pl | en

Przetwornik cyfrowo-analogowy

 

Resonessence Labs
INVICTA MIRUS

Producent: BCIC Designs Inc.
Cena: 17 000 zł

Kontakt: 863 Coronado Cresent | Kelowna
British Columbia V1W2K3 | Canada
tel.: + 1 778 477 5536


e-mail: mark@resonessence.com

MADE IN CANADA

Produkt dostarczyła firma: Crazy Crank


acznę nietypowo. Nie jestem fanem DAC-ów (kości) ESS Sabre. Używane dziś przez wielu producentów, zarówno w najdroższych, jak i w tańszych odmianach, uznawane są dość powszechnie za jedne z lepszych masowo produkowanych chipów na rynku. Od strony technicznej spierać się z tym nie zamierzam. Przede wszystkim dlatego, że nie czuję się na siłach, a w takich wypadkach wierzę osobom, które znają się na tym lepiej. Od strony brzmieniowej po odsłuchu niemal każdego urządzenia z jedną z tych kości stwierdzam to samo – świetny dźwięk, ale słuchanie go na co dzień byłoby męczące. To po prostu nie moja bajka. Tak, i owszem, w posiadanym przeze mnie Oppo siedzi właśnie kość Sabre, ale po pierwsze lampowa modyfikacja stopnia analogowego Dana Wrighta dodała, jak to zwykłem mawiać, nieco muzyki do świetnego dźwięku Sabre'a, a po drugie, mimo tej modyfikacji Oppo częściej odtwarza u mnie filmy niż muzykę.


W ubiegłym roku w Monachium miałem okazję posłuchać (na moich ulubionych Audeze LCD 3) nowego DAC-a Auralica, Vegi (a jakże, na kościach Sabre'a) i… też nie byłem przekonany. Oczywiście warunki wystawowe robiły swoje, więc ten odsłuch nie skreślał Vegi w moich oczach (uszach), ale też i nie przekonał mnie, że Sabre mogłoby mi się podobać. Test Vegi jakoś ciągle się odwlekał, a tymczasem zrobiło się dość głośno o stosunkowo młodej, kanadyjskiej firmie Resonessence Labs założonej przez Marka Mallinsona (Resonessence Labs to brand należący do firmy-matki BCIC Designs Inc.). Nazwisko to może być znane fanom ESS Sabre, jako że mowa o byłym dyrektorze operacyjnym tej firmy, słowem człowieku, który chipy tej marki powinien znać jak mało kto.
Mająca swoją siedzibę w Kolumbii Brytyjskiej firma zajęła się, jak by inaczej, produkcją przetworników cyfrowo-analogowych. W ofercie znajdują się w tej chwili cztery (albo pięć) urządzenia. Zaczyna się od Herusa, małego, zgrabnego przetwornika z asynchronicznym wejściem USB z jednej strony i wyjściem słuchawkowym z drugiej. Dalej w ofercie znajdziemy urządzenie o nazwie Concero, które występuje w dwóch odmianach – stąd moje wcześniej wyrażone wątpliwości co do ilości modeli w ofercie. W wersji HD to DAC z dwoma wejściami – USB i koaksjalem, z wyjściem analogowym RCA, mogący także działać jako konwerter, który cyfrowy sygnał z komputera dostarczony przez USB może wysłać dalej po koaksjalu. Wersja HP pozbawiona jest wyjścia analogowego RCA, a zamiast niego otrzymujemy wyjście słuchawkowe. No i w końcu kolejne dwa urządzenia o zbliżonej konstrukcji: Invicta – przetwornik cyfrowo-analogowy akceptujący również DSD (64 i 128) z dwoma wyjściami słuchawkowymi oraz czytnikiem kart SD. Karty SD służą zarówno do apgrejdu software'u tegoż urządzenia, jak i do… odtwarzania muzyki (czyli, tak naprawdę, jest to odtwarzacz plików z przetwornikiem D/A i wzmacniaczem słuchawkowym w jednym). Drugie urządzenie to Mirus – bardzo podobne, bo choć pozbawione wyjść słuchawkowych, to wyposażone w drugą kość ESS Sabre ES9018.

