pl | en

KRAKOWSKIE TOWARZYSTWO SONICZNE

Spotkanie #126:
KORESPONDENCYJNE



Zamknięci w domach „mamy więcej czasu dla siebie” – słyszymy i czytamy. Tak nie jest, okazuje się, że pozostanie w domu przysparza więcej kłopotów niż wyjście z niego. Jedno jest jednak prawdą – to świetny czas na to, aby ponowni obudzić w sobie pasję, którą czuliśmy kupując pierwszą płytę, pierwszy audiofilski produkt audio.

POLSKA | Michałowice/Wieliczka/Kraków



amknięci w domach „mamy więcej czasu dla siebie” – słyszymy i czytamy. Tak nie jest, okazuje się, że pozostanie w domu przysparza więcej kłopotów niż wyjście z niego. Jedno jest jednak prawdą – to świetny czas na to, aby ponowni obudzić w sobie pasję, którą czuliśmy kupując pierwszą płytę, pierwszy audiofilski produkt audio.

Z taką właśnie myślą zwróciłem się do członków Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, z którymi do tej pory mieliśmy się spotkać już dwukrotnie, słuchając zmian, jakie Acrolink poczynił w kablu zasilającym Mexcel 7N-PC9900, a potem aby wysłuchać nowego remiksu albumu In the Court of the Crimson King (An Observation by King Crimson) grupy King Crimson, który w zeszłym roku przygotował Steven Wilson. Ponieważ było to niemożliwe, kabla posłuchałem sam (recenzja TUTAJ), a King Crimson będzie musiał poczekać na lepsze czasy.

Ale przecież ciągle coś nowego kupujemy, czegoś nowego słuchamy – w rozmowach z przyjaciółmi z KTS-u co chwila słyszałem nowe tytuły, nazwy nowych produktów. Aby nam to nie uciekło i aby został po tych dziwnych czasach ślad, poprosiłem ich o napisanie paru słów o tym, co ich ostatnio zajmuje, czym się pasjonują lub po prostu czego ostatnio słuchali i co im się spodobało. Mielibyśmy w ten sposób opis tego świata oczyma producentów, który znalazł się w kwietniowym wydaniu „High Fidelity” (czytaj TUTAJ) oraz to, jak widzą to zakręceni audiofile.

Specjalnie dla państwa o swoich najnowszych odkryciach piszą: Rysiek B., Janusz, Mariusz, Wojciech Padjas, Jarek Waszczyszyn, Julek Soja, Tomek oraz piszący te słowa. WP

RYSIEK B. | Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Słuchamy:
lampowych odbiorników radiowych FM

Pan Nadredaktor rzucił wyzwanie, więc mimo obniżonej na maturze oceny z języka polskiego – piszę. „Spodziewaj się niespodziewanego” – powtarzam moim dorosłym synom od lat. Doczekaliśmy się tego i my w KTS-ie. Pora więc odsłonić zakamarki mojej Audiofilskiej Duszy, która wciąż dorasta – szczególnie od 1999 roku, tj. od momentu poznania Tomka, Wojtka, Janusza, Jarka, Wicia, Mariusza i Ryśka S., czyli Starych Zakonników KTS, a potem najmłodszych braci – Bartka, Marcina, Juliana i Wojtka, tego od Muzyki spod igły.

Jasne jest, że życie mamy wszyscy bogate i realizujemy się również poza KTS-em. Ja, dla przykładu, zaraziłem się Radiowym Wirusem. Zaczęło się, kiedy miałem pięć lat, od mierzenia się z radiem mojego stryja: EAW UNDINE II. Był to radioodbiornik wielkości, urody i ceny (!) niezwykłej, bo w 1957 roku kosztował 4000 złotych. Radio to po 60. urodzinach otrzymałem w prezencie od kuzyna Krzysztofa, co uruchomiło lawinę – jestem dzisiaj bogatszy o kolekcję niemal 30 odbiorników radiowych, pereł niemieckiej techniki radiowej lat 50. XX wieku.

Droga, po której zmierzam jest cierniowa, ale prowadzi do niebiańskich dźwięków. Po rodzinnej tradycji muzykowania, dziadka i taty, została mi jedynie pasja do poszukiwań i do słuchania muzyki. Nauczyłem się dużo sam, jednak moimi profesorami byli w/w koledzy z KTS – wielkie dzięki Panowie! I z takim bagażem ląduję przed wami 28.04.2020, kiedy piszę te słowa, z moją nową pasją: monofonicznymi radioodbiornikami, oczywiście lampowymi.

Rozwijając zainteresowanie techniką radiową lat 50., trafiłem do znanego kolekcjonera i po odpłatnej – za wiedzę się płaci – sesji odsłuchowej, którą odbyliśmy wspólnie z „człowiekiem renesansu” , to jest Januszem, zostaliśmy posiadaczami radia firmy Telefunken z serii OPUS; niedługo potem naszym „radiowym bratem” został też Wiciu.

Telefunken OPUS 6

To był krok pierwszy. Później to już samo poszło – postanowiłem zbudować kolekcję najwyższych modeli odbiorników radiowych, wyprodukowanych przez wiodących światowych producentów, głównie z Niemiec. Nazywam moje radia „urządzeniami koncertowymi”, ponieważ służą mi jako alternatywa dla mojego systemu audio. Płytoteka CD i winyli nie wyczerpuje moich zainteresowań i kolekcja radioodbiorników okazuje się świetnym rozwinięciem poszukiwań muzycznych.

