pl | en

Wzmacniacz mocy

 

My Sound
CUBE

Producent: MY SOUND
Cena (w czasie testu):
Wersja podstawowa: 7490 euro
Wersja amorficzna: 8990 euro


Kontakt: Artur Biniak
ul. Różana 3| 64-500 Szamotuły | Polska

contact@mysound.com
mysound.com.pl

MADE IN POLAND

Do testu dostarczyła firma: MY SOUND


Polsce można tworzyć produkty wysokiej, by nie rzec - wręcz światowej klasy. I rzecz już nie tylko w brzmieniu, ale i w dizajnie, i jakości wykonania. Przykładem na to mogą być wzmacniacze z podpoznańskich Szamotuł firmy My Sound.

Z firmą My Sound znamy się od kilku lat. Znajomość polegała do tej pory na regularnych spotkaniach w czasie wystaw audio. Polska marka pojawia się bowiem co roku w Monachium, na wystawie High End, gdzie debiutowała w 2012 roku oraz na warszawskiej wystawie Audio Video Show (do niedawna Audio Show). W stolicy Bawarii My Sound wraz z kilkoma innymi rodzimymi markami co roku współtworzy system, z którego ja (a pewnie i wielu innych polskich audiofilów) jestem dumny. Pojawiają się w nim bowiem urządzenia wysokiej klasy i to zarówno pod względem brzmienia, jak i wykonania, a nawet – co w przypadku rodzimych produktów audio do niedawna było prawdziwą rzadkością – dizajnu wzbudzając zainteresowanie i wręcz podziw odwiedzających z całego świata.

Firma jest na rynku od czterech lat, ale wystarczy zajrzeć na jej stronę by zobaczyć, że nie jest to jeden z przypadków marek, które co kilka miesięcy wypuszczają na rynek kolejne bardziej czy mniej udane produkty. Nazwa firmy, My Sound (‘Mój Dźwięk’, ew. ‘Moje Brzmienie’) jest wyraźnym sygnałem wyjaśniającym podejście jej twórców do tego co robią. Budują urządzenia, które grają tak, jak oni chcą (lubią), żeby urządzenia grały. Oczywiście to nie jedyny taki przypadek – z rozmów z konstruktorami z wielu, zwłaszcza mniejszych marek, wynika, że w swoich projektach starają się realizować swoją wizje dźwięku mając nadzieję, że inni po prostu ją podzielają.

W przypadku My Sound rzecz chyba nie tylko w samym dźwięku, ale i w bardzo oryginalnym dizajnie. Oferowane wzmacniacze nazywają się Cube (kostka, sześcian) i nazwa bierze się wprost z ich kształtu. Kolor obudowy właściwej jest niemal dowolny, choć w ofercie są trzy podstawowe wersje. Oferta w tym względzie jest szeroka i każda wersja wygląda znakomicie.
Ciekawostką dotyczącą genezy tych wzmacniaczy jest fakt, iż powstały one gdy jeden z konstruktorów nie mógł znaleźć satysfakcjonującej go amplifikacji do swoich kolumn Sonus Faber Extreme. Jak mi powiedział, przesłuchał produkty znanych marek, w większości mocne, tranzystorowe bestie i jakoś nie chciało „kliknąć”, ani razu nie pomyślał, że to właśnie TO. Zbudował więc 12 W, lampowe monobloki oparte o jedną z stosunkowo nielicznych, stworzonych do audio lamp – EL84 i... okazało się, że „mamy TO!” Niby nie miało prawa zagrać, a zagrało.

Forma tychże wzmacniaczy i firma je produkująca przyszły dopiero później. Owa forma, od której wzięła się nazwa „Cube”, jest pewną stałą wszystkich (nawet jeśli nielicznych) konstrukcji My Sound. Na dziś w ofercie są testowane monobloki oraz ich wersja wyposażona w regulację głośności. Jak mi powiedzieli panowie przy odbiorze urządzeń, na Audio Video Show 2016 powinni zdążyć z ostateczną wersją swojego przedwzmacniacza, do którego powstaje również moduł gramofonowy. Prototyp tego urządzenia był już pokazywany w Monachium (i stąd wiem, że będzie wyglądał podobnie), ale najwyraźniej obaj panowie są perfekcjonistami i dopóki nie są absolutnie przekonani, że produkt jest gotowy, skończony nie zamierzają go oferować klientom. Jak mi powiedzieli, trwają prace nad kolejnymi konstrukcjami i – jak śmiejąc się stwierdzili – znając ich tempo może to trochę potrwać. Mimo to pewnie warto zaczekać, zwłaszcza że jest szansa na konstrukcję PSE na mojej ulubionej triodzie... :)