Jak pisałem wcześniej, o Resonessence zrobiło się dość głośno na audiofilskich forach, również polskich, postanowiłem więc podjąć kolejną próbę posłuchania urządzenia z Sabre na pokładzie, w nadziei, że w końcu trafię na takie, który mi się spodoba. Napisałem do producenta i błyskawicznie otrzymałem informację, że właśnie dogrywa ostatnie szczegóły współpracy z polskim dystrybutorem. Kilka dni później pan Piotr Chilecki, dystrybutor Resonessence Labs w naszym kraju, odezwał się do mnie proponując dostarczenie Mirusa do testu. Dzięki temu, że po raz kolejny produkt umówiony wcześniej na kwiecień nie mógł dotrzeć na czas, kanadyjski DAC wskoczył na jego miejsce. Co ciekawe, tak się złożyło, że jednego dnia otrzymałem i Mirusa i Vegę (tą ostatnią do testu dla HFC), miałem więc okazję jednocześnie posłuchać dwóch urządzeń, o których wiele osób pisało, że z Sabre'ami na pokładzie jednak grają muzykę, a nie tylko odtwarzają świetny dźwięk.

Jeszcze zanim Mirus fizycznie do mnie dotarł, dostałem od pana Piotra informację, że zainstalował w nim najnowszy software w wersji beta, ale że już za kilka dni dostępna będzie oficjalna wersja i że koniecznie powinienem i ją i nowy sterownik USB zainstalować - dopiero wtedy powinienem przeprowadzić krytyczne odsłuchy. Według pana Piotra każda kolejna wersja oprogramowania wnosi nie tylko dodatkowe funkcjonalności, ale i kolejną poprawę brzmienia. Poprzedni firmware dodał np. możliwość odtwarzania plików DSD128, a od strony użytkowej możliwość obsługi Mirusa za pomocą małego apple’owego pilota (i takowego z urządzeniem otrzymałem do testu). Najnowszego software’u, który de facto dostałem już dzień później, na dziś (29.03) nadal jeszcze oficjalnie nie ma na stronie producenta, stąd nie wiem tak naprawdę, co wnosi od strony użytkowej. Aby przybliżyć Państwu jeszcze bardziej kanadyjską firmę i jej produkty posłużę się cytatem z maila, który dostałem od pana Piotra:

W załączeniu przesyłam kilka zdjęć obudowy - które to zdjęcia pokazują, jak producent przykłada się do jej wykonania (frezowana CNC). Warto podkreślić (przy zalewie urządzeń z rynków azjatyckich), że wszystkie produkty Resonessence są wykonywane "in house" w Kanadzie, co w dzisiejszych czasach należy już rzadkości, a jednocześnie nie skutkuje horrendalną ceną urządzenia, jakich to zaporowych cen na dzisiejszym high-endowym rynku nie brakuje. Cena detaliczna urządzenia będzie wynosiła 17 000 zł, a to tylko około 10% powyżej ceny z rynku amerykańskiego.
Wracając do samej firmy - jej właścicielem jest Mark Mallinson, były dyrektor operacyjny w ESS Technology, jego brat Martin, który aktualnie jest szefem zespołu inżynierów w ESS Technology i m.in. autorem technologii Hyperstream, oraz trzeci wspólnik, który projektował bezpośrednio układy jednostki wchodzącej w skład procesora ESS Sabre. Znaną kwestią jest to, że ESS Sabre jest bardzo trudny w perfekcyjnej implementacji i nie każda firma jest w stanie wycisnąć z niego 100% możliwości, dlatego też biorąc pod uwagę, kto tworzy te urządzenia, mam podstawy twierdzić, że ludziom z RLabs się to udało.
Inżynierowie z Resonessence cały czas rozwijają firmware urządzeń, które dzięki zaprojektowanej architekturze są rozwojowe. Daje to możliwość m.in. przekierowania jednego z wejść BNC na możliwość podłączenia Word Clocka, ustawienia portu HDMI na "Audio IN" i możliwość wykorzystania go do streamingu (również DSD128) np. z odtwarzacza OPPO. Inne cechy tego urządzenia to np. możliwość przyjmowania sygnału DSD poprzez wejścia cyfrowe Toslink i SPDIF oraz AES/EBU, konwersja wewnętrzna formatu PCM na DSD (a la Meitner), nowe algorytmy filtrów cyfrowych oraz oczywiście możliwość odtwarzania wszystkich formatów plików, także z kart SD.

