pl | en

Wzmacniacz mocy

 

Audia Flight
FLS-4

Producent: AUDIA SNC
Cena (w czasie testu): 33 000 zł

Kontakt: Via delle Azalee 13/E
00053 Civitavecchia - Rm - Italy

info@audia.it

audia.it

MADE IN ITALY

Do testu dostarczyła firma: PREMIUM SOUND


ak się jakoś złożyło, że ostatnimi czasy coraz mocniej eksploruję rynek włoskich produktów audio. I raz za razem ich produkty zaskakują mnie bardzo pozytywnie pobudzając moja ciekawość i chęć poznawania kolejnych. Rzecz już nawet nie tylko w tak znanych markach jak Pathos czy Sonus Faber, ale i tych nieco mniej znanych i, póki co nie aż tak uznanych, jak choćby Tektron, Norma Audio, M2Tech, Zingali, czy Audia Flight. Ta ostatnia, choć obecna na naszym rynku od pewnego czasu, jakoś mnie omijała.

Dobrze ponad rok temu Wojtek testował niezbyt drogą (choć to oczywiście kwestia relatywna) integrę tej marki, model FL Three S, i ocenił ją bardzo pozytywnie, przyznając jej nawet Nagrodę Roku 2015. Do tej pory miałem jedynie okazję posłuchać kilku urządzeń AF na wystawach. To nie dość, by wyrobić sobie o nich opinię, ale na tyle, aby nabrać ochoty na spotkanie z przynajmniej jednym z włoskich wzmacniaczy we własnym systemie.

I oto w końcu trafiła się okazja. Do Polski przyjechała najnowsza, stereofoniczna końcówka mocy tej marki – FLS-4. Urządzenie to słusznej wielkości i wagi, ale też i jej gabaryty pozwalają na dostarczenia takiego urządzenia do mnie na testy (piję tu do końcówek z serii Strumento ważących po 100 kg i więcej, których nikt by do mnie nie wniósł). Gdański Premium Sound był uprzejmy FLS-4 porządnie wygrzać, a zaraz po tym wzmacniacz trafił do mnie.
Nowa włoska stereofoniczna końcówka mocy waży „drobne” 34 kg netto, a w solidnej drewnianej skrzyni, w której jest dostarczana, waga sięga już ponad 42 kg. Trzeba się więc było zdrowo namęczyć, żeby wtargać to urządzenie do mnie do domu i ustawić je na stoliku. Ale z pomocą Arka Sztandera z Premium Sound udało nam się tego dokonać.

Końcówka robi bardzo solidne wrażenie. Gruby front z charakterystycznym „schodkiem”, który oddziela grubszą, dolną część, od nieco cieńszej, mniejszej i zawierającej podświetlony na niebiesko „uśmiech” górnej, choć niby prosty, wyjątkowo łapie za oko (przynajmniej moje). Tak naprawdę ów „uśmiech” to jedno z dwóch skojarzeń, które niemal natychmiast przyszły mi do głowy po włączeniu wzmacniacza.

Drugie to... Cylon – tak, znowu ten paskudny robot z serialu BattleStar Gallactica, o którym wspominałem przy okazji recenzji kolumn Hansen Audio The Knight 2. One też w miejscu ust miały taki podświetlany pasek. Różnica jest co prawda taka, że u nich był czerwony, a tu jest niebieski, ale skojarzenie było natychmiastowe. Nawet gdy wzmacniacz nie jest włączony światło padające z zewnątrz sprawia, że ów pasek jest wyraźnie widoczny. Myślę, że w czarnej wersji kolorystycznej, która trafiła do testu, robi to nawet większe wrażenie niż w przypadku srebrnego frontu.

Obudowa wykonywana jest z aluminium przy użyciu maszyn CNC, a po wykonaniu każdego elementu jakość wykonania jest starannie kontrolowana i w razie potrzeby „poprawiana/wygładzana” ręcznie. Niektóre, krytyczne elementy są wykańczane wyłącznie ręcznie. Efekt uzyskany w ten sposób jest po prostu znakomity. Dizajn może i jest dość prosty, ale elegancki, a jakość wykonania i wykończenia robi z tego urządzenia przedmiot, który śmiało można postawić nawet w eleganckim wnętrzu.