Płyty użyte do testu (wybór)

  • Chopin Recital, wyk. Maurizio Pollini, Toshiba-EMI EAC-55137, LP
  • TREME, soundtrack, Season 1, HBO 0602527508450, CD
  • Aerosmith, Pump, Geffen Records, FLAC
  • Cannonball Adderley, Somethin' else, Classic Records BST 1595-45, LP
  • Dead Can Dance, Spiritchaser, 4AD/Mobile Fidelity MOFI 2-002, 180 g LP
  • Dire Straits, Love over gold, VERTIGO 25PP-60, LP
  • Eva Cassidy, The Best of, Blix Street Records G8-10206, LP
  • Georges Bizet, Carmen, RCA Red Seal SPA 25 064-R/1-3, LP
  • Kermit Ruffins, Livin' a Treme life, Basin Street B001T46TVU, CD
  • Led Zeppelin, Led Zeppelin II, Atlantic 8122796438, LP
  • Lee Ritenour, Rhythm sessions, Concord Records CRE 33709-02, CD
  • Miles Davis, Sketches of Spain, Columbia PC8271, LP
  • Mozart, Cosi Fan Tutte, dyr. Teodor Currentzis, MusicAeterna Orchestra, Sony Classical B00O1AZGD6, LP
  • Wycliff Gordon, Dreams of New Orleans, Chesky B0090PX4U4, CD
  • AC/DC, Back in black, SONY B000089RV6, CD/FLAC
  • Guns N' Roses, Use your illusion 2, Geffen Records B000000OSG, CD/FLAC
Japońskie wersje płyt dostępne na

Nie wiem jak Państwu, ale mnie lampa EL84 z high-endem się nie kojarzy. Podobnie jak EL34 także i ta pentoda mocy przywodzi na myśl raczej niezbyt drogie, dość proste, fajnie grające, ale nie wychodzące powyżej pewnego poziomu wzmacniacze. Co prawda dobre opinie zbierają wzmacniacze Lebena, a Kondo oferuje integrę na EL34 za kosmiczne (tzn. nie jak na nich, ale obiektywnie rzecz biorąc, bo to jakieś 100 tys. złotych) pieniądze, udowadniając po raz kolejny, że same bańki próżniowe to ledwie ułamek końcowego brzmienia, a kluczem jest aplikacja, ale to jednak firmy z ogromnym doświadczeniem i wiedzą. Czy polska marka, istniejąca na rynku ledwie kilka lat mogła sobie poradzić z podobnym zadaniem równie dobrze?

Odsłuchy wystawowe nie mogły dać ostatecznej odpowiedzi na to pytanie, ale mnie zdecydowanie zachęciły do posłuchania produktów My Sound we własnym systemie. Dlatego właśnie od pewnego czasu umawialiśmy się na ten test. Co prawda miała to być recenzja zestawu – końcówek mocy wraz z przedwzmacniaczem. Ale – już o tym mówiłem - perfekcjonizm twórców spowodował, że wprowadzenie przedwzmacniacza do oferty się odwleka. Zamiast z firmowym pre monobloki grały więc u mnie z dwoma przedwzmacniaczami – moim ModWrightem LS100 oraz testowanym od dłuższego czasu bardzo dobrym, OTL-owym przedwzmacniaczem/wzmacniaczem słuchawkowym EternalArts HLP.

Monobloki Cube oferują 12 W na kanał, co sugeruje, że należy je zestawiać ze stosunkowo łatwymi do napędzenia kolumnami (choć opisany powód ich powstania może jednak sugerować co innego). Na wystawach grają regularnie z tubami lubelskiej marki hORNS i nawet była szansa, że i u mnie zestawimy taki system. Niestety nie udało się tego zgrać w czasie i dlatego skorzystałem z grających u mnie już od kilku miesięcy bardzo udanych, amerykańskich, wysokoskutecznych kolumn marki DeVore Fidelity o nazwie Orangutan 93. W nazwie ukryta jest ich skuteczność – 93 dB, nominalna impedancja to 10 Ω, a producent deklaruje, iż nie spada ona poniżej 7,75 Ω dzięki czemu doskonale współpracują nawet z kilkuwatowymi wzmacniaczami. Wydawały się więc idealnymi partnerami dla testowanych Kostek, co potwierdziło się w praktyce. Źródłami w teście były: (w torze cyfrowym) Lampizator Big7 oraz (w torze analogowym) gramofony pana Janusza Sikory (mój Basic w wersji max, oraz całkowita nowość, która niedługo będzie ofertę tej marki otwierać, a której premiera planowana jest na najbliższą wystawę Audio Video Show).