Wygląda więc na to, że kanadyjski Resonessence Labs idzie tą samą drogą, co ciągle rosnąca grupa firm amerykańskich (ModWright, Schiit Audio i inne), które produkują wszystko we własnym kraju, korzystają z krajowych podwykonawców, starając się mimo to rozsądnie wyceniać swoje urządzenia. Nie zapominają przy tym, że dla klientów liczy się również funkcjonalność, a więc duża ilość wejść cyfrowych, obsługa wszystkich formatów, w tym coraz popularniejszego (mimo ciągle znikomej dostępności) DSD. Mirus i Invicta są obecnie szczytowymi modelami i kosztują niespełna 5 tysięcy USD (co swoją drogą pokazuje, zważywszy na koszty transportu, wysokość cła i VAT-u, że polski dystrybutor faktycznie ustawił atrakcyjne ceny), co oczywiście nie jest ceną niską, ale też i nie ma nic wspólnego z kosztującymi dziesiątki tysięcy USD DAC-ami wielu konkurentów.

Samo urządzenie znałem jedynie ze zdjęć – muszę przyznać, że ktokolwiek robił zdjęcia dla kanadyjskiego producenta, naprawdę wiedział co robi. Z tychże zdjęć bowiem wywiodłem przekonanie, że to całkiem spore urządzenie. Tymczasem jest ono niewiele większe niż mój TeddyDAC, czy Hegel HD11. Szerokość frontu to zaledwie 22 cm. Główne miejsce na owym froncie zajmuje bardzo ładny OLED-owy wyświetlacz. Mimo niewielkich rozmiarów, jego czytelności nie można nic zarzucić. Choć z większej odległości odczytać da się jedynie poziom głośności wyświetlany dużymi cyframi. 10 stopni regulacji jego jasności sprawia, że każdy znajdzie swoje komfortowe ustawienie. Pod wyświetlaczem znajdują się cztery nieopisane przyciski funkcyjne, po prawej stronie dwie kolumny diod pokazujących częstotliwość próbkowania odtwarzanego sygnału (gdy odtwarzany jest DSD, dwie diody świecą się naraz). Pod nimi umieszczono slot na kartę SD, a obok pokrętło, które służy zarówno do regulacji głośności (DAC ma regulowane wyjścia), jak i do poruszania się po rozbudowanym menu urządzenia. Niebieski wyświetlacz wraz z podświetlanym na niebiesko (gdy używamy urządzenia, a na czerwono w trybie stand-by) logo umieszczonym w lewym, górnym rogu frontu sprawiają, że zwłaszcza w przyciemnionym pomieszczeniu Mirus prezentuje się bardzo ładnie.
Co ciekawe, jasność diody podświetlającej logo także możemy regulować. Wiele razy już pisałem, jak irytują mnie diody montowane teraz bez opamiętania we wszystkich urządzeniach i świecące tak, że można przy nich książkę czytać. Możliwość dostosowania jasności wyświetlacza i podświetlenia loga już na dzień dobry zarobiła u mnie dla Mirusa wiele punktów.

Menu, choć rozbudowane, obsługuje się intuicyjnie. Pan Piotr przysłał mi co prawda instrukcję opisującą jak zmienić firmware urządzenia, ale wydaje mi się, że i bez tego poradziłbym sobie bez problemu. Także z instalacją sterownika USB na PC z 64-bitowym WIN 8.1 nie miałem żadnych problemów, co wcale nie jest tak oczywiste, bo z niejednym driverem musiałem się nieźle namęczyć. Użytkownik do dyspozycji dostaje pięć wejść cyfrowych: 2x BNC, 1x AES/EBU, 1xToslink, 1xUSB oraz możliwość odtwarzania muzyki z karty SD. Jak widać, nie ma tu klasycznego S/PDIF-a na RCA (TOSLINK także korzysta z protokołu S/PDIF). Drugi Toslink to cyfrowe wyjście, trzecie gniazdo BNC na dziś nie jest używane.
Oprócz nich, z tyłu znajdziemy także gniazdo HDMI – obecnie może ono służyć do podłączenia zewnętrznego monitora (telewizora), co pozwoli np. wyświetlić zawartość karty SD. Jeden z przyszłych firmware’ów ma rozszerzyć jego funkcjonalność tak, by mogło służyć także jako wejście Audio HDMI, dzięki czemu można będzie podłączyć do Mirusa np. odtwarzacz Oppo. Korzystałem z takiej możliwości przy teście Devialeta (tzn. podłączyłem wyjście HDMI Oppo do wejścia Audio HDMI Devialeta) i bardzo podobały mi się efekty brzmieniowe, więc planowane posunięcie Resonessence Labs wydaje mi się bardzo sensowne.
Do dyspozycji użytkownika oddano wyjścia analogowe zbalansowane i niezbalansowane. Obsługa Mirusa za pomocą pilota Apple’a nie była (dla mnie) intuicyjna, choć do opanowania w krótkim czasie. Przetwornik akceptuje pliki (WAV, FLAC, AIFF) w rozdzielczości do 24/384, ale także pliki DSF i DFF (DSD64 i 128). Przetwornik wyposażono w 7 filtrów cyfrowych, których zmiana jest możliwa także w trakcie odtwarzania utworu (powoduje to króciutką przerwę w odtwarzaniu). Pozwala to na wybór filtra, który nam najbardziej odpowiada.

