie zdecydowaliśmy, a to dlatego, że miały one większy, bardziej mięsisty dźwięk niż Acrolinki. Ale… System z nimi tracił szczegółowość, rozdzielczość i wyrafinowanie. Była większa siła i przestrzeń, ale brakowało czegoś w głosach – rockowe nagrania brzmiały znakomicie, ale w głosach operowych pojawiły się elementy, które nam się nie podobały. Powiem więcej – był u nas akurat znajomy i słuchając w ciemno, nie wiedząc, czego słucha, powiedział dokładnie to samo. W tym systemie to nie zagrało.

Sprawdziłem to na wielu różnych elementach i prawidłowość była taka: jeśli zyskiwałem coś na dole, na obszerności, to traciłem coś na górze, pojawiała się ostrość w głosach, w smyczkach. Dla mnie ważne jest to, aby te sekcje, które są w orkiestrze symfonicznej najważniejsze, a więc pierwsze i drugie skrzypce, brzmiały perfekcyjnie. Ich dźwięk nie może męczyć słuchacza. Prawdziwą przyjemność ze słuchania muzyki gwarantowały kable zasilające, czyli Acrolinki PC9500, które wprowadziły najwięcej pozytywnych zmian.

Biorąc to wszystko pod uwagę, można powiedzieć, że są państwo zadowoleni z tej zmiany? Gdzie państwo są w swoich marzeniach?
Na pewno nie mogę powiedzieć, że osiągnąłem ideał… Uważam, że to nie jest możliwe, bo ideałem jest brzmienie orkiestry w dobrej sali, z dobrymi muzykami, w ich dobrym dniu. Żaden sprzęt tak nie zagra, bo to fizycznie niemożliwe. Ale z tym zastrzeżeniem mogę powiedzieć, że uzyskaliśmy w tym systemie fenomenalny głos ludzki.

Wiele instrumentów grających w wyższych rejestrach brzmi bezbłędnie – jak mówiłem żonie: Jascha Heifetz nigdy nie grał tak pięknie, jak teraz, a to mój ulubiony skrzypek. Mam dużo płyt z wczesnego baroku, czyli skrzypce, ale w małych składach i to brzmi po prostu bosko – kiedy Rachel Podger gra Sonaty różańcowe Bibera, nota bene z naszym Marcinem Świątkiewiczem na klawesynie, to wszystko brzmi bosko! Brzmi to z takim wyrafinowaniem i słucha się tego z taką przyjemnością, że chce się tego słuchać więcej i więcej.

Co można by poprawić?
Można by poprawić symfonikę. Ale nie zawsze to wina sprzętu, głównie to problem samych nagrań. Mam znakomite edycje Szostakowicza i brzmią one świetnie. Ten kompozytor potrzebuje dużego dźwięku, ale i wyjątkowego szczegółu i mój system to daje. Może mógłby brzmieć potężniej, ale właściwie już mi to nie przeszkadza. Tym bardziej, że słuchamy dość cicho. Bo jedyne, czego mi brakuje, to masy, czego i tak chyba w moim pokoju się nie osiągnie. Szczególnie z Wagnerem – kiedy gra sześć tub wagnerowskich na raz, to powinno to być gęściej, niżej. Ale dla mnie ważniejszy jest głos, a w operze pełna orkiestra symfoniczna zdarza się naprawdę rzadko. Dlatego, jak dla mnie, jest bosko!


SYSTEM

  • Odtwarzacz Super Audio CD: ACCUPHASE DP-560
  • Wzmacniacz zintegrowany: ACCUPHASE E-470
  • Kolumny wolnostojące: DYNAUDIO CONFIDENCE C2 Platinum
  • Interkonekt: ACROLINK 8N-A2800III EVO
  • Kabel głośnikowy: ACROLINK MEXCEL 7N-S8000 ANNIVERSARIO
  • Kable zasilające AC: ACROLINK 7N-PC9500 (do obu urządzeń)
  • Listwa zasilająca AC: XLO zasilana kablem XLO Unlimited
  • Stolik: BASE


KRZYSZTOF LOSKA

Dyrektor Instytutu Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zajmuje się kulturą japońską, postmodernizmem, literaturą współczesną i kinem gatunkowym.. Wiceprezes Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami, Redaktor naczelny czasopisma „TransMissions: Journal of Film and Media Studies”, autor kilkunastu książek poświęconych filmowi.

za: film.uj.edu.pl (dostęp: 23.10.2017)

KSIĄŻKI (wybór):

1. Dziedzictwo McLuhana – między nowoczesnością a ponowoczesnością, Kraków: Rabid 2001.
2. Hitchcock: autor wśród gatunków, Kraków: Rabid 2002.
3. David Cronenberg: rozpad ciała, rozpad gatunku, Kraków: Rabid 2003, (współautor: Andrzej Pitrus).
4. Encyklopedia filmu science fiction, Kraków: Rabid 2004.
5. Tożsamość i media. O filmach Atoma Egoyana, Kraków: Rabid 2006.
7. Poetyka filmu japońskiego, Kraków: Rabid 2009.
6. Kenji Mizoguchi i wyobraźnia melodramatyczna, Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2012.
7. Adaptacje literatury japońskiej, Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2012.
8. Nowy film japoński, Kraków: Universitas 2013.
9. Mistrzowie kina japońskiego, Kraków: Universitas 2015.
10. Postkolonialna Europa: etnoobrazy współczesnego kina,  Kraków: Universitas 2016.