Zacznę od rzeczy, która w przypadku wzmacniaczy lampowych nie jest tak oczywista. Otóż wzmacniacze My Sound są produktami „bezproblemowymi”, nie wymagały żadnych dodatkowych zabiegów i to niezależnie od tego z którym przedwzmacniaczem i źródłem grały. Od początku w głośnikach była cisza, żadnych przydźwięków, szumów, trzasków – podłączyłem system i mogłem od razu zacząć grać. Miałem już do czynienia z niejedną, czasem nawet świetnie grającą konstrukcją lampową, z którą najpierw trzeba było się zdrowo namęczyć, by zlikwidować przydźwięk, czy szumy słyszalne w głośnikach. Oczywiście nie byłem w stanie sprawdzić każdej możliwej konfiguracji więc nie mogę zagwarantować owej bezproblemowości w każdym możliwym zestawieniu, ale tych kilka przetestowanych sugeruje, że te urządzenia po prostu nie sprawiają kłopotów. Fakt uzyskania takiego efektu jest tym bardziej godny podziwu, że wzmacniacze mieszczą się w stosunkowo niedużych obudowach uniemożliwiających odsunięcie elementów konstrukcji od siebie na większą odległość.

Zwykle przy testach początek testu jest dość prosty – łatwo jest wskazać cechę bądź cechy charakterystyczne dla danego urządzenia i od nich zacząć opis. Ale tu wcale tak łatwo nie poszło. Pomimo, iż do każdego testu staram się podchodzić bez konkretnych oczekiwań, czy, nomen omen, (jak mówią Anglicy) biasu, to jednak choćby podświadomie jakieś oczekiwania mam. EL84 – słodki, niezbyt szybki, ciepły, przyjemny, ale nieprzesadnie transparentny ani dynamiczny dźwięk. Taki stereotyp tej lampy gdzieś tam we mnie siedział. A tymczasem... Pierwsze co sobie pomyślałem to: nie gra jak lampa. Tyle, że kilka, może kilkanaście minut później z kolei pomyślałem: a jednak gra jak lampa. I tak w kółko przez niemal cały pierwszy, spędzony na słuchaniu, wieczór.

Skąd się brała ta moja labilność? Zaczynając od początku zapytajmy, czy to jest ciepły dźwięk? OK, może to takie 0,5 stopnia na plusie, a nie absolutnie neutralne brzmienie, ale większość lampowców i nawet część tranzystorów gra cieplej. Słowem testowane końcówki mocy w tym względzie nie grają jak typowa lampa. Okrągły, wolny, przeciągany basik? Nic z tych rzeczy! Bardzo dobra kontrola nad 10-calowymi wooferami, z których testowane wzmacniacze bez wyraźnego wysiłku wycisnęły niskie zejście, dobrze je dociążając, kontrolując i różnicując. Trafił się akurat Marcus Miller szalejący na basie na TuTu i brzmiało to w niemal równie kontrolowany, szybki i dynamiczny sposób jak w ubiegłym roku na znakomitym warszawskim koncercie. Szybkość ataku robiła wrażenie, podobnie jak równie błyskawiczne wytłumianie dźwięków, albo długie wybrzmienia, gdy muzyk na nie pozwalał. Orangutany 93 to nie są duże kolumny, ale napędzane 12 watami z Cube’ów dawały czadu i wypełniały mój pokój muzyką!

Gdy dla odmiany na talerzu gramofonu wylądował album Raya Browna i zabrzmiał jego kontrabas ocena znów odwróciła się o 180 stopni – tylko lampy potrafią zagrać tak mięsistym, ale jednocześnie sprężystym i bajecznie kolorowym, pięknie różnicowanym, akustycznym basem. To bańki próżniowe specjalizują się w pokazywaniu właściwej ilości pudła w brzmieniu tego instrumentu, to dzięki ich plastyczności „widać” jak wielki to instrument. No i w końcu to właśnie one potrafią zadbać o pełne, długie wybrzmienia.