Nagrania użyte w teście (wybór)

  • AC/DC, Live, EPIC 510773 2, CD/FLAC.
  • Al di Meola, John McLaughlin, Paco de Lucia, Friday night in San Francisco, Philips 800 047-2, CD/FLAC.
  • Arne Domnerus, Jazz at the Pawnshop, FIM XRCD 012-013, XRCD/FLAC.
  • Beethoven, Symphonie No. 9, Deutsche Grammophon, DG 445 503-2, CD/FLAC.
  • Eva Cassidy, Eva by heart, Blix Street 410047, CD/FLAC.
  • Isao Suzuki, Blow up, Three Blind Mice B000682FAE, CD/FLAC.
  • Keith Jarrett, The Köln Concert, ECM/Universal Music Japan UCCE-9011, CD/FLAC.
  • Kermit Ruffins, Livin' a Treme life, Basin Street B001T46TVU, CD/FLAC.
  • Lee Ritenour, Rhythm sessions, Concord Records CRE 33709-02, CD/FLAC.
  • Leszek Możdżer, Kaczmarek by Możdżer, Universal Music 273 643-7, CD/FLAC.
  • Louis Armstrong & Duke Ellington, The Complete Session. Deluxe Edition, Roulette Jazz 7243 5 24547 2 2 (i 3), CD/FLAC.
  • Midnight Blue, Inner city blues, Wildchild 09352, CD/FLAC.
  • Muddy Waters & The Rolling Stones, Live At The Checkerboard Lounge, Chicago 1981, Eagle Rock Entertainment B0085KGHI6, CD/FLAC.
  • Paco Pena, Arte y passion, Nimbus Records NI 5602/3, CD/FLAC.
  • Renaud Garcia-Fons, Oriental bass, Enja B000005CD8, CD/FLAC.
  • Stuart McCallum, Distilled Live, Naim naimcd 185, CD/FLAC.
  • The Ray Brown Trio, Summer Wind, Concord Jazz CCD-4426, CD/FLAC.
  • V.A. Mozart, Le Nozze di Figaro, Harmonia Mundi HMC 901818.20, CD/FLAC.
  • Verdi, Il Trovatore, RCA Red Seal 74321 39504 2, CD/FLAC.
Japońskie wersje płyt dostępne na

Odsłuch rozpocząłem od karty SD – po prostu dlatego, że dystrybutor przysłał wraz z urządzeniem 64 GB kartę, na której umieścił szereg nagrań zarówno w gęstych plikach FLAC, jak i w DSD. Poza tym nie wymagało to niczego poza podłączeniem DAC-a do mojego przedwzmacniacza i do prądu oraz ustawienia głośności przetwornika na maksimum (0 dB). Cyfrowa regulacja głośności umożliwia oczywiście podłączenie Mirusa bezpośrednio do końcówki mocy, ale nie będąc fanem cyfrowej regulacji stwierdziłem, że spróbuję tej opcji na końcu. Albo w ogóle ją sobie odpuszczę. Skończyło się tak, że zapomniałem tę opcję przećwiczyć. Na kartę dograłem jeszcze trochę własnego, dobrze mi znanego materiału i zabrałem się za słuchanie (już z nowym firmwarem). Miała to być krótka sesja – ot, żeby „zaliczyć” odsłuch z SD. Tymczasem zagrało to tak dobrze, że przez pierwsze trzy dni na pytania pana Piotra, jak gra z komputerem, odpowiadałem, że nie wiem, bo ciągle gram z SD. Płynny, gładki dźwięk z mnóstwem detali, otwarty, transparentny, ale i nasycony.