Mam świadomość licznych sonicznych ograniczeń moich najlepszych radioodbiorników, szczególnie w porównaniu z moim systemem audio, opartym na odtwarzaczu CD Ancient Audio, kolumnach Dynaudio, wzmacniaczu mocy McIntosh MC275CE, kablach XLO i Acoustic Revive. Mimo to mogę je śmiało porównywać w aspekcie barwy i muzykalności, czy przebiegów rytmicznych. Moja opinia to czysto subiektywne wrażenie, tylko nieco podparte teorią z dziedziny akustyki. Podstawą takiego porównania jest to, że oddawanie transjentów kształtuje słyszenie barwy w znacznie większym stopniu niż ustalone stadia dźwięku. W czasie narastania skład dźwięku ulega ciągłej zmianie.

Narastanie harmonicznych: flet, trąbka, skrzypce

Na zdjęciu powyżej pokazano fragment czasu narastania pierwszych pięciu tonów składowych kolejno: fletu, trąbki i skrzypiec – według badań Rakowskiego i Backchausa. Nieco mniejsze znaczenie, ale jednak, dla oddania barwy ma czas wybrzmiewania dźwięku. Mam przekonanie, że radiowe systemy lampowe posiadają wysoką zdolność odtwarzania harmonicznych i mam odczucie, że moje najlepsze monofoniczne radioodbiorniki w zakresie odtwarzania skali, barwy, rytmu i tempa dorównują wysokiej klasy znanym mi systemom high-end. A ustawiając odpowiednio dwa monofoniczne urządzenia koncertowe możemy kreować iluzję żywego spektaklu – tak czasami się bawię.

Oczywistym są przy tym założenia;
- bardzo dobry sygnał radiowy,
- wysokiej klasy źródłowy materiał stacji nadawczej,
- dobra akustyka pomieszczenia odsłuchowego.
Bez ich spełnienia nie ma mowy o dobrym dźwięku.

Nasze systemy audio kreują wydarzenie muzyczne dzięki pracy inżynierów, którzy zmieniają dźwięk w spektakle 3D, oswoiliśmy je jako wzór naszego słuchania muzyki. Ale wracając do najlepszych akustycznych koncertów na żywo pamięcią zbliżam się do przeżyć, które odczuwam słuchając moich radiowych odbiorników, jestem bliżej natury. Nie, nie zwariowałem – wyższości i przewagi pozostałych wielu aspektów sonicznych systemów high-end nie odmawiam, bo to nie ma sensu, niemniej szczerze opisuję meandry moich poszukiwań i wspaniałej zabawy.

I tego wam wszystkim, zakochanym w muzyce i najlepszym dźwięku, gorąco życzę! R „Be”

JANUSZ | Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Słuchamy:
płyta SACD | LA TARANTELLA , Antidotum Tarantulae, wyk. L’Arpeggiata, Alpha (2004)

| Pochwała formatu

Ponieważ to dość nietypowa formuła „spotkania”, toteż i opinia niekonwencjonalna. Na wstępie pomyślałem, aby zwyczajowo zebrać kilka płyt, „rzucić je na talerz”, porównać i wyciągnąć wnioski w taki sposób, aby udowodnić z góry przyjętą tezę – bo oczywistą. A teza, cóż, bez zaskoczenia: wyższość formatu SACD. Nad każdym innym, dodam. Ale po chwili doszedłem do przekonania, że nie – będzie trochę inaczej. Trochę, bowiem choć pointa ta sama, czyli pochwała formatu SACD, ale odrobinę w odmienny sposób sformułowana.

Sięgam po płytę, o której wiele słyszałem i zawsze chciałem mieć w wersji SACD, bowiem miałem i mam w ogólnodostępnej wersji CD. Dodatkowo, każda płyta spod znaku Alpha jest synonimem audiofilstwa w formie kompletnej. Co więcej, jeśli mnie pamięć nie myli, czego nie wykluczam, to jedyne wydanie SACD tej firmy. Chodzi oczywiście o płytę La Tarantella: Antidotum Tarantulae w wykonaniu zespołu L’Arpeggiata (2004).

Znam tę muzykę, lubię ją i prawdę powiedziawszy wydanie na SACD kupiłem bez większych emocji. Nagranie wersji CD było na tyle satysfakcjonujące, żeby nie powiedzieć – wybitne, że nie oczekiwałem specjalnej różnicy. Powiedziałem „specjalnej”, bowiem różnica w zależności od klasy sprzętu odtwarzającego będzie, bądź powinna być, zawsze słyszalna. Dodatkowo, ponieważ na płytach SACD jest więcej „wszystkiego”, stąd też powinno być lepiej. I, bez dwóch zdań, jest. Słychać to i nie ma specjalnie o czym mówić. Kto jest zaznajomiony z formatem SACD, wie co mam na myśli. Ale paradoksalnie, nie jest to wcale decydujące przy porównywaniu, a już zupełnie nie jest dla tych, którym wszystko jedno.

O cóż więc chodzi? Jest więcej, gęściej, przestrzenniej, dynamiczniej, bez choćby sugestii kompresji. Tak, to wszystko prawda, ale jedna rzecz jest czymś, co od razu „uderza między uszy” – to nieprawdopodobna naturalność głosu ludzkiego i dźwięków instrumentów muzycznych. Do tego stopnia, że po przesłuchaniu SACD, czym prędzej puściłem wersję CD, aby „nausznie” dokonać porównania, bowiem nagrania znane od lat w formacie uboższym wydawały się być do tej pory absolutnym spełnieniem marzeń o jakości dźwięku, a formacie CD w szczególności. Bezpośrednie porównanie pokazało bezmiar barw, dźwięków oraz naturalności całkowicie niedostępnej dla normalnego CD.