Jako że to stereofoniczna końcówka mocy jedynym manipulatorem, umieszczonym w małym zagłębieniu w dolnej części płyty frontowej, jest wyłącznik sieciowy. Tył jest nieco bogatszy – użytkownik dostaje bowiem do dyspozycji po dwie pary gniazd głośnikowych na kanał, wejścia zbalansowane (XLR) i niezbalansowane (RCA), oraz zbalansowane wyjście.

To potężna stereofoniczna końcówka mocy, która potrafi oddać 200 W mocy na kanał dla 8 Ω (i nawet 900 W dla 2 Ω) co w praktyce przełoży się na doskonałą kontrolę zdecydowanej większości kolumn dostępnych na rynku. Podobnie jak np. Norma Audio, także i Audio Flight stawia na bardzo szerokie pasmo przenoszenia (wg producenta sięga ono powyżej 0,7 MHz). Jak podkreślono na stronie internetowej, przy tworzeniu tej konstrukcji rzecz nie była w samych parametrach jako takich, choć te są ważne, ale i w wykorzystaniu już 20-letniego doświadczenia inżynierów Audia Flight w projektowaniu bezkompromisowych wzmacniaczy, które zostało jeszcze wsparte krytycznymi odsłuchami „wytrenowanych uszu”.

Do mnie bardzo przemawia jeszcze jedno, znalezione tam, odniesienie, a mianowicie porównanie do lutnika budującego swoje instrumenty, który konstruuje je według pewnych założeń, ale ostatecznie stroi je używając swojego słuchu, doświadczenia i wrażliwości na piękny dźwięk. Jak zapewnia producent, tak samo wygląda to w przypadku jego urządzeń, w tym FLS-4.

Choć FLS4 reprezentuje niższą serię to wiele elementów zaczerpnięto z topowych wzmacniaczy Strumento na czele z w pełni zbalansowanym układem dual mono, starannie selekcjonowanymi elementami, 32 wysokiej klasy tranzystorami mocy, oraz zasilaczem, w którym zastosowano nisko-impedancyjne kondensatory (o pojemności łącznej 288 000 μF tylko w samym głównym zasilaczu).

AUDIA FLIGHT w „High Fidelity”
  • NAGRODA ROKU 2015: Audia Flight FL THREE S - wzmacniacz zintegrowany
  • TEST: Audia Flight FL THREE S - wzmacniacz zintegrowany
  • TEST: Audia Flight 100 - wzmacniacz mocy

  • Płyty użyte w odsłuchu (wybór)

    • Chopin Recital, wyk. Maurizio Pollini, Toshiba-EMI EAC-55137, LP.
    • Alan Silvestri, Predator, Intrada MAF 7118, CD/FLAC.
    • Cannonball Adderley, Somethin' else, Classic Records BST 1595-45, LP.
    • Daniel Gaede, The tube only vinyl, TACET L117, LP.
    • Dead Can Dance, Spiritchaser, 4AD/Mobile Fidelity MOFI 2-002, 180 g LP.
    • Dire Straits, Love over gold, VERTIGO 25PP-60, LP.
    • Eva Cassidy, The Best of, Blix Street Records G8-10206, LP.
    • Georges Bizet, Carmen, RCA Red Seal SPA 25 064-R/1-3, LP.
    • Hugh Masekele, Time, Sony Jazz 508295 2, CD/FLAC.
    • Keith Jarrett, The Koeln Concert, ECM 1064/65 ST, LP.
    • Led Zeppelin, Led Zeppelin II, Atlantic 8122796438, LP.
    • Miles Davis, Sketches of Spain, Columbia PC8271, LP.
    • Mozart, Cosi Fan Tutte, dyr. Teodor Currentzis, MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00O1AZGD6, LP.
    • Możdżer Danielsson Fresco, The Time, Outside Music OM LP 002, LP.
    • The Ben Webster Quintet, Soulville, Verve Records M GV-8274, LP.