Urządzenia na Sabrach brzmią dla mnie „jakby” grały rozjaśnionym dźwiękiem. Specjalnie piszę „jakby”, bo chodzi nie tyle o rozjaśnienie, ile o fakt, że detaliczność i transparentność dźwięku, w moim odczuciu, narzucają się słuchaczowi, zmuszają do skupiania się na nich, przez co brzmi to często dość „chudo”. Rzecz wynika również z tego, że średnica zwykle nie jest odpowiednio bogata, nasycona, jest – jak na mój gust – zbyt zimna. Ale nie tym razem. Oba skraje pasma – i owszem – były ładnie rozbudowane, dół szybki, zwarty, może nie jakoś nadzwyczajnie dociążony, ale nadzwyczaj dynamiczny, a góra skrząca się detalami, oddychająca, dźwięczna.

W żaden sposób nie umniejszało to roli średnicy – gładkiej, nasyconej, kolorowej, namacalnej. To w końcu była prezentacja z Sabrami w roli głównej, której nie mogłem zarzucić, że jest świetna jedynie od strony brzmienia, dźwięku, tu w końcu była także muzyka! Sesje wieczorne przeprowadzałem z Audeze napędzanymi Sugdenem Masterclass HA-4. Amerykańskie słuchawki zestawione z brytyjskim wzmacniaczem słuchawkowym w klasie A zachwycają nasyceniem, gęstością i gładkością dźwięku. Użycie w tym systemie Mirusa jako źródła, wykorzystanie jego wysokiej detaliczności i, jak to ktoś ładnie określił, „przyjaznej transparentności” oraz imponującej dynamiki było strzałem w dziesiątkę. Cechy tych urządzeń doskonale się uzupełniały – mocną stroną LCD-3 jest niski, potężny i dobrze kontrolowany bas, dźwięk, w którym nie ma za grosz rozjaśnienia, ale są wszystkie możliwe detale i smaczki, o ile tylko źródło je słuchawkom dostarczy. Tu doszedł jeszcze do tego świetny wzmacniacz w klasie A, który także ma w zwyczaju nieco dociążać dźwięk, dbać o jego należyte wypełnienie, o fakturę i barwę. Dlatego właśnie te trzy elementy razem tworzyły tak udaną kombinację, oferując dźwięk kompletny i prezentację muzyki, od której trudno było się oderwać.

W końcu jednak przyszło mi skorzystać z mojego PC-ta jako źródła, na dwa sposoby. Podłączyłem go bezpośrednio do wejścia USB Mirusa, ale na koniec skorzystałem również z Bady Alpha, którą podłączyłem kablem AES/EBU. Dodatkowym elementem był kabel USB JCAT, który dostałem w komplecie do testu z Auralikiem VEGĄ i który zdecydowanie przypadł mi do gustu. Jak już wspomniałem, nie miałem żadnych problemów z instalacją sterownika w Windowsie 8.1 (podobnie było z Vegą), DAC także został od razu wykryty. Warto wspomnieć, iż panowie z Resonessence Labs dla mniej zaawansowanych użytkowników przygotowali szczegółową instrukcję wyjaśniającą jak skonfigurować kilka bardziej popularnych programów do odtwarzania plików. Słowem - nawet osoba, która do tej pory z PC Audio za wiele wspólnego nie miała i nie czuje się specjalnie mocna w kwestiach komputerowych, poradzi sobie bez trudu. Dystrybutor sugerował, że odpowiednio skonfigurowany komputer jest źródłem, które oferuje zdecydowanie wyższą jakość dźwięku, niż to co można uzyskać z karty SD. I faktycznie pewna przewaga, przede wszystkim w zakresie rozdzielczości i selektywności oraz w pewnym, choć znacznie mniejszym, stopniu także w zakresie dynamiki była słyszalna od pierwszych minut odsłuchu.