Tylko... nie wszystkie wzmacniacze lampowe radzą sobie z oddaniem szybkości ataku, błyskawicznego szarpnięcia struny, czy delikatnego, ale niezwykle szybkiego stuknięcia w strunę na gryfie. Rzecz nie w samej mikrodynamice, bo ta jest mocną stroną większości takich konstrukcji, ale właśnie w szybkości, którą burgundowe (w tej wersji) wzmacniacze My Sound prezentowały. Co ważne różnicowanie nagrań było także bardzo dobre – nie na wszystkich przecież kontrabas jest tak dobrze nagrany jak na Soular energy. Tam gdzie nie udało się go uchwycić tak perfekcyjnie i pojawiał się za duży udział pudła, czy przeciąganie dźwięków polskie wzmacniacze tak to właśnie pokazywały.

Kontynuując więc konwencję można powiedzieć, że grały jak lampa, ale bardzo dobra, która nie upiększa rzeczywistości, co jest prawdą także w przypadku dobrych tranzystorów. I jak dobra lampa sprawiały, że bas brzmiał organicznie, nie był suchy, nie miał podkreślonej fazy ataku. Tak, wysokiej klasy wzmacniacze tranzystorowe potrafią zagrać jeszcze szybciej, z jeszcze większą dynamiką, ale z kolei jedynie bardzo nieliczne potrafią dorównać dobrej lampie w zakresie oddania barwy. Powiedziałbym, że twórcy Cube’ów znaleźli dobry balans między zaletami obu technologii zachowując w zakresie basu to, co najlepsze z lamp, ale tam gdzie te wykazują pewne słabości udało im się je zniwelować przybliżając je w pewnych elementach do osiągów tranzystorów.

A co z dynamiką w skali makro przy bardziej złożonym, gęstym graniu, np. przy orkiestrze czy rocku? Na talerzu gramofonu wylądowała jedna z klasycznych płyt Led Zeppelin a pokrętło głośności powędrowało w górę skali. Nie jest to nagranie audiofilskie i to słychać – znowu Kostki nie bawiły się w żadne upiększanie, czy wygładzanie materiału muzycznego. Sporo tu było rockowego „brudu”, dużo energii, niezła dynamika, klarowny (na ile to możliwe w przypadku Planta) wokal. Da się lepiej? Tak, słyszałem kilka wzmacniaczy, które tej muzyce potrafiły nadać więcej rozmachu i energii, zagrać dynamiczniej jednocześnie ciut lepiej panując nad pojawiającym się w tych nagraniach chaosem. Ale też i one nie oddawały wokalu w tak ekspresyjny sposób, a i gitara Page'a brzmiała na nich bardziej sucho, mniej barwnie niż teraz. Powiedziałbym, że jest to raczej kwestia preferencji, a nie faktycznej, znaczącej przewagi jednego sposobu prezentacji nad drugim.

Posłuchałem też Mozarta (Wesela Figara pod Currentzisem) – duża orkiestra plus śpiewacy w bardzo dobrym nagraniu, a i wykonanie należy do moich ulubionych. Nagranie nie jest tak przestrzenne jak Carmen z Leontyną Price, więc tego aspektu nie oceniałem, ale dynamikę orkiestry i prezentację głosów i owszem.
Wzmacniacze My Sound potwierdziły, że potrafią dużo w zakresie mikrodynamiki, że na rozdzielczość i selektywność narzekać nie sposób i że w zakresie ekspresyjności niemal dorównują SET-om. Dlatego śpiewacy zachwycali, budowany nastrój wciągał w opowiadaną historię wywołując raz po raz uśmiech na mojej twarzy.
Orkiestra grająca w tle brzmiała bardzo czysto, jej rozmieszczenie w przestrzeni wypadało naturalnie (na ile to możliwe w domowym systemie), dużo w tym graniu było małych smaczków, drobnych elementów, których testowane wzmacniacze, jak przystało na urządzenia wysokiej klasy, nie pomijały. I było to granie, przy którym szybko zapomniałem, że celem jest nie tyle słuchanie muzyki, co ocena możliwości sprzętu ją odtwarzającego.