    Japońskie wersje płyt dostępne na

    To, że mam do czynienia z urządzeniem niezwykłym usłyszałem już przy pierwszym słuchanym kawałku. Mówiąc szczerze, wrażenie było tak duże i tak zaskakujące, że nawet nie pamiętam od czego rozpocząłem odsłuchy. A właściwie to nawet nie był odsłuch – ot, podłączyłem system i puściłem jakąś muzykę, żeby dać Audii (i sobie) czas na akomodację w systemie. Tylko, że wzmacniacz nie chciał dać mi czasu na przyzwyczajenie się do jego brzmienia, nie pozwolił mi zając się czymś innym. Od początku niepodzielnie zawładnął moją uwagą używając do tego kombinacji wielu cech brzmienia, z których części zupełnie się po nim nie spodziewałem.

    Od czego tu zacząć? Może od tego, że testowany wzmacniacz grał z testowanymi w poprzednim miesiącu Hansenami The Knight 2. Soundclub dalej ich nie odebrał, więc korzystam na razie z tych fantastycznych głośników (moje też są wyborne, ale Hanseny są jeszcze lepsze). Już po kilku różnych kawałkach było jasne, że włoski wzmacniacz trzyma kanadyjskie kolumny w równie żelaznym uścisku jak mnie. I że robi to ukradkiem, bez wysiłku, wcale nie chwaląc się, że to on rozdaje karty, nie narzucając im swojego (jaki by nie był) charakteru.

    Pisałem w recenzji The Knight 2, że ich bas robi ogromne wrażenie (nawet jeśli nie dorównuje w tym zakresie większym Prince'om V2). Cóż, choć końcówka Brystona wydawała się wyciskać z nich niemal wszystko, co miały do pokazania w tym zakresie, jak się okazuje owo „niemal” kryło w sobie całkiem jeszcze spory margines. Rzecz nawet nie w samej kontroli i definicji dolnej części pasma, bo tu „Kanadyjczyk” jeśli w ogóle, to bardzo niewiele ustępuje „Włochowi”. To bardziej kwestia barwy, nasycenia, intensywności basu, a za sprawę tych wszystkich atutów, także i powodującej klasyczny opad szczęki imponującej naturalności tego zakresu. Nic nie ujmując znakomitemu Brystonowi, Audia Flight w tych aspektach gra jeszcze o klasę lepiej (nie zapominajmy, że kosztuje o 50% więcej).

    Nie miało kompletnie znaczenia, jaką muzykę grałem. Bas akustyczny – proszę bardzo. Po pierwsze fantastycznie różnicowany – kontrabas, nawet w rękach tego samego muzyka (choćby Raya Browna) na każdej płycie brzmiał inaczej. Za każdym razem był jednakże dużą, trójwymiarową bryłą, świetnie oddane były proporcje między strunami a pudłem, niesamowita była natychmiastowość każdego szarpnięcia struny, realność struny brzęczącej na gryfie. Gdy Isao Suzuki używał smyka sięgając najniższych dźwięków, jakie można z tego instrumentu wydobyć, czułem każde pociągnięcie głęboko w trzewiach, nawet jeśli zejście fizycznie nie było aż tak niskie jak na wspomnianych Prince'ach V2.

    Gitary akustyczne w różnych wydaniach, czy to koncertowo z San Francisco Friday Night, czy na Flamenco puro live, czy w końcu ze studyjnej płyty Badi Assad, to kolejne instrumenty, które sprawiły, że brwi uniosły mi się bardzo wysoko i tak już pozostały. Żaden tranzystor spośród testowanych u mnie w domu do tej pory, nie zagrał gitar w tak naturalny, płynny i - pewnie się powtarzam - zachwycający sposób. Instrumenty akustyczne z gitarami na czele to domena lamp, kropka! A tymczasem oto całkowicie kwarcowa końcówka mocy (choć wsparta lampami w pre i DAC-u) prezentowała je w tak obłędny sposób, jakby siedziały w niej jakieś triody i to pracujące w układzie SET. Pewnie, że genialne Kondo Souga i Kagura, czy wzmacniacze Audio Tekne zbliżały się do brzmienia prawdziwych instrumentów jeszcze nieco bardziej, ale - u licha! - kosztując po kilka, albo i kilkanaście razy więcej!