Odsłuch rozpocząłem od dużej klasyki, gdzie te akurat elementy najłatwiej jest zweryfikować. Na chwilę wrócę do moich wcześniejszych doświadczeń z Sabre’ami. Gdy przychodziło do grania orkiestry, selektywność stała zwykle na bardzo wysokim poziomie. Także poukładaniu wszystkich elementów na scenie nie mogłem zwykle nic, albo prawie nic, zarzucić. Detaliczność mogła zachwycać, tyle że te wszystkie elementy były tak wyraziste, tak bardzo przyciągały uwagę, że trudno było uchwycić tzw. „big picture”, czyli po prostu skupić się na całości prezentacji, na muzyce.
Tym razem – co za ulga – było inaczej. To spójność prezentacji, a właściwie połączenie spójności z wszystkimi wyżej wymienionymi elementami, była jej ogromnym atutem. Piękne poukładanie w przestrzeni, świetna selektywność pozwalająca (a nie narzucająca) śledzić dowolne grupy instrumentów, znakomite oddanie ogromnej rozpiętości dynamicznej, skoków dynamiki. No i ten mały, malutki, ale jakże piekielnie dla mnie ważny element każdej prezentacji – dreszczyk emocji, radosne oczekiwanie na to, co za chwilę się wydarzy, mimo tego, że przecież doskonale znałem nagranie. Tego właśnie często brakowało mi przy słuchaniu urządzeń z kośćmi Sabre'a w torze i to właśnie w Mirusie (ale także w Vedze) znalazłem. Czy to był już dźwięk idealny? Jeszcze nie – zawsze można nieco więcej pokazać w zakresie rozdzielczości, gładkości, no i w dole pasma. Proszę mnie dobrze zrozumieć – bas Mirusa bardzo mi się podobał. Bo przedkładam kontrolę, szybkość, zwartość nad bardzo niskie, ale nie do końca kontrolowane, nie najlepiej artykułowane pomruki. Dlatego właśnie tylko duża klasyka i to tylko w niektórych momentach, gdy oczekiwałem potężnego, takiego odczuwanego w każdej kości ciała, tąpnięcia, a takowe nie nadchodziło, dawała mi niewielki powód do narzekania. Naprawdę niewielki, o czym nawiasem mówiąc natychmiast zapominałem, gdy po raz kolejny zachwycała mnie płynność i spójność brzmienia tak skomplikowanego instrumentu, jakim jest orkiestra.

Świetnie wypadała muzyka akustyczna. Mirus wspinał się na wyżyny, oddając wiernie barwę, fakturę instrumentów. Dbał również o wybrzmienia, choć i tu da się zrobić więcej – ciągle gości u mnie lampowy PerfectDAC Ardento i to bez wątpienia jego domena. Wspomniane: zwartość, szybkość, sprężystość basu sprawdzały się zarówno przy popisach Raya Browna na kontrabasie, jak i przy dobrze nagranej perkusji, gdzie piękne różnicowanie i samych bębnów, i sposobów uderzania w nie, plus umiejętność pokazania interakcji pałeczek ze sprężystymi membranami sprawiały, że niektórych kawałków słuchałem po kilka razy, by napawać się realizmem tej prezentacji. W przypadku kontrabasu wydawałoby się, że nieidealne dociążenie samego dołu może być problemem, ale wcale nie było. Kapitalnie pokazana barwa tego instrumentu, mnóstwo detali, smaczków, wyraźnych, ale nie wychodzących przed szereg, „zwinność”, którą i owszem należy przypisać Mistrzowi, czy jego palcom, ale nie każde źródło potrafi to pokazać – wszystko to sprawiało, że śledziłem wydarzenia na scenie z dreszczykiem emocji, o którym przed chwilą mówiłem.
Także moje ulubione gitary akustyczne za każdym razem miały odpowiednie proporcje między strunami i pudłem, piękne wybrzmienia, szybkość i tę niezwykłą namacalność, która koncert Friday Night in San Francisco przeniosła na poziom piekielnie bliski temu, co pokazują wysokiej klasy gramofony z czarnej płyty, będącej dla mnie punktem odniesienia.

Jeden z elementów, który także wyróżniał ten przetwornik pośród wielu innych, to duża, uporządkowana, otwarta scena, na szerokość wychodząca nawet poza rozstaw kolumn, a głębokością także sięgająca dalej, niż to większość DAC-ów pokazać potrafi. W porównaniu do, jednak kilka tysięcy złotych droższego i przede wszystkim lampowego, PerfectDACa Mirus nie potrafił renderować aż tak przekonujących trójwymiarowych obrazów poszczególnych elementów, ale też i Ardento jest pod tym względem wyjątkowe. Na tle nie-lampowej konkurencji testowany „Kanadyjczyk” radził sobie bardzo dobrze, nadrabiając nieco innymi elementami – precyzją, świetną selektywnością, wysoką detalicznością, czy pięknym odwzorowaniem barwy. I choć Mirus nie pokazywał tak precyzyjnie narysowanych trójwymiarowych obrazów poszczególnych instrumentów, umieszczał je w konkretnym miejscu sceny i nadawał im odpowiednią wielkość i masę, dzięki czemu potrafił stworzyć przekonujący, muzykalny, poruszający właściwą, czułą strunę w mojej duszy spektakl.