Chcąc jednakże być całkiem obiektywnym to muszę powiedzieć, że słyszałem tą operę zagraną z większym rozmachem, z jeszcze wyższym poziomem tej radosnej energii, którą w nuty zaklął wielki Amadeusz, a Currentzis z Musica Aeterna doskonale oddali. Gwoli jasności – tego poziomu ekspresyjności, pięknego oddania wokali, nasyconej, pełnej barwy instrumentów na wyższy poziom dynamiki na nic bym nie zamienił, ale wiem, że są tacy, którzy chcąc osiągnąć pełnię satysfakcji muszą poczuć „łupnięcie” orkiestry na wątrobie – ich prawo. Tego Cube’y, przynajmniej z kolumnami, które miałem do dyspozycji (niezbyt dużymi, co samo w sobie nie pomaga w oddaniu skali orkiestry) nie dostarczyły, ale czepiać mogą się jedynie fanatycy makrodynamiki.

Jedną z kolejnych płyt był album Patricii Barber i od razu za serce złapał mnie jej fantastyczny wokal, zagrany przez polskie Kostki w sposób, który jako żywo przypominał jeden z moich ulubionych SET-ów. Może nie było aż takiej „lepkości” wokalu, aż takiego poczucia obecności wokalistki w pokoju jak z lampy w rodzaju 45-tki czy 300B (w układzie SET), ale barwowo było podobnie a i poziom ekspresji był wyjątkowy. Słowem – znów grało jak lampa. Z tym, że czysta, rozdzielcza i detaliczna lampa – bardziej 2A3 (w dobrej aplikacji) niż 45-tka czy nawet 300B (choć tu to znowu kwestia konkretnej aplikacji – pisałem o tym w recenzji wzmacniacza Tektron).

To była lampa dająca wgląd w głąb miksu, pozwalająca przyjrzeć się również mniejszym detalom podawanym wyraziście, ale nie nachalnie. Nie było to oczywiście analityczne granie, ale po prostu rozdzielcze i detaliczne oraz bardzo dobre na poziomie mikrodynamiki, ale także cieniowania barwy zarówno głosów jak i instrumentów, co przekładało się właśnie na tak dobrą prezentację również i najdrobniejszych subtelności.
O ileż bardziej prawdziwie, realistycznie brzmi gitara akustyczna, gdy słychać poszczególne struny uderzane po kolei zamiast jednego zwartego dźwięku wszystkich razem, gdy natychmiast wiadomo czy struny są metalowe, czy nylonowe, gdy słychać doskonale palce przesuwające się po strunach, czy drobne stuknięcia w pudło rezonansowe. Jakże pięknie słucha się trąbki, gdy słychać kiedy muzyk nabiera powietrza, jak pracują wentyle, jak w rytm muzyki trąbka porusza się wokół mikrofonu. I tak właściwie przy każdym instrumencie.
Na słynnym koncercie w Kolonii usłyszałem każde mruknięcie Jarretta, każde stuknięcie nogą, o kolonii suchotników na widowni nie wspominając. W Jazz at the Pawnshop na samym początku szczęk sztućców i brzęk naczyń był na tyle irytujący, że odruchowo syknąłem na żarłoków przeszkadzających mi w słuchaniu...

W tym momencie można płynnie przejść do kolejnego elementu, który sprawia, że Kostki brzmią jak bardzo dobra lampa. Mówię o przestrzenności kreowanej sceny, o trójwymiarowości i namacalności źródeł pozornych, o dobrej ich lokalizacji w precyzyjnie określonych miejscach na scenie i w końcu o wspominanym już wrażeniu obecności muzyków w pokoju. To ostatnie osiągane jest bez wypychania pierwszego planu przed kolumny. Wszystko rozgrywa się za ich linią, a kolejne plany rozciągają się dość daleko (w zależności od nagrania) w głąb wychodząc także na szerokość poza rozstaw głośników. Źródła pozorne są budowane w sposób „lampowy” - słowem ich realność, namacalność bierze się bardziej z wypełnienia „ciała” instrumentu czy wokalisty niż z obrysowania ich konturów ostrą kreską. Tak, najlepsze SET-y są jeszcze bardziej przekonujące w tym aspekcie prezentacji, ale Cube’y ustępują im niewiele mając jednocześnie przewagę w kilku, opisanych powyżej aspektach.