    Jak to bywało przy testach najlepszych lamp, teraz także odkurzyłem swoją gitarę, dostroiłem ją do Paco de Lucii i chwilę z nim pobrzękałem (bo trudno to nazwać graniem). To, jak podobnie wypadały gitary odtwarzane przez system i ta, na której grałem, było niezwykłe. Znowu w grę wchodziła ta natychmiastowość szarpnięć, znowu słychać było jak każda struna wibruje, jak pudło przejmuje te wibracje i je wzmacnia, jak długie, pełne, prawdziwe są wybrzmienia.

    Od instrumentów akustycznych już niedaleko do wokali. Śpiewała już dla mnie, jakże pięknie, Badi Assad, a teraz przyszła kolej na Macy Gray z jej najnowszego krążka Stripped (bardzo dobra płyta swoją drogą!). A śpiewać potrafi! Świetny głos został pokazany z precyzją pozwalającą skupić się w równej mierze na jego barwie, fakturze, jak i na wyjątkowym talencie artystki. Na tej samej płycie, zapewne wtedy, gdy Macy akurat nie śpiewała, przyuważyłem dźwięczne, mocne, pełne blachy perkusji. Ich świetne różnicowanie, doskonałe oddawanie wybrzmień i szybkość znowu przywodziły na myśl doświadczenia iście koncertowe. Tym bardziej, że tam, gdzie mocniej włączały się bębny kolejny raz dawała o sobie znać natychmiastowość każdego uderzenia pałeczki i równie błyskawiczna odpowiedź pięknie sprężystej membrany. To soczystość każdego uderzenia, jego ogromna energia, doskonały timing i wyborne różnicowanie sprawiały, że perkusja brzmiała tak dobrze, tak mocno, tak... prawdziwie. Jakoś niezależnie od tego, jakim instrumentom przyglądałem się bliżej, to najważniejsze wrażenie sprowadzało się za każdym razem do tego, jak naturalnie i prawdziwie każdy z nich wypadał z FLS-4.

    Krążka Macy Gray słucha się świetnie, pomimo że nawet tak doskonały w zakresie kontrolowania niskich tonów zestaw jak FLS-4 z Knightami 2 nie cywilizował nieco napompowanego kontrabasu, nie czynił go przyjemniejszym dla ucha. Brzmiało to trochę jak na koncercie Oregonu, który odbył się już ładnych kilka lat temu bodaj w warszawskiej Romie, gdzie ustawiony na drewnianym podeście instrument buczał, brzmiał głucho i nieco tępo – tu jest podobnie, ale tak to zostało po prostu nagrane. A Audia Flight nie zamierzała oszukiwać, ukrywać, polerować, wygładzać – jasno pokazała, że jeśli poczęstować ją nagraniem, w którym są elementy słabiej zrealizowane, to ona tak to właśnie pokarze. A jednocześnie te, które uchwycono na (umownej) taśmie prawidłowo, czyli w tym wypadku wokal, czy bębny, wypadły znakomicie.

    Świetnie wypadały też te najintensywniejsze, pełne pasji wokale np.: Etty James, Janis Joplin, czy Marka Dyjaka. Ekspresją bowiem, ten włoski tranzystor, potrafi dorównać niejednej, bardzo dobrej lampie. A że i przestrzeń i obrazowanie poszczególnych źródeł pozornych, a więc i wokalistów, jest wyborna, miałem wrażenie, że każde z tych artystów stoi niemal na wyciągnięcie ręki ode mnie i śpiewa z tak ogromną intensywnością, że aż iskry tańczą na mikrofonie...

    Ogromną klasę Audia Flight udowodniła także w dużej klasyce. Znakomita rozdzielczość w połączeniu z bardzo dobrą separacją, uzupełnione jakże naturalną (i znowu to wciskające się wszędzie określenie) prezentacją barw i tą niesamowitą energią grania sprawiały, że czy to symfonie Mozarta i Beethovena, czy opery tegoż pierwszego, czy Verdiego, były czymś więcej niż tylko zwykłym słuchaniem. Były bowiem intensywnym, pobudzającym, wciągającym przeżyciem. Każdego utworu, niezależnie od tego czy trwał 20 czy 120 minut słuchałem z pełnym skupieniem i zaangażowaniem od pierwszej do ostatniej sekundy.