Krótki test z Badą Alpha w torze, przeprowadzony dosłownie na godzinę przed pojawieniem się kuriera po odbiór Mirusa, potwierdził to, co już czułem i dlaczego nie spieszyłem się do tej części testu. Posiadacz tego przetwornika nie musi już sobie zawracać głowy osobnym konwerterem USB, nawet tak znakomitym jak Berkeley. Wejście USB Mirusa jest po prostu znakomite, a nad Badą ma przewagę w postaci możliwości odtwarzania plików DSD (64 i 128), o ile oczywiście ktoś jest tym zainteresowany. O tych ostatnich jeszcze nie wspominałem, bo choć generalnie rzecz biorąc podoba mi się ich brzmienie (tak było już np. przy odsłuchu Lumina), to zważywszy na jeszcze bardziej ograniczoną dostępność niż gęstych plików PCM uważam je trochę za chwilową modę. Mogę się oczywiście mylić, ale na dziś tak to wygląda. Oczywiście w przypadku takiego urządzenia jak Mirus można to uznać po prostu za dodatkowy bonus – świetnie gra pliki już nawet w rozdzielczości 16/44, 24/96 brzmią znakomicie, a HRX z Reference Recordings (24/176) wręcz fenomenalnie. A jeśli już mamy kilka płyt (pewnie głównie metodą chałupniczą zrzuconych z płyt SACD, bądź samplerów kilku wytwórni) w DSD to i je zagra bezproblemowo. Właściwie to więcej niż bezproblemowo – pliki DSD dla mnie brzmią bardziej gładko niż nawet gęste PCM-y, co może się podobać zwłaszcza w muzyce akustycznej i wokalnej, bo gdy przychodzi do rocka to jednak wolę „flaki”, które potrafią zabrzmieć nieco ostrzej, „brudniej”, czyli bardziej realistycznie.

Podsumowanie

Po odsłuchach (nie tylko Mirusa, ale i Vegi) biję się w piersi i przyznaję, że jednak kości Sabre'a potrafią zagrać muzykę, a nie tylko dźwięk. Najwyraźniej warunkiem koniecznym jest, żeby za projektowanie DAC-ów z tymi chipami wzięli się ludzie, którzy albo po prostu wiedzą jak to zrobić, albo których wrażliwość sprawia, że doskonały dźwięk to dla nich za mało, że musi on nieść w sobie również istotę muzyki.
To detaliczny, transparentny dźwięk, z obszerną, trójwymiarową sceną. Mocną stroną są nie tylko nadzwyczaj rozbudowane, żywe skraje pasma, ale i niezbędna dla oddania istoty niemal każdej muzyki średnica. Mirus ma do zaoferowania niezwykłą cechę brzmienia – nie da się nic zarzucić jego neutralności, a z drugiej strony jest w tym dźwięku nieco naturalnego ciepła, nieodzownego do prawidłowego pokazania ludzkich głosów i instrumentów akustycznych. Mimo tej niezwykłej przejrzystości, czystości, dźwięk nie sprawia wrażenia odchudzonego ani „technicznego”, co dla mnie jest przypadłością wielu urządzeń opartych o kości ESS Sabre. Szybki, świetnie prowadzony i definiowany bas, nawet jeśli nie aż tak potężny, jak w przypadku urządzeń z najwyższej półki, stanowi znakomitą podstawę dla każdej muzyki.
Warte zauważenia są także bonusy funkcjonalne – możliwość grania z karty SD oraz odtwarzania plików DSD i to zarówno 64, jak i 128. To przetwornik, z którym ja, do tej pory niezbyt przyjaznym okiem spoglądający na chipy Sabre'a, mógłbym żyć na co dzień i czerpać z tego ogromną przyjemność. Cenowo znajduje się na nie tak bardzo zatłoczonej półce (10-20 tys. zł) i trudno mu znaleźć na niej godnego konkurenta, może poza Auralikiem Vegą. Wydaje mi się, że i o półkę wyżej niełatwo będzie znaleźć tak dobry i tak wszechstronny przetwornik D/A, którego klasa usprawiedliwiałaby sporo większy wydatek. Brawa więc dla panów z Resonessence Labs – stworzyli wyjątkowo udany produkt.

Przetwornik cyfrowo-analogowy Mirus to, obok Invicty, topowy model w obecnej ofercie kanadyjskiej firmy Resonessence Labs. Zamknięto go w stosunkowo niewielkiej, sztywnej, metalowej obudowie anodowanej na czarno. Centralne miejsce grubego frontu zajmuje ładny, czytelny, choć niezbyt duży wyświetlacz OLED z możliwością regulacji podświetlenia. Co ciekawe, można także regulować podświetlenie loga firmy, umieszczonego w lewym górnym rogu frontu. Pod wyświetlaczem umieszczono cztery czarne, nieopisane przyciski funkcyjne. Po prawej stronie wyświetlacza znajduje się osiem niebieskich odpowiednio opisanych diod, wskazujących częstotliwość próbkowania otrzymywanego na aktywnym wejściu sygnału. Przetwornik obsługuje sygnał PCM o częstotliwościach od 44,1 do 384 kHz oraz sygnał DSD 64 i 128 – w tych dwóch ostatnich przypadkach podświetlone są naraz dwie diody. Pod nimi znajduje się slot czytnika kart SD. Karty te służą zarówno do wgrywania firmware'u urządzenia (nad którym ciągle prowadzone są prace mające na celu zarówno podniesienia jakości brzmienia jak i zwiększenia funkcjonalności urządzenia), jak i do odtwarzania muzyki z plikami DSD włącznie. Po prawej stronie umieszczono wielofunkcyjne pokrętło. Regulujemy nim głośność, przełączamy urządzenia w i z trybu standby, oraz używamy do poruszania się po menu urządzenia. W pokrywie umieszczono wiele otworów wentylacyjnych – urządzenie bardzo mocno się grzeje w czasie pracy.

Tylni panel urządzenia podzielono na trzy sekcje – (od prawej) zasilania z gniazdem IEC, głównym włącznikiem oraz bezpiecznikiem, pośrodku sekcję cyfrową z trzema gniazdami BNC (używane na dziś są dwa – trzecie może w przyszłości posłużyć np. do podłączenia zewnętrznego zegara), gniazdem HDMI (na dziś to „Video Out”, do którego można podłączyć monitor, ale być może będzie to także „Audio In” pozwalające podłączyć np. odtwarzacz Oppo), port USB (asynchroniczny, Class 2.0), oraz wejście i wyjście optyczne TOSLINK. Trzecie sekcja to wyjścia analogowe zbalansowane i niezbalansowane.


W środku także dokonano podziału na sekcje – w osobnej „klatce” umieszczono piętrowo dwie płytki SMD, z których każda mieści 32-bitową, 8-kanałową kość ESS Sabre ES9018S. To, oprócz braku wyjść słuchawkowych, główna różnica w porównaniu do bliźniaczej konstrukcji Invictus – zastosowanie dwóch kości Sabre'a pozwoliło - według producenta - uzyskać imponujący odstęp sygnału od szumu na poziomie 133 dB. Użyte chipy Sabre'a posiadają m.in. wbudowaną cyfrową regulację głośności, którą Resonessence Labs wykorzystuje. W tej samej sekcji umieszczono niewielką płytkę z zegarem Crysteka. Obok opisanej oddzielnej sekcji umieszczono spory transformator toroidalny, oraz 12 kondensatorów filtrujących o łącznej pojemności 26 400 μF. Sygnał cyfrowy trafia do układu FPGA Xilinx Spartan-6.

Dane techniczne (wg producenta)

Wejścia cyfrowe: AES/EBU, BNC (x3), USB, Toslink
Wyjścia: RCA, XLR, HDMI, Toslink
THD: 0,0002%
Zakres dynamiki RCA/XLR: 125/130 dB
Napięcie wyjściowe RCA/XLR: 2,3/4,6 V
Obsługa plików o rozdzielczości: PCM od 44 do 384 kHz/ 32 bity; DSD 64 i 128
Wyposażenie dodatkowe: czytnik kart SD
Format plików odtwarzanych z SD: WAV, AIFF, FLAC, DSF, DFF
Wymiary: 220x50x282 mm
Waga: 2,9 kg

Dystrybucja w Polsce:

CRAZY CRANK

tel. 502 650 534

piotr@santacruz-pl.com

www.rlabs.com.pl

  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl
  • HighFidelity.pl

system-odniesienia