Radość i emocje przeżywane podczas odsłuchu tej płyty SACD pewnie mogą się mierzyć jedynie z odtwarzaniem na żywo, choć w tym konkretnym przypadku wydawać się może, że przekaz „live” nie jest w stanie przenieść bardzo wielu niuansów tego SACD. Na przykład: przejrzystość, ale jednocześnie ciemność tła w połączeniu z kreacją przestrzenności, tworzy niebywały spektakl muzyczny. Wielowątkowość tematów narracji instrumentów towarzyszących i komplementujących się wzajemnie w niekończącym się pochodzie melodyki przekazu.

I w końcu głos, damski czy męski, ukazujący w pełni prawdę o wyjątkowej i jednej w swoim wyrazie barwie, tak bardzo ludzkiej, tak bardzo prawdziwej, przy której wszystko, co słyszałem do tej pory wydaje się mniej lub bardziej udaną imitacją, prawdę powiedziawszy – fałszem po prostu.

Na zakończenie powiem tak, jak mój ponad czterdziestoletni przyjaciel Wiciu zwykł był, i nadal, choć może już nie tak często, mówi po szczególnych doznaniach muzycznych: „REWELACJA!!!” J

MARIUSZ | Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Słuchamy:
płyta LP | WAYNE SHORTER, The All seeing eye, Blue Note

SYSTEM
Gramofon: Systemdeck 3D + upgrade do silnika DC
Ramiona gramofonowe: SME 3012R oraz Audio Origami PU7
Wkładka gramofonowa: Air Tight PC-1
Przedwzmacniacz gramofonowy: KBL Sound Ref Phono
Przedwzmacniacz liniowy: Audio Research Ref 1
Końcówki mocy: Art Audio Diavolo (srebrne okablowanie, VCAP, Duelund, Kaisei)
Kolumny: Art Audio Loudspeakers Deco 20 Signature
Interkonekty: Siltech Compass Lake x 2, KBL Sound Himalaya PRO
Interkonekt gramofonowy: Siltech Avondale II
Kable zasilające AC: Siltech Ruby Mountain, KBL Sound Synchro x 3, Acrolink Mexel 7N-PC9100
Listwa zasilająca AC: KBL Sound

Zadanie zostało przez Wojtka sformatowane dość ogólnie: Opisać ostatnio skonsumowaną muzykę lub komponent audio. Bardziej przeżywam zakup płyty niż np. kabla – to drugie szybko powszednieje. Dlatego też opowiem o płycie – po namyśle ostatecznie wybrałem krążek nagrany w 1965 roku. I zaskakująco aktualny: Wayne Shorter, The All seeing eye. Płytę kupiłem w dwóch wersjach: 1st press: ST-84219 oraz 2nd press: BLP-4219/84219.

To czwarta płyta nagrana przez Shortera dla wytwórni Blue Note. Rejestracja miała miejsce w czasie jednej sesji 15 października 1965 roku w studiu RVG. W zespole znaleźli się Freddie Hubbard, Gracham Moncur III, James Spaulding, Herbie Hancock, Ron Carter oraz Joe Chambers. W ostatnim utworze gra też Alan Shorter, starszy brat Weyne’a. Wszystkie utwory skomponował lider, poza ostatnim, za który odpowiedzialny jest Alan Shorter. Płyta stanowi rodzaj koncept albumu, którego idee i przesłanie wyjaśnia Shorter w wywiadzie cytowanym w liner notes. To opowieść o „życiu, wszechświecie i Bogu”. Kompozycje mają śmiały, bezkompromisowy i odkrywczy charakter i blisko im do modalnego stylu Coltrane’a.

Utwór tytułowy rozpoczyna się od czteroczęściowej fanfary. Zaraz potem, jak grzmot, w prawym kanale odzywa się perkusja Chambersa nadająca całości żywe tempo. Chambers razem z Carterem tworzą tło dla popisów dialogujących solistów – protagonistów. Kolejny utwór Genesis to opis stworzenia świata w formie następujących zmian nastroju i rytmu. Shorter chciał mu nadać charakter historii – z początkiem, ale bez zakończenia, ponieważ proces tworzenia nigdy się nie kończy.

Druga strona LP rozpoczyna się od pulsującego Chaosu. Szybki i gwałtowny rytm napędzany przez Chambersa i Cartera. Solówka Shortera burzy harmonie rytmu. Oddaje ona naturą myśl: „Chaos jest czymś stworzonym przez człowieka po akcie kreacji przez Boga. Chaos portretuje konflikty, wojny i nieporozumienia”. Odpowiedzią na Chaos jest kolejny utwór pt. Face of the deep. Shorter opisuje go jako „przemyślenia Boga nad tym, co stworzył”. Muzyka ma więc charakter bardziej medytacyjny. Mephistopheles, finałowa kompozycja, to muzyczny portret Diabła: „Melodia podąża w nieokreślonym kierunku, ponieważ Diabeł jest nieprzewidywalny”.

Po wysłuchaniu całej płyty ma się ochotę zatrzymać. Odpocząć, zebrać myśli. Najlepiej wyjść na świeże powietrze. Jeśli w nocy, to popatrzeć w gwiazdy. Wszechświat ponad nami to zaprzeczenie CHAOSU.

Na koniec krótko o (audiofilskim) dźwięku. Podobnie jak w przypadku większości sesji RVG scena rozgrywa się według układu: dęciaki z przodu, z pięknym, nasyconym i wypełnionym dźwiękiem. Soliści zwykle dialogują z różnych kanałów. W tej realizacji wszystkie blachy są jednak w lewym kanale i chyba z tego powodu dęciaki nie są w pierwszej linii, tylko kilka kroków w głąb. Mimo wszystko solówki, zarówno Hubbarda jak i Shortera, robią niesamowite wrażenie. Trzecią gwiazdą płyty jest dla mnie Joe Chambers. Synteza Arta Blakey’a i Anthony’ego Williamsa.