    Rozmach i potęga jaką FLS-4 potrafił nadać odtwarzanej orkiestrze nie były oczywiście w 100% oddać prawdziwej dynamiki, bo to po prostu niemożliwe w warunkach domowych, ale biorąc poprawkę na możliwą do zaprezentowania skalę, była to po prostu genialna prezentacja. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Tzn. oczywiście zdarzało się wcześniej, ale wyłącznie z urządzeniami lampowymi. Pierwszy raz tak bardzo w muzykę zaangażował mnie czysty tranzystor.

    Na sam koniec zaserwowałem sobie dawkę rocka, tak naprawdę doskonale już wiedząc, czego się spodziewać. Doskonały pace&rhythm, gigantyczna porcja naturalnie brzmiącej energii, szybkość, natychmiastowość ataku, niskie zejście mocno dociążonego basu, który był niesamowicie sprężysty, konturowy, ale absolutnie nie sztucznie utwardzony. Gitary brzmiały kapitalnie – z mięchem, drivem, z odpowiednią porcją agresji i rockowego brudu. Gitary basowe w większości wypadków były twarde, szybkie, brzmiały potężnie wyznaczając puls nagrań.

    Żadnego oszukiwania – kompresję w nagraniach było słychać, nie najlepszą ich jakość także. Ale ten typ muzyki to ma być przede wszystkim fun, to mają być popisy znakomitych muzyków i wokalistów, które, właściwie zaprezentowane, bez trudu odciągają uwagę słuchaczy od wad realizacji. Audia Flight wywiązywała się z tak sformułowanych zadań fantastycznie, a ja bawiłem się doskonale przy AC/DC, Peterze Gabrielu, Genesis, Marillion i kilku innych kapelach.

    Podsumowanie

    Od pewnego już czasu, nawet jeszcze przed upgradem kolumn z Matterhornów do Modelu One rozglądałem się za potencjalnym następcą mojego Modwrighta KWA100SE. I mówiąc szczerze nie bardzo takowego widziałem. Oczywiście rzecz w możliwościach finansowych, a nie w braku lepszych wzmacniaczy od mojego. Założenie było takie, że musi to być urządzenie wyraźnie wyższej klasy, ale grające tak jak lubię. Do recenzowania potrzebuję oczywiście tranzystora, ale musi on grać muzykalnie, musi nie tylko spisywać się doskonale w zakresie basu, grać energetycznie, zapewniać doskonałą kontrolę wszelkich kolumn, jakie mogą trafić do testu, grać czystą, detaliczną, otwartą, ale i wyrafinowaną, dociążoną górą pasma, ale także oferować pełną, kolorową, nasyconą średnicę, dobrą przestrzeń i trójwymiarowość prezentacji. I jakoś takich kandydatów wśród znanych mi końcówek mocy na ewentualnie osiągalnym pułapie cenowym do tej pory właściwie nie spotkałem.

    Jak już się Państwo domyślili Audia Flight FLS-4 właśnie trafiła na moją prywatną listę potencjalnych upgrade’ów systemu referencyjnego i to od razu na pierwsze miejsce. Nie wiem czy faktycznie i kiedy uda mi się to zrealizować, ale dla Państwa to, mam nadzieję, wskazówka, że tym wzmacniaczem po prostu trzeba się zainteresować. Zdecydowanie warto bo to fantastyczne urządzenie!

    Audia Flight FLS-4 to stereofoniczna końcówka mocy, pierwszy produkt w serii FLS. To całkiem spore i ciężkie urządzenie oferujące 200 W na kanał dla 8 Ω i podwajające moc dla 4 Ω. Włoski producent, podobnie jak np., Norma Audio, także stawia na bardzo szerokie pasmo przenoszenia, w tym przypadku sięgające powyżej 0,7 MHz. Elegancką, sztywną, bardzo solidną obudowę starannie wykonano z aluminium. Dostępne są dwie wersje kolorystyczne – srebrna i czarna. W dolnych rogach płyty frontowej umieszczono niewielkie napisy z nazwą firmy i modelu, a pośrodku dolnej części, w zagłębieniu umieszczono malutki przycisk włączający urządzenie, a powyżej malutką diodę.