Podsumowanie

Skończę tak, jak zacząłem – serce się raduje jak człowiek widzi, że rodacy potrafią robić tak dobre i piękne produkty audio. Rynek wzmacniaczy lampowych niskiej mocy jest oczywiście niszą, a takie urządzenia raczej nie zdobędą znaczącego udziału w rynku. Myślę jednakże, iż wiele osób poszukujących muzykalnego, wciągającego, poruszającego czułe struny w duszy wrażliwego człowieka brzmienia i nie bojące się niełatwych poszukiwań odpowiednich kolumn znajdzie w Cube’ach to czego szukają. Bo EL84, jak się okazuje wcale niekoniecznie musi grać ciepło i „misiowato”. Może być czysto, rozdzielczo, detalicznie, z bardzo dobrą mikro- i dobrą makrodynamiką.

Mogą ustępować nieco wysokiej klasy SET-om w zakresie holografii, namacalności dźwięku, ale z drugiej strony są bardziej uniwersalne niż większość wzmacniaczy z triodami na pokładzie. Potrafią dać frajdę i przy słuchaniu akustycznego jazzu, czy wokali, i przy starym, dobrym rocku, bluesie, czy nawet sporej klasyce z operami włącznie. Im więcej w danej muzyce dramy, emocji, tym lepiej dla polskich Kostek. Szkoda tylko trochę, że podobnie jak w przypadku wielu innych polskich produktów, są one bardziej doceniane zagranicą niż u nas w kraju.

Dlatego napiszę wprost – jeśli szukacie lampy niskiej mocy to obok znanych zagranicznych marek obowiązkowo powinny się znaleźć Cube'y My Sound! Świetnie wyglądają, równie dobrze, a może i lepiej grają, no i są robione w Polsce przez małą manufakturę, przez ludzi, którzy wkładają w to kawał serca. Posłuchajcie koniecznie!

Testowane wzmacniacze pracują w układzie push-pull, a oparto je o lampy mocy EL84, z których oferują 12 W na kanał. Ponieważ do testu trafiła para końcówek mocy (w ofercie znajdują się również te same wzmacniacze wyposażone dodatkowo w regulację głośności opartą o 48-krokową drabinkę rezystorową) więc na frontach urządzeń nie ma żadnych manipulatorów, jedynie dioda umieszczona blisko dolnej krawędzi, która pokazuje, iż urządzenie jest włączone, oraz nazwa modelu umieszczona blisko krawędzi górnej. Na górnej powierzchni umieszczono trzy lampy – sterującą 12AX7 oraz dwie lampy mocy – wspomniane pentody EL84.

Z tyłu znajdujemy bardzo solidne gniazdo RCA (wejście), oraz gniazda głośnikowe z osobnymi odczepami na 8 i na 4 Ω. Jeszcze gniazdo sieciowe, włącznik i prawie już. Prawie, bo wzmacniacze te nie są wyposażane w układ auto-biasu. Prąd podkładu należy ustawić (co producent przed dostawą do klienta wykonuje fabrycznie) i, w miarę użytkowania, od czasu do czasu sprawdzać i ewentualnie regulować. Do tego służy dodatkowe gniazdo (Bias interface) oraz dwa mini-potencjometry pozwalające dokonać regulacji.

Elementem, który dodatkowo wyróżnia te wzmacniacze pośród innych jest osłona zabezpieczająca użytkownika przed przypadkowym kontaktem z rozgrzanymi lampami. Panowie z My Sound uznali, że ten element, zwykle stosowany w postaci niekoniecznie pięknej kratki/siatki metalowej, szpecący niejedno urządzenie lampowe, w tym przypadku może stanowić o oryginalności i urodzie wzmacniaczy. Stworzyli coś w rodzaju szklanego C, które obejmuje obudowę wzmacniacza począwszy od dołu, poprzez front, aż po górny panel, z „brzuszkiem” skierowanym do słuchacza, a otwarciem znajdującym się z tyłu, co ułatwia dostęp do ścianki ze złączami.

W dolnej części wykonano cztery otwory, w który wpasowane są bardzo ładne i skuteczne (wzmacniacze nie wymagały ustawiania ich na dodatkowych platformach, a przynajmniej ja nie słyszałem dalszej poprawy) antywibracyjne nóżki, które jednocześnie montują szklaną osłonę do obudowy. Krawędzie C łączące spód z częścią frontową i tą ostatnią z górną są pięknie wyoblone. Na górze szklana tafla wychodzi dość wysoko ponad sam wzmacniacz po to, żeby pod nią było dość miejsca na lampy oraz by dało się je bezproblemowo wymieniać. Zdjęcia, zwłaszcza moje, nie oddają Cube'om sprawiedliwości – w rzeczywistości prezentują się one jeszcze dużo lepiej.

Testowana wersja kolorystyczna nazywa się Red Wine i patrząc na zdjęcia chyba nikt nie ma wątpliwości dlaczego. Dwie pozostałe w stałej ofercie to: Gold i Black & White. We wszystkich boczki zrobione są z drewna bubinga, w wersji Black&White pokrywa robiona jest z lekko przydymionego szkła, które lepiej komponuje się z kolorami obudowy. Uroda to zawsze rzecz gustu, ale myślę, że odsetek zachwyconych tym dizajnem jest wyjątkowo wysoki. Producent w swoich produktach stosuje elementy wysokiej klasy jak choćby kondensatory Mundorfa, czy podstawki pod lampy marki CMC.

Najważniejszym elementem (każdej konstrukcji lampowej) są jednakże trafa wyjściowe. Polski producent stosuje dwie wersje tychże – testowana była droższa, z transformatorami z rdzeniami amorficznymi. Są one ekranowane, zalane żywicą i dodatkowo izolowane podkładkami antywibracyjnymi od reszty układu. Jak deklaruje producent, dużo uwagi poświęcono także kwestii zasilania – wszystkie napięcie są stabilizowane.


Dane techniczne (wg producenta)

Typ użytych lamp: EL84 PP, 12AX7
Moc wyjściowa: 12 W
Czułość wejścia: 1 V
Pasmo przenoszenia: 16 Hz-65 kHz 
Zniekształcenia THD+N: 0,1% (1 W)
Zniekształcenia TIM: 0,08% (1 W)
Impedancja wyjściowa: 4 Ω/8 Ω
Waga: 12,5 kg/szt.
Wymiary (W/D/H): 210/260/340 mm

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

System odniesienia

- Odtwarzacz multiformatowy (BR, CD, SACD, DVD-A) Oppo BDP-83SE z lampową modyfikacją, w tym nowym stopniem analogowym i oddzielnym, lampowym zasilaniem, modyfikowany przez Dana Wrighta
- Wzmacniacz zintegrowany ArtAudio Symphony II z upgradem w postaci transformatorów wyjściowych z modelu Diavolo, wykonanym przez Toma Willisa
- Końcówka mocy Modwright KWA100SE
- Przedwzmacniacz lampowy Modwright LS100
- Przetwornik cyfrowo analogowy: TeddyDAC, oraz Hegel HD11
- Konwerter USB: Berkeley Audio Design Alpha USB, Lampizator
- Gramofon: TransFi Salvation z ramieniem TransFi T3PRO Tomahawk i wkładkami AT33PTG (MC), Koetsu Black Gold Line (MC), Goldring 2100 (MM)
- Przedwzmacniacz gramofonowy: ESELabs Nibiru MC, iPhono MM/MC
- Kolumny: Bastanis Matterhorn
- Wzmacniacz słuchawkowy: Schiit Lyr
- Słuchawki: Audeze LCD3
- Interkonekty - LessLoss Anchorwave; Gabriel Gold Extreme mk2, Antipodes Komako
- Przewód głośnikowy -
LessLoss Anchorwave
- Przewody zasilające - LessLoss DFPC Signature; Gigawatt LC-3
- Kable cyfrowe: kabel USB AudioQuest Carbon, kable koaksjalne i BNC Audiomica Flint Consequence
- Zasilanie: listwy pasywne: Gigawatt PF-2 MK2 i Furutech TP-609e; dedykowana linia od skrzynki kablem Gigawatt LC-Y; gniazdka ścienne Gigawatt G-044 Schuko i Furutech FT-SWS-D (R)
- Stolik: Rogoż Audio 4SB2N
- Akcesoria antywibracyjne: platforma ROGOZ-AUDIO SMO40; platforma ROGOZ-AUDIO CPPB16; nóżki antywibracyjne ROGOZ AUDIO BW40MKII i Franc Accessories Ceramic Disc Slim Foot