Bas Cartera to drugi plan. Fortepian w przypadku realizacji RVG to instrument zawinięty w koc i włożony pod wodę. Mix zrobiono w klimacie „Studio Stereo zaprasza”, czyli: „Kanał lewy, kanał prawy”, a w środku trochę pusto. Można by tak jeszcze ponarzekać. I co z tego. Jeśli wyłączymy analityczne funkcje naszego mózgu, zostajemy sam na sam z niepowtarzalnym spektaklem.

Na początek kupiłem drugie wydanie tego LP (Liberty), ale uznałem, że chcę to nagranie usłyszeć bliżej master tape. Różnica pomiędzy 1st Press i 2nd Press jest taka, jak w przypadku grania z SACD i ze standardowego CD. 1st Press gra pełniej, gładziej i płynniej. Na 2nd Press dęciaki i blachy perkusji są trochę hałaśliwe, a bas wyszczuplony. Pierwsze wydanie jest oczywiście łatwe do identyfikacji, zarówno po labelu jak i okładce. CHAOS, druga natura naszych czasów, udanie sportretowana muzycznie i brzmieniowo. M

WOJCIECH PADJAS | RMF Classic

Słuchamy płyt LP:
1| Mozart, Requiem, dyr. Teodor Currentzis, Alpha
2| Miloš Karadaglić, Sound of Silence, Decca

Z założenia spotkania KTS powinny odbywać się w zderzeniu poglądów, wrażeń i odsłuchów i wcale nie uważam, żeby korespondencyjna wersja, jaką dla tego spotkania Wojtek zaproponował – była jedyną możliwą.

Wszak moglibyśmy spotkać się w dwóch turach na stadionie Orlika, ponieważ Rząd dopuścił możliwość uprawiania sportu na tychże obiektach przez sześcioosobowe drużyny. Dla niepoznaki moglibyśmy założyć spodenki „dynamówy” oraz koszulki z numerami zawodników. Nie jest wykluczone, że mogłoby nas być siedmiu na spotkaniu, a Wojtek wystąpiłby w roli trenera, jako ten siódmy. W tej kwestii należałoby zwrócić się po interpretację do Ministerstwa Sportu.

Druga możliwość, to jako drużyna przygotowująca się do Olimpiady, moglibyśmy skorzystać z Ośrodka Sportu w Cetniewie, który lada dzień ma być otwarty. Rozważcie proszę i tę opcję… Tymczasem rozumiem, że organizacja spotkania stadionowego może być dla nas trudna, mimo że mam znajomego wójta gminy Gdów, więc wejście na miejscowy stadion mogę załatwić. Ale póki co, to opowiadam, co tam audiofilskiego się u mnie wydarzyło.

Zacznę od dwóch płyt, szczęśliwie tuż przed zarazą kupione na Amazonie, który ledwie po kilku dniach od mojego zamówienia zamknął możliwość sprowadzania płyt. Nie wiedziałem dlaczego wiertarkę można kupić, a płyt nie, ale to już wiem, po korespondencji z panem Adamem Zarzyckim z Sony Music. Pisze on mianowicie do mnie:

Jak Pan zapewne wie, pracujemy zdalnie, a nasze magazyny (we Francji) są zamknięte do odwołania. Podobnie zresztą, jak wszystkie inne fabryki i linie produkcyjne płyt. Zatem na razie nie jesteśmy w stanie zrobić cokolwiek. Ale nadejdą kiedyś lepsze czasy i będziemy mogli powrócić do rozmowy ;-)

Ciekawe, czy całą branżę audio dopadł lockdown, o czym Wojtek zapewne wie lepiej. Mnie w każdym razie udało się kupić kilka wyjątkowych płyt. Zacznę od tej, która zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, zarówno jakością wydania, jak i absolutnie wyjątkową realizacją. To Requiem Mozarta w wykonaniu greckiego, ale pracującego w Rosji,dyrygenta Teodora Currentzisa.

Dwupłytowy album, nacięty z prędkością 45 obrotów na minutę, to absolutnie historyczne wydarzenie. Od bardzo wielu lat nie było w muzyce czegoś tak przełomowego. Kilka dni temu YouTube udostępnił całe to nagranie. Panowie „członkowie” posiadają zacne systemy, które z pewnością pozwalają połączyć je z komputerem, zobaczyć i posłuchać. Pewien jestem, że audiofilskie niedostatki zrekompensowane będą obrazem – zobaczcie to TUTAJ (dostęp: 05.05.2020).

Na Currentzisa zwrócił moją uwagę radiowy, krakowsko-londyński kolega Bogdan Frymorgen, z którym obfita ostatnio korespondencja polega na wysyłaniu co ciekawszych nagrań dostępnym właśnie na YouTube. Namawiam was do takiej, muzycznej podróży z komputerem. Oto na czas pandemii swoje zbiory, nagrane w najwyższej jakości, udostępniła Filharmonia Berlińska, której koncerty były dotychczas dostępne po opłaceniu dość wysokiego abonamentu (więcej TUTAJ dostęp: 05.05.2020).

Wracam na chwileczkę do wspomnianego Bogdana. Obaj wyszukujemy muzykę, która zaskoczy drugiego. Okazuje się, że właśnie na YouTube dostępne są nagrania niezwykłe. Ten fragment Les Indes Galantes Rameau stał się moją muzyką na czas pandemii – TUTAJ (dostęp: 05.05.2020). Przyznacie, że to coś absolutnie wyjątkowego, prawda?

Druga płyta (po Requiem Mozarta), która zrobiła na mnie ostatnio duże wrażenie jest kompletnie inna w nastroju, bo pozwala zapomnieć o codzienności. Miloš Karadaglić, wykształcony w Londynie Czarnogórzanin, należy obecnie do najlepszych gitarzystów świata. W jego muzyce wcale nie chodzi jednak o sprawność techniczną, ona jest dla interpretacji ledwie podstawą. Jego muzyka, naznaczona dzieciństwem w tyglu nieszczęść tego rejonu Europy, ma niebywały wyraz.

Ostatnia płyta pt. Sound of Silence to wybór muzyki, która wywołuje emocje, bez względu na to, do jakiego gatunku należy i kiedy została napisana. Miloš nadaje jej wspólny rys tęsknoty i nostalgii. Kiedy tę płytę nagrywał nie mógł przypuszczać, że jej tytuł okaże się proroczy dla świata (do obejrzenia TUTAJ (dostęp: 05.05.2020).

Obie te płyty udało mi się przygotować do dwóch ostatnich programów Muzyka spod igły w RMF Classic w „normalnym” trybie. Od następnego tygodnia musiałem urządzić tymczasowe studio na wsi, gdzie przebywam od wielu tygodni. Nie jeżdżę do Krakowa, chronię się, jak potrafię, bo wraz z żoną należymy go grupy ryzyka. Zresztą staramy się trzymać w zdrowiu w każdym aspekcie, a w razie konieczności możemy liczyć na miejscowego weterynarza.

Naprędce zorganizowałem więc wiejskie studio nagrań, składając je z czego się dało. Parę głośników miałem (Hans Deutsch Atlantic), od kolegi pożyczyłem wzmacniacz (Thule), a gramofonem poratował Arek z firmy This.pl (Rega p3), kablami Julian – jakżeby inaczej – człowiek KTS-u, preamp zabrałem z Krakowa (Fezz Audio, wersja specjalna). Przyznam, że studio zaadaptowane materacami i poduszkami z kanapy, sprawdziło się bardzo dobrze. A ponieważ mój wiejski dom służy także za spory magazyn płyt – na brak muzyki nie narzekam.

Zostało mi jeszcze zorganizować miejsce, w którym mógłbym nagrywać głos. Załączona fotka jest kłamliwa, stanowi element „lokowania produktu”, bowiem tak naprawdę nagrywam w otwartej szafie z ciuchami. Jest ona idealnym „deadroomem” likwidującym wszelkie odbicia dźwięku. Tak, podobno, nagrywane są często audiobooki w wykonaniu wielkich, polskich aktorów. Ciekawe jest, że kosztujący ledwie ciut powyżej 400 zł mikrofon, daje sobie radę na tyle dobrze, że wedle Bartka Niedźwieckiego, realizatora Muzyki spod igły wcale nie muszę pokazywać się na Kopcu. Ale to być może zbyt daleko idąca sugestia, bowiem brakuje mi na szybko wypitej tam kawy, ploteczek i ludzi. WP

JAROMIR WASZCZYSZYN| Ancient Audio/Fram

Słuchamy:
kolumny aktywne Ancient Audio VINTAGE OSLO

Najpierw życzenia: niech „High Fidelity” żyje i cieszy oko, serce, uszy i inne organy tak długo, jak będzie istniał internet! Wielkie dzięki za całą pracę, bo bez ciebie Wojtku i twojej pasji oraz godzin nad klawiaturą nie byłoby naszych spotkań, dyskusji, wywiadów, recenzji, refleksji. 16 lat to niewiarygodny kawał czasu! Kapitalne zdjęcie z córką i świetny wstępniak, podsumowujący wszystko, co sam chciałbym napisać... No i, jak napisałeś, wszyscy potrzebujemy muzyki, może nawet bardziej niż wcześniej.

Do rzeczy. Jak wiadomo, od ośmiu małe głośniczki na biurko mnie kręcą... Bo to jest dobre granie w każdych warunkach i dla każdego. A teraz temat jest jeszcze bardziej aktualny, chociaż epidemii nie przewidywaliśmy. Skoro wszyscy siedzimy i słuchamy muzyki na komputerach, a nawet poprzez taki „nieaudiofilski” portal, jak YouTube, słuchajmy tego z jak największą frajdą. Z niechęcią używam słowa „głośniki komputerowe”, bo to sugeruje od razu straszną chałę. A da się to naprawdę dobrze zrobić. Angielski słownik sufluje: ‘Desktop Speakers’, albo ‘Personal Speakers’. Proszę o polską wersję! Przypomnę, że kiedyś słowo ‘interface’ tłumaczono jako ‘międzymordzie’ :)

Dlatego też pracujemy nad nowymi małymi kolumienkami pełną parą. Jako Ancient Audio i jako Fram. Fram przygotowuje nowe wersje kolumn, a na pierwszy ogień poszedł model Midi 120. W nowej, atrakcyjnej obudowie, a co ważniejsze – z nowymi programami procesora głośnikowego, wygodnie przełączanymi przez użytkownika. Ze specjalną atencją będą traktowane programy do odsłuchu z małej odległości, czyli na biurko. Efekt jest całkiem niezły, nawet w małym pokoju, przy przeciętnej akustyce.

Małe kolumienki, ale dające dużo frajdy przy słuchaniu urodziły się też w Ancient Audio, jako Studio Oslo. Kolejna odsłona, tym razem z procesorem, będzie na dniach! Elektronika zagrała dosłownie wczoraj, a stolarz zapewnia solennie dostarczenie obudów i dostaniemy coś, co idealnie wpasuje się w nowe czasy. Mimo klasycznego wyglądu i nazwy Vintage Oslo. A wszystko zmierza do kolejnego, wspólnego słuchania muzyki i niezbędnego sprzętu przez Krakowskie Towarzystwo Soniczne (symultanicznego). JW

| www.ancient.com.pl |

JULIAN SOJA| Soyaton

Słuchamy:
płyta LP | ADAM CZERWIŃSKI & DAREK OLESZKIEWICZ, Raindance, AC Records ACR 015 (2019 | 2020)

Czasy są dziwne, więc dzieją się w nich rzeczy dziwne… Choćby takie, jak jednoosobowe mini-Ka-Te-eSy. No cóż, jak ktoś powiedział – trudne sytuacje wymagają trudnych rozwiązań. Pomysł brzmi fajnie, ale diabeł tkwi w szczegółach. No bo w końcu – żeby zachować ducha i ideę spotkań KTS – chciałbym na mojej (jednoosobowej) widowni zrobić przedmiotem lub sposobem odsłuchu jak najlepsze wrażenie. A jak i czym zrobić wrażenie na samym sobie? Wybór niezwykle karkołomny, w końcu swoje własne płyty i taśmy znam dobrze i na zawołanie, nic mnie tam raczej nie zaskoczy.

W związku z tym postanowiłem wziąć na warsztat mój najnowszy nabytek – winylową wersję Raindance Adama Czerwińskiego (recenzja w „High Fidelity” TUTAJ).

Powodów tego akurat wyboru jest kilka:
- to rzeczywiście mój najświeższy nabytek i leżał na samej górze kupki,
- dostałem go w dwóch wersjach – jako „Test Press” na czarnym winylu i jako produkcyjną wersję na półprzezroczystym winylu w kolorze zielono-turkusowym, co aż się prosiło o porównanie,
- pomysł na odświeżenie i analogowe wydanie tej płyty pojawił się podczas mojej rozmowy z Adamem, która miała miejsce po 120. spotkaniu KTS, które odbyło się prawie dokładnie rok temu u mnie w domu (więcej TUTAJ),
- miałem ogromną przyjemność napisać na prośbę Adama kilka zdań - tzw. liner notes - do tego właśnie winylowego wydania Raindance.

Sama płyta jest po prostu wspaniała – jak mówi sam Adam Czerwiński: „Długo wyczekiwany Raindance w końcu jest! To pasjonujący zapis sesji ze słonecznej Kalifornii z 2005 roku, w której udział wzięli: Larry Goldings, Larry Koonse, Darek Oleszkiewicz, Adam Czerwiński oraz Nolan Saheed. Za mastering odpowiedzialny jest Sean Magee z Abbey Road Studios.”

Ja z kolei we wspomnianym wpisie powiedziałem m.in., że ta „…płyta po prostu wciąga.” I dalej:

Wciąga mocno i błyskawicznie, od pierwszych taktów i nie można się od niej oderwać dosłownie do ostatniej nuty. Za tą wspaniałą dawkę muzyki odpowiadają przede wszystkim jej autorzy – Adam Czerwiński i Darek Oleszkiewicz. Wersję analogową otwiera piękny standard Irvinga Berlina How Deep Is The Ocean, natomiast cała reszta to niezwykle udane kompozycje autorstwa Adama Czerwińskiego, Darka Oleszkiewicza i Larry’ego Koonse’a (…).

Lubię też myśleć, że przyczyniłem się do jej „odkurzenia” i przypomnienia odbiorcom w nowej, zremasterowanej, analogowej wersji – a to dlatego, że siedząc w pewien wiosenny wieczór z Adamem u mnie w domu (gdzie wcześniej odbyło się spotkanie Krakowskiego Towarzystwa Sonicznego, na którym Adam prezentował premierowe taśmy AC Records i porównywał je z pierwszymi lakierami i test-pressami winylowymi) puściłem mu właśnie Raindance i zapytałem, czy pamięta tą płytę? Adam posłuchał, pomyślał i powiedział: „no rzeczywiście, to super płyta, muszę coś z tym zrobić”.

Co do samego odsłuchu, to byłem bardzo ciekaw, jak on wypadnie, ponieważ dyskusja, czy Test Press gra lepiej niż regularne komercyjne pierwsze tłoczenie, przypomina tę nad wyższością jednych świąt nad innymi – i obie mają wielu szacownych zwolenników. Sam Adam uważa, że lepiej gra wersja produkcyjna (jest robiona w pełnym reżimie technologicznym, nie „na wariata” jak wiele Test Pressów, z pełnym niezbędnym czasem na stygnięcie itp.), a np. znany autorytet w kwestii winyli czyli red. Wojciech Padjas (Muzyka spod igły, RMF Classic) jest z kolei miłośnikiem i kolekcjonerem Test Pressów właśnie.

Okładki płyt w obu wersjach nie różnią się niczym, poza tym, że zieloną dostałem z okrągłym nadrukiem na folii zewnętrznej z logiem AC RECORDS VINYL CLUB ¬ INTERNATIONAL DIVISION¬. Ciekawa natomiast jest numeracja egzemplarzy – winylowy Raindance ukazał się w limitowanej, numerowanej edycji w liczbie 600 egzemplarzy, z czego pierwszych dwieście jest na zielonym (1/200 - 200/600), a kolejnych czterysta na czarnym winylu (201/600 - 600/600). Z każdej partii pierwszych 10 kopii Adam zostawił do dyspozycji AC Records, reszta jest ogólnie dostępna.

Ja dostałem zielony egzemplarz nr 185/600 i czarny nr 201/600 (Test Press). Obie płyty brzmią tak jak lubię – bardzo analogowo, gęsto, z pięknie wypełnionymi konturami i dobrze dociążonymi instrumentami. Obie wersje są też – w moim systemie – leciutko po ciemnej i ciepłej stronie neutralności, ale ta muzyka po prostu powinna tak brzmieć. Co do różnic, to oczywiście trzeba pamiętać, że dla pełnej obiektywności powinienem porównywać czarny Test Press z czarnym regularnym tłoczeniem, bo dodatki do winylu (również te barwiące) wpływają odrobinę na dźwięk.

W moim porównaniu płyta czarna zabrzmiała z minimalnie większą ilością góry i tyleż chłodniejszym środkiem (przez co sumarycznie wydaje się brzmieć bardziej neutralnie), natomiast płyta zielona pokazała dźwięk z odrobinę większą ilością powietrza i przestrzeni. Odniosłem też wrażenie, że na zielonej płycie ciut lepsza była lokalizacja instrumentów na scenie (choć w obu jest doskonała – i na czarnej, i na zielonej słychać dokładnie, gdzie jest który klawisz Hammonda B3 uderzany przez Larry’ego Goldingsa), a z kolei czarna jest może bardziej intymna, klimatyczna i z trochę niżej schodzącym basem.

Trzeba jednak pamiętać że te wszystkie różnice są na poziomie bardzo delikatnych niuansów. Szczerze też powiem, że naprawdę nie wiem, którą bym wybrał, gdybym mógł zostawić sobie tylko jedną – dlatego jestem szczęśliwy, że mam i mogę zatrzymać obie! JS

| soyaton.com |

TOMEK | Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Słuchamy:
przedwzmacniacz gramofonowy OCTAVE PHONO MODULE

Gdy w zeszłym roku, po ponad dwudziestu latach przerwy w odtwarzaniu czarnych płyt w swoim systemie, kupowałem gramofon Transrotor Alto, napięty do granic możliwości budżet nie pozwolił mi nabyć godnego dla tegoż modelu preampu gramofonowego. Wybór padł wówczas na znakomity w swojej klasie Phasemation EA-200, wiadomym jednak od początku było, że nie zabawi on u mnie dłużej niż kilka(naście) miesięcy.

Szybko zżyłem się z firmowym brzmieniem japońskiej manufaktury, naturalnym więc wyborem stał się dla mnie, wprowadzony niedawno do oferty, model EA-350. Miałem nawet przyjemność posłuchać go u siebie przy okazji wizyty Dirka Rake w Krakowskiem Towarzystwie Sonicznym. Przypadek spowodował, że na cztery dni przed ogłoszeniem koronawirusowego lockdownu, wypożyczyłem spontanicznie do odsłuchu przedwzmacniacz gramofonowy Octave Phono Module.

Urządzenie to już ładnych parę lat temu zyskało sobie status niemalże kultowego. Bardzo dobrze postrzegam markę Octave, a dodatkowo pan Andreas Hofmann, właściciel i konstruktor, przez wiele lat używał w swoim referencyjnym systemie do strojenia projektowanych urządzeń, podobnie jak ja, głośników Dynaudio Confidence C4, zalet czego nie muszę chyba nikomu tłumaczyć.

Najbardziej jednak zainteresowała mnie możliwość użycia modułu Direct Drive tego preampu do bezpośredniego wysterowania wzmacniacza mocy. Umożliwiłoby mi to wyeliminowanie z toru analogowej sekcji DAC-a Stratos Ayona, wykorzystywanej przeze mnie również jako przedwzmacniacz liniowy. Tak też postąpiłem podłączywszy regulowane wyjścia Phono Module bezpośrednio do „pieca” Accuphase.

Przez pierwsze kilka godzin dźwięk bardzo mi się podobał, miał piękną barwę, realizm przekazu, szybko jednak zaczęło mi czegoś bardzo brakować. Odsłuch debiutu Billie Eilish When We All Fall Asleep, Where Do We Go? (Darkroom | Interscope Records B0029729-01JK02; recenzja TUTAJ) uświadomił mi gigantyczne ograniczenia dynamiki. Ten nagrany w sypialni na MacBooku album, bez względu czy odtwarzany z winylu, czy z CD, czy też strumieniowany z pliku Master na Tidalu, potrafi zabrzmieć żałośnie, jeśli gramy go z głośników nieprzetwarzających całego spektrum częstotliwości, albo w pomieszczeniu nie będącym w stanie „udźwignąć” subsonicznych basów.

Z drugiej strony wywoła uśmiech na twarzy każdego melomana, który na poważnie podszedł do powyższych kwestii. I będę bronić tej opinii, pomimo ogromnej ilości hejtu, jaki wylewa się na brzmienie tej płyty w internecie. Wpięcie Stratosa z powrotem w system wyleczyło natychmiast wspomniane wyżej niedostatki. Być może jakiś inny wzmacniacz dałby się bez problemu wysterować bezpośrednio wspomnianym modułem Direct Drive, ale Accuphase P-7300 okazał się dla niego zbyt wielkim wyzwaniem.

Gdy 12 marca rozpocząłem pracę zdalną, Phono Module był już „ułożony” w moim systemie i gotowy na wszelkie wyzwania. Zaryzykuję stwierdzenie, że to dzięki jego obecności obowiązkowa kwarantanna nie odcisnęła się trwale na mojej psychice. Dzień za dniem zaczęły upływać mi w dość schematyczny sposób, tzn. od 9-tej do 17-stej spędzałem czas w zaimprowizowanej na biuro jadalni, słuchając jednym uchem dobiegającego z salonu dźwięku z Tidala, wieczorem natomiast pędziłem ściągnąć pokrywę przykrywającą gramofon i delektowałem się wspaniałym dźwiękiem analogowym.

Kilka ciekawych płyt (lub ich winylowych wydań) miało akurat swoją premierę po 12 marca lub też niedługo przed tą datą. Żadna z nich nie zawiodła mnie ani pod względem dźwięku, ani muzyki, chętnie więc podzielę się z państwem szczegółami tych wydawnictw. Były to krążki:

  • Skalpel, Highlight, No Paper Records R120LP (recenzja TUTAJ),
  • Agnes Obel, Myopia, Blue Note | Deutsche Grammophon 00289 483 7175,
  • Marek Biliński, Dziecko Słońca, Bi.Ma BiLP-05,
  • My Dying Bride, The Ghost Of Orion,Nuclear Blast 27361 51611 (45 RPM),
  • Fisz, Emade, Tworzywo, Radar, Grand Imperial/Dwa Ognie ‎5903111494209,
  • Dire Straits, Dire Straits, Mobile Fidelity Sound Lab MFSL 2-466.

Dwie ostatnie pozycje ukazały się w listopadzie 2019, zdecydowałem się jednak uzupełnić nimi moją kolekcję dopiero podczas kwarantanny, lądują więc w tym zestawieniu. Wszystkie te płyty zostały zrealizowane co najmniej poprawnie, niektóre wybitnie (np. debiut Dire Straits z Mobile’a), mam jednak świadomość, że to obecność przedwzmacniacza gramofonowego najwyższych lotów pozwoliła mi cieszyć się wyjątkowym realizmem przekazu, niczym nieskrępowaną dynamiką, gładkością brzmienia, a także tym, co w zabawie „w przedwzmacniacze” lubię najbardziej, czyli dźwiękami wydobywającymi się z czarnego jak smoła tła.

W tym miejscu chciałbym pozdrowić kilku znajomych, późnych adeptów audiofilskiej sztuki, którzy w ostatnich miesiącach nawiedzili mój pokój odsłuchowy i bardzo starali się (bezskutecznie) usłyszeć (zobaczyć?) to czarne tło, a także przeprosić ich raz jeszcze, że nie jestem w stanie wyjaśnić słowami tegoż aspektu brzmienia. Wierzę, że już niebawem zagrożenie wirusowe odejdzie w niepamięć, a co za tym idzie również samotne, wieczorne odsłuchy i degustując Gewurztraminery będziemy mogli znów delektować się razem muzyką. Oby tylko Octave Phono Module pozostał już w moim systemie… T

WOJCIECH PACUŁA | Krakowskie Towarzystwo Soniczne

Czytamy:
GIDEON SCHWARTZ, Hi-Fi: The History of High-End Audio Design, PHAIDON, London | New York 2019

30 października 2019 roku ukazała się jedna z ciekawszych pozycji dotyczących perfekcjonistycznego świata audio, o którym mówimy: audiofilski. Chodzi o wydaną przez brytyjskie wydawnictwo Phaidon monografię GIDEONA SCHWARTZA pt. Hi-Fi: The History of High-End Audio Design..

Schwartz mówi o sobie „audio nut”. Jest założycielem AUDIOARTS, ultra-high-endowego nowojorskiego salonu audio i pasjonatem topowych rozwiązań w tej dziedzinie. Na 272 stronach bardzo ładnego wydawnictwa znajdziemy historię audio, począwszy od pierwszych urządzeń służących do zapisywania i odtwarzania dźwięku aż do lat 2000. Jak mówi w wywiadzie, który można znaleźć na stronach wydawnictwa był:

…gotowy na aktualizację tej niesamowitej historii – historii dźwięku inspirowanego pasją; to był najwyższy czas, aby zapomnieć o specyfikacjach i skierować rozmowę na uznanie/świadomość muzyczną, dizajn i kulturę audio.

Książka została podzielona na sześć rozdziałów, z których najważniejsze dla autora wydają się dwa ostatnie: Powrót lampy elektronowej oraz Post-cyfrowy renesans analogu. Schwartz jest bowiem fanem obydwu tych rozwiązań.

Muszę powiedzieć, że kupuję sporo tego typu wydawnictw, ale zwykle są one dość powierzchowne i nastawione na masowego – z naszego punktu widzenia – odbiorcę. Monografia Hi-Fi… jest inna – została napisana przez dobrze poinformowanego pasjonata, który w dodatku naprawdę dobrze pisze. Zaletą tego albumu są świetne zdjęcia, z których dużą część widzę po raz pierwszy.

Z czym wiąże się ciekawostka – w ostatnim rozdziale, dotyczącym najnowszych produktów audio, zamieszczono zdjęcia wzmacniacza firmy Thöress (test TUTAJ). Proszę spojrzeć do testu, a okaże się, że to te same fotografie. Zagadka? – Nie do końca – ich autorem jest Bartosz Łuczak prowadzący studio graficzne Piksel Studio, a który dba o to, aby „High Fidelity” wyglądało tak, a nie inaczej. Zdjęcia niestety nie zostały podpisane…

Drobną usterką jest, moim zdaniem, amerykocentryzm autora. Może mi się wydaje, ale punkt ciężkości skupiony jest za Wielką Wodą. Druga uwaga dotyczy technicznej strony wydawnictwa. Wszystko jest OK., ale to klasyczny przykład książki wydrukowanej na zamówienie w Chinach. Niby wszystko jest w porządku, ale okładce zabrakło obwoluty, a papier nie jest tak luksusowy, jak – chociażby – w takich wydawnictwach, jak Collector's Edition: Innovative Packaging and Graphics Stuarta Tolleya czy The Art of Sound: A Visual History for Audiophiles Terry’ego Burrowsa; obydwie pozycje wydało wydawnictwo HAMES & HUDSON. Ta druga to kolejna pozycja obowiązkowa – napisana z pozycji korporacyjnych, mówi przede wszystkim o EMI, ale jest po prostu obłędna.

W każdym razie – to dobra lektura i cieszę się, że sobie tę książkę kupiłem. Całość ma ładny układ graficzny, typografia jest dobrze dobrana, a zdjęcia czytelne. To bogato ilustrowany przewodnik po świecie audio, który przyniósł mi wiele radości i do którego co jakiś czas wracam, chociażby po to, aby pooglądać obrazki. I wreszcie miałem czas na to, aby w spokoju przeczytać ją od początku do końca. WP