    Główną, by nie powiedzieć jedyną ozdobą przedniej części tej końcówki mocy, jest umieszczony powyżej wspomnianego „schodka” podświetlany „uśmiech” (podświetlenie można wyłączyć). Choć wygląda to na jednolity element de facto składa się z kilku elementów, które miganiem wskazują ewentualny problem z urządzeniem gdy zadziała jeden z układów zabezpieczających. Boki wzmacniacza to duże, solidne, świetnie wykonane radiatory odprowadzające spore ilości ciepła.

    Z tyłu umieszczono po dwie pary gniazd głośnikowych na kanał, wejścia XLR i RCA i mały przełącznik, którym wskazujemy wybrany sposób połączenia wzmacniacza z przedwzmacniaczem, bądź źródłem z regulowanym wyjściem. Co ciekawe obok umieszczono jeszcze „męskie” złącze XLR, które przeznaczone jest do połączenia z drugą sztuką FLS-4, jeśli taką posiadamy i chcemy zastosować bi-amping. Dodatkowo, obok wspomnianego przełącznika RCA/XLR umieszczono gniazda wejścia/wyjścia triggera, dzięki którym końcówkę można połączyć z innymi urządzeniami także wyposażonymi w triggery. W dolnej części tylnego panelu, pośrodku umieszczono gniazdo zasilania wraz z głównym włącznikiem.

    Już sam układ złączy na tyle wzmacniacza sugeruje, że to urządzenie w układzie dual-mono, a jak pisze producent, jest ono także w pełni zbalansowane, podobnie jak topowe końcówki tej marki z serii Strumento. Z nich także zaczerpnięto starannie selekcjonowane elementy oraz 32 tranzystory mocy. W główny zasilaczu zastosowano 16 niskoimpedancyjnych kondensatorów o pojemności 18 000 µF (czyli łącznej 288 000 μF). Każdy kanał obsługują po dwa, wysokoprądowe zasilacze, oraz po cztery niezależne, w pełni stabilizowane. Osobny transformator toroidalny 15 VA zasila układy logiczne i zabezpieczające, co całkowicie izoluje je od układów audio. W sumie w urządzeniu pracuje 12 zasilaczy!

    Producent stosuje produkowane na zamówienie płytki drukowane dodatkowo pokrywane warstwą wysokiej klasy miedzi. Główny transformator toroidalny o mocy 2000 VA jest zamknięty w podwójnej ferromagnetycznej puszce ekranującej i dodatkowo zalany specjalną żywicą.


    Dane techniczne (wg producenta)

    Moc wyjściowa RMS na kanał: 200 W/8 Ω, 400 W/4 Ω, 900 W/2 Ω
    Pasmo przenoszenia (1 W RMS -3 dB): 0,3 Hz – 700 kHz
    Współczynnik tłumienia (przy 8 Ω) DF: > 650
    Wzmocnienie: 29 dB
    Czułość wejściowa: 1,41 V RMS
    Pasmo przenoszenia (1W RMS, -3 dB): 0,3 Hz ÷ 0,7 MHz
    Szybkość narastania sygnału (dla 8 Ω): > 160 V/µS
    THD: < 0,05 %
    S/N: 110 dB
    Impedancja wejściowa (RCA i XLR): 7,5 kΩ
    Zużycie prądu w trybie standby: mniej niż 1 W
    Nominalne zużycie prądu (wzmacniacz włączony bez sygnału): 170 W
    Max. zużycie prądu (200 W RMS dla 8 Ω, oba kanały): 840 W
    Wymiary: 450x177x440 mm
    Waga: 34 kg
    Kolor: srebrny lub czarny


    Dystrybucja w Polsce:

    AUDIO ANATOMY


    audioanatomy.pl

    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl
    • HighFidelity.pl

    System odniesienia

    - Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
    - Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
    - Końcówka mocy Modwright KWA100SE
    - Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
    - Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
    - Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
    - Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
    - Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
    - Kolumny: Bastanis Matterhorn
    - Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
    - Słuchawki: Audeze LCD3
    - Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
    - Przewód głośnikowy -
    LessLoss Anchorwave
    - Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
    - Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
    - Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
    - Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
    - Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot